Postaram się od początku ;) Od pewnego czasu zaczyna mi doskwierać brak rowerowania. Sporo było ostatnio do załatwienia, a i pogoda nie zachwyca. Niby są rolki, ale strasznie irytuje mnie to jak trzeszczą, piszczą i wydają różne inne mało przyjemne dźwięki. Co prawda z pulsometrem i tak jest ciekawiej, ale ech... Ogłuchnąć można ;) Zacząłem się nawet poważniej zastanawiać nad kupnem trenażera magnetycznego na tylne koło. Miałem już nawet konkretne modele na oku, ale ostatecznie chyba się wstrzymam z zakupem. Pieniędzy sporo, a i nie jestem pewien czy jest mi aż tak potrzebny do mojego jeżdżenia. Może uda mi się jeszcze jakoś odratować te moje nieszczęsne rolki...?
Za oknem od paru dni mokro, pada śnieg z deszczem, czasem sam deszcz. A mnie ciągnęło na rower. I co w takim wypadku zrobić? Tak - pójść na rower! ;) Szoski mi szkoda na takie warunki, sól itd. Pisałem ostatnio, że w Authorze mam problem z przednim błotnikiem. Przed podjęciem decyzji o kupnie czegoś nowego postanowiłem dziś jeszcze raz zajrzeć i zobaczyć co tam słychać. Żeby zbytnio się nad tym nie rozwodzić, napiszę tylko, że udało mi się wykorzystać troszkę większy adapter do zamocowania w koronie widelca i ominąć przedni hamulec. Tak więc, wszystko się ładnie trzyma i chroni przed brudkiem spod przedniego koła. Chociaż bardziej chroni mnie niż rower - zarówno z przodu jak i z tyłu sporo dziadostwa leci na suport i - niestety - korbę. Z tego też powodu nowy łańcuch już nie jest taki nowy, a i kaseta nie lśni oślepiającym blaskiem ;) Problem błotnika jest więc rozwiązany, fajnie.
Musiałem dziś pojechać do mieszkania żeby powbijać parę gwoździ ;) Od mojej dotychczasowej siedziby dzieli je jakieś 9 km, a to już dobry powód żeby nie jechać samochodem czy autobusem tylko rowerem. Tym bardziej, jeśli brać pod uwagę to co napisałem powyżej ;) No więc zbieram się. Wszystko pięknie, jestem już prawie gotowy (o ubraniu będzie dalej ;)), patrzę na licznik, i co? Taaak, bateria właśnie zapragnęła się rozładować! :)
Wstyd się przyznać, ale nie miałem chyba w domu żadnego zapasu. Przypomniałem sobie jednak, że przy okazji kupna BC 1909, do Authora przełożyłem BC 906. A więc CatEye Velo 5, który był dotychczas w Authorze leży w szufladzie i ma w sobie coś, czego właśnie potrzebowałem - baterię ;) A jak zmieniamy baterię to... Ach tak, trzeba wszystko ustawiać od nowa. Nawet sprawnie poszło, ale już dawno miałem przecież być na rowerze.
Mogłoby się wydawać, że dzisiejsza pogoda średnio nadawała się na rower. 1,5°C i deszcz ze śniegiem. Trzeba się więc było jakoś sensownie ubrać - nawet na te marne 9 km w jedną stronę. Nie wiem, czy sensownie, ale wyszło świetnie ;) Na głowie oczywiście cudowna czapeczka i kask. Rowerowa kurtka zimowa, potówka, na ręce rękawiczki jesienno-zimowe. Do tego wspaniałego zestawu stare jeansy, które przeznaczyłem na rower, a pod spód nogawki, żeby nie katować kolan niską temperaturką. Najbardziej jestem jednak zadowolony z butów. Ponieważ nie mam typowo rowerowych butów do cywilnej jazdy, a szkoda mi było narażać buty, w których obecnie chodzę (tak tak - cielęca skóra z aligotora i te sprawy :D) na działanie soli i całego tego szajsu z drogi, wygrzebałem z szafy stare buty, w których chodziłem na wiosnę i w lecie. Cienkie są, więc spodziewałem się przemarzniętych nóg. Ale ale... Ponieważ wśród kolarzy powszechne jest wkładanie złożonej gazety pod koszulkę/kurtkę przy dłuższych i szybszych zjazdach w celu ochrony przed wiatrem, pomyślałem, że nieco zmodyfikuję ten sposób. Szybko skombinowałem sobie kilka stron starej gazety, którą owinąłem stopy i tak przygotowane uzbroiłem w buty ;) Jak dla mnie bomba. Gazety w ogóle nie czuć, nogi mi nie zmarzły. I wchłania wilgoć. Nie jakieś tam pfff, Gore-Tex'y :D Wreszcie mogłem iść na rower!
Od razu spotkało mnie miłe zaskoczenie - wcale jakoś boleśnie nie odczułem tej temperatury. Nie wiem, czy za sprawą skomponowanego stroju czy jakichś szczegółów atmosferycznych, ale po 1,5°C i opadach deszczu ze śniegiem spodziewałem się jakiejś tragedii. A tu proszę - cieplutko! To, co leżało na drogach i ścieżkach pozostawiało wiele do życzenia. Miasto Stołeczne Warszawa niestety nie do końca zatroszczyło się o rowerzystów, gdyż nie natknąłem się na wiele odśnieżonych ścieżek rowerowych. No ale - przecież Warszawa to nie wieś, żeby po niej rowerem jeździć, jak stwierdził kiedyś Marek Woś (były rzecznik ZDMu). Znaczna ich część była zasypana albo całkowicie albo częściowo. Dlatego też, miałem przed sobą widoki chociażby takie jak te:
Co jak co, ale jazda po śniegu od dawna wywołuje u mnie uśmiech. Nawet nie dlatego, że to niesamowita rozrywka i jest ubaw po pachy, ale w tym przypadku jazda na rowerze nabiera nowego znaczenia. Co prawda miałem niezbyt dobre opony na takie warunki (jakieś bliżej niezidentyfikowane 1,75" slicki Kendy, tylko z wewnętrznym bieżnikiem), ale pamiętam, że nawet na Black Jackach 2,1" było często zabawnie. Dlaczego zabawnie? Ano dlatego, że po teoretycznie prostej drodze jedzie się momentami 10 km/h albo i mniej, bo rowerem rzuca na każdą stronę, koła się ślizgają i więcej w tym wszystkim ekwilibrystyki niż samej jazdy - można sobie wyrobić równowagę jak nigdzie indziej ;) Udało mi się jednak przejechać dziś bez żadnej wywrotki, heh. Nie wiem, czy podobało mi się właśnie dlatego, że był śnieg, czy dlatego, że po prostu po długiej przerwie znowu mogłem sobie pojeździć. A jechało się naprawdę super. Aż mi się gęba sama cieszyła ;) Miałem pojechać w tą i z powrotem, ale potem okazało się, że szykuje mi się jeszcze jeden kurs. Wyszło dziś więc trochę ponad 27 km. Na miejscu, przed powrotem, dzięki mojej nadprzyrodzonej sprawności, udało mi się elegancko zarysować dłoń (małe dziadostwo, ale głębokie ;)):
Na początku trochę się zirytowałem, bo znowu (po tym, jak niedawno zostałem zraniony wiertarką :D) uszkodziłem się w miejscu, które praktycznie cały czas pracuje, przez co wolniej się goi, a i na rowerze może trochę przeszkadzać. Dziś miałem jeszcze dodatkowo rękawiczki, a jechać bez nich średnio mi się uśmiechało. Na szczęście okazało się jednak, że nie jest aż tak źle i prawie tego dziadostwa nie czuć :) Do wesela się zagoi. Chociaż jeśli do wesela to zostało już tylko kilka miesięcy! Ale to inny temat... :)
Mam nadzieję, że napęd zbytnio nie ucierpiał. Niby tylko 27 km i to w kiepskich warunkach, ale dawno się tak nie cieszyłem z jazdy na rowerze. Nie omieszkałem się tą moją radością podzielić z M. Chyba nie do końca podzieliła mój entuzjazm (chociaż i tak jestem pełen podziwu dla Jej zrozu akceptacji mojego zboczenia :D), co podsumowała kilkoma SMSami. Pozwolę sobie zacytować fragmenty: Ty to naprawdę jesteś niezły Wariat! Sypie mokry śnieg, ścieżki zawalone, a Ty się cieszysz :D oraz Nieee, z Tobą jest naprawdę źle. Budujące :D
Oj, no i rozpisałem się troszkę. Dlatego też gratuluję każdemu, kto dotrwał do końca :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz