31 października 2013

Szosa 31-10-2013 (78,70 km)


Kolejny piękny, jesienny dzień z rowerem w tle. Co prawda dziś też solidnie wiało, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, prawda? ;)

Po wczorajszych zmaganiach ze spadkiem ciśnienia w tylnym kole i ustawianiem bloków przyszedł dziś czas na rundę drugą. Rano w dętce było tyle powietrza co nic... Nie chcąc tracić czasu, zdjąłem ją i założyłem połataną, awaryjną Kendę, która pamięta jeszcze czasy FORTa. Trochę przeleżała nieużywana, ale okazało się, że jest ok i będzie z niej pożytek. Muszę przy okazji kupić coś na zapas żeby było na tego typu awaryjne sytuacje.

Minimalnie zmieniłem ustawienie bloków i siodełka. Miałem wrażenie, że przez pierwsze kilometry nogi/kolana przyzwyczajały się do nowej pozycji i pamiętały jeszcze wczorajszą jazdę. Tak naprawdę im dalej, tym było lepiej, chociaż z lewą nogą wciąż nie jest idealnie. Wspomniany wcześniej wiatr nieco utrudniał jazdę, ale nie było najgorzej i w nawet niezłym tempie posuwałem się do przodu.

W planach było dziś Leszno. Pojechałem przez Mariew i wyjeżdżając w Wyględach z powrotem na drogę 580 natknąłem się na wsparcie. Nie żeby jakąś większą grupę kolarzy, ale na... traktor :) Dogoniłem go i schowałem się w - zabrzmi fachowo - jego cieniu aerodynamicznym. Jechał sobie 35 km/h, więc bez rewelacji, ale dlaczego miałbym nie skorzystać? Tak sobie pasożytując, mijał mi kilometr za kilometrem, minęliśmy Leszno i stwierdziłem, że skoro mam na liczniku darmowe 35 km/h to można dokręcić trochę dalej. Trochę skończyło się w Kampinosie - tam zawróciłem na tej samej co ostatnio stacji benzynowej i udałem się w drogę powrotną. Może to i lepiej, bo przez nieco ponad 15 km słyszałem tylko głośno pracujący silnik ciągnika, a widoki zbytnio nie różniły się od tego poniżej:


Całkiem dobrze mi się jechało, z kolanami był względny spokój, chociaż idealnie niestety nie jest. Stopniowo jednak opadałem z sił, bo niestety za mało zjadłem przed wyjściem i głód coraz bardziej dawał się we znaki. Poza tym, słońce co jakiś czas chowało się za chmurami, potem zaczęło zachodzić (oj, dzień już krótki...) i szybko zrobiło mi się po prostu zimno.


Po drodze spotkałem dziś dwie pary szosowców (może ktoś z forum? :>), dwóch samotnych i trzy osoby na MTB. Z takiej pogody trzeba było skorzystać!

Po powrocie kolana właściwie mnie nie bolały, ale niestety parę godzin później zaczęły dawać się we znaki. Słabo. Powoli tracę pomysły, ale na razie może nie będę niczego ruszał. Zobaczę, jak będzie po kolejnych jazdach. Cudów się jednak nie spodziewam...

30 października 2013

Szosa 30-10-2013 (62,07 km)

No i znów przyszedł czas na chwilę odpoczynku od pracy, co - mam nadzieję - uda mi się w miarę rowerowo wykorzystać. Dziś pierwszy krok w tym kierunku ;) Ponieważ podczas ostatnich kilku jazd ciągle coś mi nie do końca leżało z ustawieniem bloków, chciałem przed jazdą jeszcze na chwilę do nich zajrzeć żeby znowu nie zmagać się z bolącymi kolanami.

Dla urozmaicenia jednak, najpierw pojawiła się niespodzianka w postaci braku powietrza w tylnej oponie. Dobrałem się do dętki, pompuję i... wszystko gra. Patrzę, słucham, ale nie widzę żadnej dziury, przetarcia, nic. Opona od środka też bez zarzutów. Założyłem dętkę z powrotem, napompowałem i wyglądało na to, że jest ok, więc postanowiłem zająć się butami. Chwilę pobawiłem się z pionem, przesunąłem minimalnie bloki, dokręciłem i z lekkim opóźnieniem w końcu się zebrałem.

Mocno dziś wiało i temperatura była już bardziej jesienna niż ostatnio - na termometrze 10°C. A bloki? Niby ok, ale to chyba ciągle nie to. Co prawda prawe kolano nie bolało od początku do końca, ale odniosłem wrażenie, że pedałuję nie do końca efektywnie. Z lewą nogą nieco gorzej - kolano trochę bolało, a i wydawało mi się, że nie pracuje w linii prostej. Poza tym, moja lewa stopa z natury układa się palcami nieco do środka i to chciałem też uwzględnić przy ustawianiu bloków. W czasie jazdy dwa razy zatrzymywałem się żeby wprowadzić niewielkie zmiany i pod koniec było już całkiem nieźle, ale podobnie jak w przypadku prawej nogi czułem, że to jeszcze nie to. Przed kolejną jazdą wprowadzę jeszcze drobne poprawki i zastanawiam się, czy nie ruszyć też minimalnie siodełka w poziomie. Zachciało mi się, cholera, nowych butów... :D W przypadku starych udało mi się naprawdę przyjemnie ustawić bloki - niezależnie od tego czy kręciłem lżej czy bardziej siłowo, czy jechałem 50 czy 100 km kolana nie bolały i czułem, że nogi robią swoje. A że nie lubię się poddawać i staram się być niezależny w kwestiach rowerowych ;) to pewnie dopóki nie ustawię bloków idealnie, nie da mi to spokoju :) Zobaczymy jak będzie przy kolejnej jeździe. Jak nie znajdę odpowiedniego ustawienia, może trzeba będzie przytargać trenażer i znowu - jak to było w przypadku FORTa - bawić się w nagrywanie, oglądanie, dopasowywanie itd. ;) Na pewno byłoby wygodniej, bo samemu ciężko coś ustawić i ocenić na sucho, opierając się o ścianę... ;)

Miało być o dzisiejszej szosie, a wyszło głównie o blokach i kolanach. Tak naprawdę jednak, dziś głównie na to zwracałem uwagę. Nie zrobiłem też żadnego zdjęcia (chociaż w połowie trasy wyszło nawet słońce!), więc wpis można zapewne zaliczyć nie do nudnych a do wyjątkowo nudnych ;)

O, zauważyłem właśnie, że ciśnienie w tylnym kole znowu spadło. Człowiek ma czas i chęci to sprzęt musi nawalać - to chyba ta przysłowiowa złośliwość rzeczy martwych...

19 października 2013

Szosa 19-10-2013 (52,18 km)

Kolejny powrót do jazdy po krótkiej przerwie - co prawda tym razem tylko tygodniowej, ale jak by nie patrzeć - przerwa to zawsze przerwa. Możliwość odebrania nadgodzin na początku miesiąca to jednak fajna sprawa, zwłaszcza kiedy można przeznaczyć ją na nadrobienie kilku kilometrów na rowerze. O tym zdążyłem już niestety praktycznie zapomnieć, a razem ze mną zapomniały też w pewnym stopniu nogi.

Chociaż nie było dziś najgorzej to brakowało mi jednak tej lekkości kręcenia, którą udało mi wypracować się w trakcie ostatnich kilku jazd. Trochę dzisiaj wiało (co dało mi się nieco we znaki w drodze powrotnej), więc może stąd takie a nie inne odczucia... Mimo wszystko, nogi jakby nieco nienaturalnie pracowały, czułem też troszkę kolana, a przecież ostatnio było już ok. Częściej jechałem więc z kadencją ok. 95 RPM, co ostatecznie przyniosło nawet nienajgorszy efekt. Od pewnego czasu nawet polubiłem kręcić trochę szybciej (wg niektórych źródeł jest to też ponoć bardziej pro ;)), o co jeszcze niedawno bym siebie nie podejrzewał. Tak czy inaczej, brakowało mi jednak dziś jednak tego czegoś.

Plusem była za to z pewnością temperatura. Jeszcze trochę i zacznę wątpić w mojego pecha do pogody na rower ;) 10°C i słońce to całkiem przyjemne połączenie jak na końcówkę października. Oby takie warunki jeszcze przez chwilę się utrzymały, bo mamy obecnie naprawdę przyjemną jesień.

Po drodze spotkałem dziś trzech szosowców, z czego dwaj jechali razem w strojach CSC. Czyżby szykowała się jakaś reaktywacja? ;)

Jutro raczej dzień bez roweru, więc pozostaje mi polować na jakieś kilometry w tygodniu albo w kolejny weekend. Ciekawe czy znajdzie się czas i pogoda kolejny raz okaże się łaskawa? :)

Zmiany, zmiany...

Postanowiłem troszkę odświeżyć bloga. W sumie nic wielkiego... Zmiany widać właściwie tylko na górze strony - zrezygnowałem z dotychczasowej nazwy bloga, jest nowy nagłówek, tło i favikona. Kolorystyka pozostaje oczywiście bez zmian - uznaję ją za jedyną słuszną ;) Ogólna koncepcja (o ile w tym przypadku o jakiejkolwiek koncepcji można mówić :>) bloga też się raczej nie zmieni, więc tak naprawdę chodzi głównie o kilka wizualnych szczegółów.

A skoro już o tym mowa to pomyślałem, że może warto zabierać na szosę aparat - telefon to mimo wszystko telefon, a jeżeli wpisy staram się i tak jakkolwiek urozmaicać zdjęciami to przyjemniej byłoby je chyba oglądać, jeśli byłyby nieco lepszej jakości... Oczywiście nie będę woził ze sobą lustrzanki ze statywem i dodatkowym obiektywem zamiast bidonu, ale poczciwy kompaktowy sprzęcik gdzieś tam się do kieszonki pewnie uda wcisnąć.

I chyba tyle ogłoszeń parafialnych. Miło, że ktoś tu jeszcze co jakiś czas zagląda. Żałuję, że nowe wpisy tak rzadko się pojawiają, ale - jak by nie było - nie samym rowerem i blogiem człowiek żyje... :)

11 października 2013

Szosa 11-10-2013 (101,82 km)

Korzystając z ostatniego dnia wolnego, pokusiłem się na przejechanie kolejnej setki. Do jazdy motywowała dodatkowo przepiękna jesienna pogoda - ponad 20°C i słońce, które sprawiało, że było może nawet troszkę za gorąco (albo to ja za grubo się ubrałem... ;)).


Trasa praktycznie taka sama jak przy okazji ostatnich 80 km, z lekką zmianą w postaci ok. 20 km pętli od Aleksandrowa do Krogulca (przez Brzozówkę, Augustówek, Janówek i Truskawkę). Bardzo lubię ten fragment, chociaż jechałem nim wcześniej może ze trzy razy... Nawierzchnia jest naprawdę przyjemna, a dodatkowym plusem jest to, że od Adamówka jedzie się obrzeżami Kampinoskiego Parku Narodowego - ruch praktycznie zerowy, cisza, spokój, a co ciekawe - właściwie na całej długości tego odcinka wydzielona jest z jezdni droga dla rowerów. Stamtąd akurat zdjęć nie mam (zbyt miło się jechało żeby się zatrzymywać ;)), ale poniższe dwa zrobiłem w Aleksandrowie i na drodze między Małocicami a Wólką Czosnowską:


Było bardzo miło dopóki wiatr nie zaczął wiać prosto w twarz - pierwszy raz zaatakował na drodze do Augustówka, a drugi praktycznie od skrętu w Lesznie na Warszawę. Skutecznie mnie spowolnił i dał wycisk nogom, ale w ostateczności wróciłem w jednym kawałku.

Czuć, że nogi już się rozkręciły, pracowały dziś naprawdę fajnie (oczywiście jak na moje skromne możliwości :)). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że od poniedziałku czeka mnie powrót do pracy i forma pewnie szybko zniknie. Potem przyjdzie zima, jazdy będzie jeszcze mniej niż zwykle i pozostanie czekać na wiosnę. Tak, powiało pesymizmem... ;) Cieszę się, że chociaż w tym tygodniu pojeździłem sobie więcej niż zwykle, będzie przynajmniej co wspominać.

09 października 2013

Szosa 09-10-2013 (105,22 km)

Od pewnego czasu ciągnęło mnie w strony, w których już od dłuższego czasu nie byłem, a mianowicie w okolice Konstancina-Jeziorny. Ostatni raz jeździłem tam bodajże w 2008 r. (jeszcze za czasów Krossa), kiedy wybrałem się do Góry Kalwarii. Zrażał mnie trochę przejazd przez pół miasta do właściwej trasy. Po ślubie i przeprowadzce na drugi koniec miasta było mi tym bardziej nie po drodze, bo sam dojazd do/z Powsina (gdzie wyjeżdża się już, powiedzmy, za miasto) to 50 km. Korzystając jednak z tych kilku wolnych od pracy dni postanowiłem pojechać w tamte rejony i trochę sobie powspominać ;)

Chociaż byłem tam zaledwie kilka razy, trasa jakoś utkwiła mi w pamięci i - dziwne - tylko raz musiałem spojrzeć na mapę (jeszcze trochę i będzie można dokupić pakiet z moim głosem do nawigacji samochodowej! ;)) - zasugerowałem się przebiegiem głównej drogi, a trzeba było jechać podporządkowaną. Bywa. Po tej drastycznej wpadce nie było już problemów z trasą i dojechałem nawet tam, gdzie chciałem ;) A chciałem sobie dojechać do miejsca, gdzie zrobiłem te pięć lat temu poniższe zdjęcie:


Nie, nic ważnego tam nie ma. Po prostu tak sobie założyłem ;) Chociaż dziś też była świetna pogoda (20°C!), to jednak aura już nieco inna niż wtedy, a i chyba słońce świeciło z innej strony. Pomijam fakt, że kadr może trochę się różni i to chyba inne drzewo... ;)

 

Tak więc, zawróciłem sobie na drodze 868 między Gassami a Piaskami. Przyjemnie się jedzie między tamtejszymi polami i chociaż miejscami nawierzchnia może nie jest idealna, to tragedii nie ma.



Przy Alei Wojska Polskiego (droga 721) są z kolei budynki dawnych Warszawskich Zakładów Papierniczych. Tak jak pięć lat temu nie omieszkałem zrobić im zdjęcia, tak i teraz je sobie uwieczniłem ;) Pierwsze zdjęcie z 2008 r., drugie z dziś:



Pomimo dzisiejszej jazdy w godzinach pracy spotkałem po drodze sporo rowerzystów, zarówno na MTB jak i na szosówkach. Rejony popularne wśród fanów dwóch kółek, a i z tego co kojarzę, Ośka kręci w tamtych okolicach. Dla mnie to jednak za wysokie progi, pewnie szybko bym zmarł jadąc z nimi :)

Co jak co, ale honor jakkolwiek uratowany - pierwsza setka w tym roku, ech... ;)

Na koniec jeszcze link do kilkunastu zdjęć ze wspomnianego wypadu do Góry Kalwarii.

07 października 2013

Szosa 07-10-2013 (71,18 km)

Planowałem przejechanie szybkich 50 km, bo popołudniu musiałem zrobić jeszcze parę rzeczy, ale tak się jakoś złożyło, że wyszło ostatecznie nieco ponad 70 km... ;) Pogoda średnio motywowała do jazdy, bo niebo było całkowicie zasnute chmurami, było ponuro i typowo jesiennie, ale najważniejsze, że nie padało.


Jednak trochę za twardo pojechałem pod wiatr w trakcie przedwczorajszych 80 km, bo nogi miałem dziś zamulone i jakoś ciężko mi się jechało. Dlatego też starałem się więcej kręcić z nieco wyższą kadencją (95 - 105 RPM) i muszę przyznać, że było całkiem nieźle, chociaż tak naprawdę dopiero po 20 km coś się w nogach odblokowało i ku mojej ogromnej radości ;) siły wróciły. Pojechałem przez Mariew do Zaborowa i na rondzie odbiłem na Pilaszków. Zgadza się, ostatnio trochę narzekałem na nawierzchnię, ale miałem wrażenie, że tylko w stronę Zaborowa jest kiepsko. Trochę się pomyliłem, bo właściwie zaraz po zjeździe z ronda tak mnie wytrzepało ;) że zacząłem trochę żałować wyboru tej drogi. Na szczęście jadąc dalej jest też bardzo przyjemny odcinek, którym można już całkiem miło lecieć.


Z kolei w Topolinie, panowie drogowcy naprawiali nawierzchnię. Naprawiali, bo polegało to raczej na waleniu jakichś mocno chaotycznych placków asfaltu do obecnych już na drodze dziur. Samochód może i to przeżyje, ale żebym nie mógł doczekać się powrotu szosówką w tamte rejony to nie powiem... :)

Z drogi 580 odbiłem na Trakt Królewski i dalej na Lipków. Tam kolejne nawierzchniowe zaskoczenie - praktycznie cała Lipkowska ma zrytą nawierzchnię. Częściowo asfalt jest tylko sfrezowany, a częściowo całkowicie (częściowo całkowicie?! ;)) zdjęty, bo drogowcy chyba kombinowali coś z rurami.

Zbliżając się do domu ciągle miałem jeszcze jakieś niewykorzystane zapasy sił (i czasu), więc postanowiłem je wykorzystać, co by się nie zmarnowały ;) Wróciłem przez Sikorskiego i pokręciłem się jeszcze trochę po okolicy, co - nie wiedzieć kiedy - dało niecałe 20 km. Trzeba korzystać póki jest pogoda i czas... ;)

Zbaczając nieco z tematu - zapewne są już setki stron z tą informacją, ale ode mnie piąteczka dla Rafała Majki, który zajął wczoraj genialne 3. miejsce w Giro di Lombardia!

05 października 2013

Szosa 05-10-2013 (81,61 km)

Pojawiła się dziś okazja żeby wyskoczyć nieco dalej niż do Zaborowa i z powrotem, a co więcej - nie wieczorem w kompletnych ciemnościach tylko w dzień. Szok! ;) Pogoda była świetna, więc szkoda byłoby nie skorzystać. Co więcej, prognozy na kolejny tydzień są równie pozytywne, a że mam w planach chwilę odpoczynku od pracy, to może i kilometrów trochę wpadnie.

Dziś pojechałem sobie do Leszna, z tym że nie drogą 580, jak to zwykle bywa, a nieco naokoło - przez Łomianki i Czosnów. Główną atrakcją dzisiejszej jazdy był wiatr. Przez pierwsze 30 km - za Czosnów - jechało się (a wręcz leciało! ;)) bardzo przyjemnie. Wiało w plecy i nie trzeba było jakiegoś ogromnego wysiłku żeby jechać te 35 - 40 km/h. A potem - cóż - było już zupełnie odwrotnie :) Od zjazdu na drogę 579 na Leszno, wiało mi praktycznie cały czas w twarz. Niezbyt fajnie, bo wiało tak przez - użyję w tym miejscu moich nadprzyrodzonych matematycznych zdolności - 50 km. Jechało się już nieco mniej przyjemnie, ale ku mojemu zaskoczeniu nie było aż takiej tragedii. Droga nawet szybko mijała, naokoło miałem sporo przyjemnych, coraz bardziej już jesiennych widoków, więc pozostało tylko dotoczyć się jakoś do domu. Z drogi 580 odbiłem sobie jeszcze najpierw na Mariew, a potem na Stare Babice i Klaudyn. Jakichś większych kryzysów po drodze nie było, chociaż nogi trochę ucierpiały przez ten wiatr. Ale jak to mówią na mieście - bez pracy nie ma kołaczy ;)