31 marca 2014

Szosa 31-03-2014 (102,31 km)

Kolejny dzień z piękną pogodą i rowerem w tle. Wstępnie planowałem przejechanie 50 czy 70 km, ale doszedłem do wniosku, że skoro w sobotę było mocne 90 km, mam jeszcze chwilę wolnego od pracy i pogoda zapowiada się idealna, to dlaczego nie pojechać by dziś na nieco spokojniejszą setkę...?

Tak też zrobiłem i ani przez chwilę nie żałowałem tej decyzji ;) Pojechałem przez Łomianki, Czosnów, Aleksandrów, zrobiłem pętlę w KPN przez Brzozówkę i Janówek, a następnie już standardowo przez Leszno, Mariew i Lipków.

Kolejny raz przekonałem się, że dzień przerwy po konkretniejszej jeździe może przynieść naprawdę fajne efekty. Czułem siłę (jaka by ona nie była ;)) w nogach, energii nie brakowało i tak naprawdę od początku do końca przejechałem całość utrzymując prędkość w okolicach optymalnych 30 km/h i kadencję w przedziale 90 - 100 RPM, czyli całkiem wysoką jak na mnie. Tętno było też zauważalnie niższe i osiągało znacznie bardziej sensowne niż zazwyczaj wartości. Przed wyjściem zatankowałem miskę ryżu z jogurtem i muesli (zastanawiam się, dlaczego dopiero niedawno sięgnąłem po ryż...), a na drogę wziąłem dwa banany. Wystarczyło idealnie.


Tak naprawdę, dopiero pod koniec jazdy zrobiło się bardziej słonecznie. Może to i lepiej, bo w przeciwnym wypadku nie wiem, czy nie byłoby mi trochę za gorąco... Przez chwilę straszyły też trochę jakieś ponure chmury, ale na szczęście na straszeniu się skończyło.


Wrócę jeszcze na chwilę do wspomnianej wcześniej pętli przez Brzozówkę i Janówek. Kiedyś już o niej pisałem, ale wtedy zabrakło zdjęć, a chodziło konkretnie o DDRkę wydzieloną z jezdni drogi prowadzącej przez KPN. Wygląda to mniej więcej tak:


Widoczny fragment wydaje się nieco wąski, ale to przez to, że częściowo jest zasypany jakimś przydrożnym dziadostwem - normalnie ma sensowną szerokość. Ścieżka ciągnie się praktycznie przez cały odcinek od Kaliszek do Krogulca. Właściwie niezbyt często widzi się DDR idącą przez park narodowy ;) Odcinek ten jest o tyle przyjemny, że prowadzi przez las, nawierzchnia jest naprawdę ok, a w ciągu całego przejazdu minął mnie tylko jeden samochód. Cała pętla od zjazdu z drogi 579 w Aleksandrowie do powrotu na nią w Krogulcu ma ok. 23 km. Stanowi więc fajne uzupełnienie trasy, jeżeli ktoś chce sobie dokręcić dodatkowe kilometry jadąc na Leszno/Czosnów.

Wracając, spotkałem dziś tylko dwóch szosowców, aczkolwiek jednym z nich był kolega, z którym jechaliśmy razem w sobotę  - spotkaliśmy się na drodze do Mariewa :)

Marzec można uznać za rowerowo zamknięty. Teraz najbardziej zależy mi chyba na tym żeby jakoś utrzymać to, co udało mi się dotychczas wpakować w nogi i nie mieć jakiejś dłuższej przerwy, a z tym niestety - z przyczyn ode mnie niezależnych ;) - różnie bywa. Pogoda jest jednak coraz lepsza, mam nadzieję, że i okazji do jazdy trochę będzie... Jak by nie było, pierwsza setka w tym roku wpadła, honor uratowany ;)

29 marca 2014

Szosa 29-03-2014 (91,35 km)

Tak jak wczoraj wspomniałem, dziś była w planach jazda w grupie. W porównaniu z zeszłym tygodniem przyjechało zdecydowanie więcej ludzi - pod kościołem w Starych Babicach zjawiło się dziś łącznie ok. piętnastu osób. Pogoda była rewelacyjna, więc zapowiadało się naprawdę fajne kręcenie.

Praktycznie od początku poszło mocne tempo w okolicach 35 - 45 km/h, przez co grupa dość szybko zaczęła się rwać. Starałem się utrzymywać w pierwszej grupce, co tak naprawdę udawało mi się przez niecałe 50 km. Utrzymywać to chyba dobre określenie, bo niestety zbyt często nie można mnie było zobaczyć z przodu grupy. Koledzy narzucili ładne tempo, które dla mnie pewnie byłoby nieco zbyt wysokie do utrzymania przez dłuższy czas z przodu (35 - 40 km/h, również pod wiatr :)). Te wspólne 50 km i tak mnie jednak satysfakcjonuje biorąc pod uwagę, że w tym roku przejechałem jak dotąd tylko ok. 500 km. Tak więc - dzięki, panowie! Poniżej kilka fotek z pierwszej grupki (kiedy akurat tempo było nieco niższe... ;)):




W okolicach Wawrzyszewa zacząłem trochę opadać z sił i powoli zostawać z tyłu. Starałem się jeszcze gonić, na chwilę nawet wróciłem do grupy, ale w Cholewach niestety znowu odpadłem i musiałem odpuścić na dobre. Dołączył do mnie Michał, który - jak się okazało - jest moim kolegą z branży :) Chociaż jechał w dżinsach, bluzie, z plecakiem i bez SPDów to naprawdę nieźle się trzymał i długo był w pierwszej grupie. Tempo nas obu jednak trochę przerosło, więc postanowiliśmy kierować się w stronę domu już nieco bardziej turystycznie. Dogoniliśmy jeszcze jednego odpadniętego kolegę, kawałek pojechaliśmy razem, po czym bodajże w okolicach Białutek dołączył do nas Janek, Jacek i jeszcze jeden kolega. Dojechaliśmy do drogi 580, Janek dawał całkiem niezłe zmiany i jakoś się toczyliśmy. We trzech - z Jankiem i Jackiem - odbiliśmy jeszcze w lewo na Mariew, a dwaj koledzy pojechali prosto w stronę Warszawy. Zdjęcie 2/3 naszego wesołego grupetto poniżej ;)


Stopniowo coraz bardziej opadałem z sił, Janek nie dawał za wygraną i trzymał te 30 km/h :) Zaczynałem jechać na granicy skurczów w mięśniach prostych uda, więc między Wojcieszynkiem a Koczargami Starymi podziękowałem chłopakom za wspólną jazdę i zostałem trochę z tyłu żeby ich nie spowalniać. Janek z Jackiem odbili z lewo na Lipków, ja w prawo w stronę drogi 580. Jak na złość, kryzys dość szybko minął i do domu dojechałem już nieco bardziej przyzwoitym tempem.

Podsumowując - było świetnie. Mocne tempo, fajna atmosfera i genialna pogoda. Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy się dziś zjawili, a zwłaszcza dla tych, którzy udostępniali mi swoje tylne koło ;)

Na koniec jeszcze zdjęcie ze zbiórki w Starych Babicach - dzięki, Janek!


28 marca 2014

Szosa 28-08-2014 (72,56 km)

Świetnie! Myślę, że to jedno słowo wystarczyłoby do opisania dzisiejszej jazdy. Nie dość, że pogoda była rewelacyjna, to jechało mi się naprawdę dobrze. Nogi solidnie pracowały, sił nie brakowało, nie było po drodze żadnego mniejszego lub większego kryzysu.


Pojechałem sobie trasą mocno zbliżoną do tej, którą jechaliśmy w ostatnią sobotę, z tą różnicą, że dziś dokręciłem jeszcze kawałek za Leszno - w Czarnowie odbiłem w prawo na Wilkową Wieś i stamtąd wróciłem drogą 580 odbijając jeszcze po drodzę na Mariew i Lipków.


Widać było dziś, że nie tylko ja chciałem szosowo skorzystać z pięknej pogody - po drodze spotkałem łącznie 10 kolarzy, z czego z jednym jechaliśmy akurat w tym samym kierunku. Co prawda praktycznie dopiero na sam koniec i tylko przez jakieś dwa kilometry, bo potem skręciliśmy w różne strony, ale dobre i to... ;)

Nie ma co dłużej przynudzać - było dziś super. Jutro zaś szykuje się kolejne spotkanie w Starych Babicach. Tym razem ma jednak pojawić się więcej ludzi, więc może być jeszcze ciekawiej.

23 marca 2014

Szosa 22-03-2014 (63,84 km)

Kolejny wiosenny wypad na szosę. Tym razem jednak było o tyle ciekawiej, że miałem okazję pojeździć trochę w grupie. Podjechałem do chłopaków jeżdżących spod kościoła w Starych Babicach. Początkowo było nas czterech. Tempo jak dla mnie całkiem solidne (biorąc pod uwagę to, ile i jak szybko ostatnio jeździłem) i oscylowało w okolicach 35 - 40 km/h. Dałem jednak radę! ;) W tym miejscu słowa uznania dla osiemdziesięcioletniego pana, który zasuwał na carbonowym jamisie z taką prędkością, ale żeby było weselej - także pod wiatr :) Chciałbym mieć taką parę w nogach w tym wieku...

Przejechaliśmy przez Lipków i Mariew i po dojechaniu do drogi 580 wspomniany pan zawrócił. W tym samym momencie dogoniła nas czteroosobowa grupka, która przyjechała pod kościół chwilę później. W planie mieli przejechanie stówki, ale tym razem nie skusiłem się na taki dystans, bo nogi jeszcze słabe, a i byłem trochę czasowo ograniczony.

Równie solidnym co wcześniej tempem przejechaliśmy wspólnie do Białutek i tam się rozdzieliliśmy - chłopaki w lewo, a ja prosto w kierunku Leszna. Trochę żałowałem, że nie mogłem z nimi jechać dalej, ale cóż... może jeszcze będzie okazja. W Grądach zawróciłem i skierowałem się w stronę domu. Na skrzyżowaniu w Lesznie minęła mnie grupa ok. 8 kolarzy - namawiali mnie żebym jechał z nimi w stronę Nowego Dworu Mazowieckiego, ale ze wspomnianego wcześniej powodu musiałem niestety odmówić ;) W okolicach Wojcieszyna z kolei z naprzeciwka nadjechała tym razem już kilkunastoosobowa grupa kolarzy. Takiego wysypu szosówek już dawno (nigdy? :)) nie widziałem na raz w ciągu jednej jazdy. Fajnie. Potem spotkałem jeszcze trzech kolarzy. Wiosna w pełni...! ;)

Bardzo się cieszę, że mogłem sobie wczoraj chociaż trochę pojeździć w grupie. Zawsze to jakieś urozmaicenie, tym bardziej, że tempo było niezłe. Trochę się tylko spóźniłem na słońce, bo tak naprawdę zaczęło solidniej świecić już jak wracałem do domu ;) Pogoda jednak i tak dopisała, więc nie ma co marudzić. Zdjęć z grupy nie mam, za to mam standardowe zdjęcie z szosą, poboczem i niebem! ;)

21 marca 2014

Szosa 21-03-2014 (51,45 km)

Wiosna! Wreszcie. To zdecydowanie moja ulubiona pora roku. Cały dzień pięknie świeciło dziś słońce i było ok. 20°C. Szkoda byłoby zmarnować taką okazję. Chociaż udało mi się wcześniej wyjść z pracy, to na rower wyszedłem dopiero po 17. Po pięknym słonecznym dniu zostało co prawda zaledwie miłe wspomnienie ;) ale pogoda i tak wciąż była świetna. Na romantyczny zachód słońca niestety się już nie załapałem, ale za to zrobiłem słodkie zdjęcie drzewkom i chmurkom...


Wiało dziś mocno, ale tragedii nie było. W zasadzie w ogóle jechało mi się całkiem nieźle. Prędkości może nie były oszałamiające, ale sił nie brakowało.

Szybko zrobiło się ciemno, a że wciąż czułem niedosyt, postanowiłem jeszcze nie wracać, ale pokręcić się trochę po mieście. Powiedzmy, że wybrałem mniejsze zło ;) Przejeżdżając niedaleko domu spotkałem... moją żonę, która właśnie wyszła sobie pobiegać :) Załapałem się nawet na zdjęcie! Nie uważacie, że prawą nogę mam wygiętą jak koń? :D


Przejechałem sobie jeszcze kilka kilometrów i już nieco bardziej usatysfakcjonowany, wróciłem do domu. Chociaż trochę się spóźniłem jeżeli chodzi o słońce, to początek wiosny i tak mogę uznać za całkiem udany... Może jutro lepiej wykorzystam pogodę.

14 marca 2014

Szosa 11-03-2014 (45,12 km)

Po ostatnich dwóch wyjątkowo marnych wypadach na szosę, we wtorek pojawiła się w moim sercu nadzieja na lepsze jutro ;) Otóż po powrocie z pracy mogłem sobie pozwolić na krótką jazdę. Początkowo trochę się wahałem (bo już późno, ciemno, za dużo pewnie nie przejadę i w ogóle... ;)), ale M dodatkowo mnie zmotywowała - i pewnie miała rację - mówiąc, że muszę iść, bo jak nie pójdę to będę potem marudził :) Poza tym trzydzieści (a tyle było w planie) kilometrów to jak by nie patrzeć zawsze więcej niż zero...

Nie wahając się dłużej, szybko się wyszykowałem i ruszyłem. Równie szybko okazało się, że rozgrzewkę po dwumiesięcznej przerwie mam już chyba za sobą i nogi wraz z resztą towarzystwa wróciły w znacznym stopniu do dawnej formy (jaka by ona nie była). Warto było pocierpieć przez ostatnie dwie jazdy - kręciło mi się świetnie, sił nie brakowało, był górny, dolny chwyt, mała i duża tarcza z przodu, nic nie bolało. Dwumiesięczna przerwa odeszła w zapomnienie :)

Ponieważ było już ciemno, pojechałem tylko do Starych Babic, tam zawróciłem, pojechałem do centrum, tam znowu zawróciłem i zahaczając jeszcze raz o Stare Babice, wróciłem do domu. Planowane trzydzieści kilometrów urosło do czterdziestu pięciu, bo ciągle było mi mało ;) Co prawda nie był to typowy wypad na szosę (bo samochody, światła i ogólnie rzecz biorąc - miasto), ale mimo to jechało mi się bardzo przyjemnie. Tego mi było trzeba :)

11 marca 2014

Szosa 09-03-2014 (48,37 km)

W porównaniu do sobotniej porażki, w niedzielę było już trochę lepiej. Ale tylko trochę, bo brzuch ciągle pobolewał, a i czułem w całym moim słabym cielsku zmęczenie z poprzedniego dnia. Z założenia miało więc być mniej (jeszcze mniej... ;)) kilometrów i trochę spokojniejsze tempo. Te jakże ambitne założenia zrealizowałem, chociaż i tak rewelacji nie było. Zamiast do Leszna dojechałem do Zaborowa. Po drodze minąłem sześciu szosowców, w tym tego, z którym jechałem w sobotę w kierunku Leszna :) Poza tym trafiło się jeszcze kilka osób na MTB. Nie ma się co dziwić, bo pogoda była jeszcze lepsza niż w sobotę - tym razem właściwie nie było chmur i można się było delektować słońcem, którego od pewnego czasu zbyt dużo nie było.

Po powrocie niestety znowu poczułem kolana. Mam nadzieję, że to tylko skutek dłuższej przerwy i zdecydowanie kiepskiego powrotu po niej. Wypada jednak zakończyć optymistycznym akcentem, a za taki można uznać słoneczną fotkę z okolic Lipkowa ;)

10 marca 2014

Szosa 08-03-2014 (60,43 km)

Aż wstyd się przyznawać, ale minęły aż dwa miesiące od mojej ostatniej wizyty na szosie. Pomimo szczerych chęci, okoliczności niestety nie sprzyjały i po drodze były tylko jakieś symboliczne wypady na authorze.

W ostatnią sobotę pojawiła się możliwość zaliczenia paru upragnionych kilometrów na scott'cie. Żeby nie było jednak zbyt pięknie, rano zjadłem coś czego widocznie nie powinienem, bo brzuch od razu dał o sobie znać. Tragedii nie było, ale mimo wszystko coś mu tam nie pasowało. Mimo to jednak postanowiłem, że pojadę. Szkoda byłoby rezygnować z jazdy, tym bardziej, że pogoda była już mocno wiosenna.

Cudów się nie spodziewałem, ale po cichu miałem nadzieję, że nie będzie aż tak źle. Wiadomo niestety, czyją matką jest nadzieja :) co rzeczywistość szybko zweryfikowała. Jechało mi się tragicznie. Ciężko było mi uzyskać choćby trochę satysfakcjonującą prędkość, tętno wskakiwało na jakieś chore wartości i na domiar złego jechałem pod wiatr.

Na Sikorskiego spotkałem innego szosowca, który akurat jechał w tym samym kierunku. Po uzyskaniu oficjalnej zgody :) na skorzystanie z jego koła, schroniłem się przed wiatrem i tak przejechaliśmy kilka kilometrów. Doszedłem jednak do wniosku, że wypada też dać coś od siebie i kolejne parę kilometrów przejechałem z przodu. Po pewnym czasie się rozjechaliśmy i postanowiłem dotrzeć do Leszna (w planach miałem jakiś krótszy dystans na rozgrzewkę, ale nie nie... musiałem przecież pojechać dalej ;)). Co prawda nogi zdążyły się już minimalnie rozkręcić, ale to wciąż nie było to. Dotoczyłem się do Leszna, wciąłem banana i zawróciłem. Nie trzeba być szosowym Nostradamusem żeby przewidzieć, że szybko zacząłem zdychać. Prędkość spadła poniżej średniej krajowej :), brzuch nadal wysyłał jakieś negatywne sygnały, a że przed wyjściem nie zjadłem zbyt wiele (bo i ciężko było mi coś więcej w siebie wcisnąć) to i nie było skąd czerpać energii. Proste i logiczne, ale ja oczywiście musiałem się o tym już któryś raz przekonać na własnej skórze :) Praktycznie bez sił zbliżałem się jednak w stronę domu. Jak to w takich sytuacjach bywa, myślałem już wówczas tylko o tym co zjem po powrocie i ile ton tego będzie ;)

Po zdecydowanie zbyt długim czasie przekroczyłem wreszcie swoje skromne progi i doszedłem do wniosku, że tak beznadziejnie już dawno się nie czułem. Pomijając brzuch, bolały mnie kolana, ręce, głowa i... tak naprawdę chyba wszystko. Marzyłem tylko o tym żeby pójść spać, ale na to niestety nie mogłem sobie pozwolić. Prysznic mnie trochę ożywił, ale i tak wciąż czułem się jak szosowa ruina :)

Tak to jest jak się po dwumiesięcznej przerwie jedzie z bolącym i praktycznie pustym brzuchem na nieco zbyt długi dystans... Mamy wyjątkowo błyskotliwy morał, czas więc na zdjęcie! ;)

03 marca 2014

Pearl Izumi - kurtka Elite Softshell

Niewykluczone, że zima w tym roku już nie powróci. Myślę jednak, że nie jest jeszcze za późno, aby napisać kilka słów o kurtce, której posiadaczem stałem się jakiś czas temu i która zasiliła szeregi mojej zimowej garderoby rowerowej.

Mowa o kurtce Pearl Izumi, a dokładniej modelu Elite Softshell. Jest to produkt ze środkowej - między serią Select a P.R.O. - półki tego amerykańskiego producenta (swoją drogą przejętego kilka lat temu przez Shimano).

Dotychczas, w zimie jeździłem w kurtce Rogelli New Spirit (model sprzed ładnych kilku lat). Chociaż była ciepła to niestety o oddychalności praktycznie nie było w jej przypadku mowy. Przeszkadzało mi też to, że była dość sztywna i tak sobie układała się w czasie jazdy, a rękawy niejednokrotnie podciągały się na przedramionach i odsłaniały ich część. Nadszedł więc czas na zmiany.

Z pomocą - zresztą nie pierwszy raz - przyszedł Wojtek z KochamRowery.pl :) Po kilku mailach wybór padł na dzieło Pearl Izumi. W przeciwieństwie do Rafała, o materiałach i stronie techniczno-teoretycznej nie potrafię napisać zbyt wiele ;) Dla mnie liczy się przede wszystkim to, że kurtka spełniła moje oczekiwania i jazda w zimie nabrała nieco innego wymiaru, że tak to wzniośle określę.

Przód prezentuje się tak:


Mamy więc typową dla rowerowych ciuchów stójkę oraz przedłużony tył, aby w czasie jazdy dolna cześć pleców nie pozostała nieosłonięta. Tym, co jednak wywarło na mnie największe wrażenie (ale ja jeszcze niewiele w życiu widziałem ;)) są bardzo przyjemnie skrojone rękawy. Nie idą one niejako w linii prostej, ale zginają się w łokciu, jak widać na zdjęciu. W czasie jazdy przekłada się to na to, że praktycznie nie czuć, że mamy na sobie kurtkę - nic się nie naciąga, nie ogranicza ruchów, jest po prostu wygodnie. Dzięki temu, że softshell jest na przedniej części rękawów, ręce są skutecznie chronione przed wiatrem. Czuć to dobrze, kiedy w czasie jazdy obrócimy nieco ręce czarną, niesoftshellową częścią do kierunku jazdy. Kolejny bajer związany z rękawami to przedłużenie części przedniej/wierzchniej, softshellowej, dzięki czemu w trakcie jazdy nie powinna się pojawić sytuacja, w której nagle część przedramienia zostaje odsłonięta, bo rękaw się podciągnął. Przy zakładaniu rękawiczek trzeba jednak uważać na rzepy, gdyż łatwo zahaczyć nimi o przedłużoną część rękawa, która tak jak cała kurtka ma od środka delikatny (i przyjemny w dotyku) polar.

Na piersi znajduje się kieszonka, w której wewnętrznej części znajduje się otwór na słuchawki, dzięki czemu możemy sobie puścić kabel od środka. Suwaki są uszczelnione i elegancko zakryte, więc nie grozi nam przypadkowe rozszarpanie krtani podczas zasuwania kurtki pod samą brodę.



Pod głównym suwakiem jest z kolei wszyta taśma, która dba o wiatroszczelność suwaka:


Tyle z przodu... Tył zaś prezentuje się tak:


Jak na rowerową kurtkę przystało, mamy na plecach kieszeń na różne drobiazgi. Można je wrzucić zarówno do głównej części jak i którejś z dwóch mniejszych kieszonek znajdujących się w środku:


Jest to całkiem wygodne rozwiązanie pozwalające chociaż trochę zapanować nad kieszonkowym chaosem w postaci banana, kluczy, multitoola, aparatu, drobnych i może jeszcze paru innych pomniejszych gratów.

Szwy są ładnie wykończone, nigdzie nie wiszą jakieś zabłąkane nici, które potem sprawiają, że całość zaczyna się pruć z prędkością finiszującego Cavendisha:


Zarówno z przodu jak i z tyłu znajdują się odblaskowe elementy poprawiające widoczność na drodze.

A jak z temperaturami? Jeździłem w niej w przedziale od +5°C do -10°C i bez problemu dawała radę. Pod spodem miałem tylko potówkę. Powyżej tych ok. +5°C jest już nieco za ciepło i wówczas skłaniam się raczej ku szpikowej wiatrówce, ale może to też kwestia indywidualnego odczuwania temperatury. Z kolei w niższych temperaturach nie miałem jeszcze okazji jeździć, bo zima jaka była, każdy widział. Myślę jednak, że te kilka stopni mniej nie zrobiłoby jakiejś ogromnej różnicy i kurtka wciąż spełniałaby swoje zadanie.

Nie mogę się niestety wypowiedzieć w kwestii wodoodporności, bo nie dość, że jazdy ostatnio praktycznie brak, to jazdy w deszczu tym bardziej.

Zakup mogę z czystym sumieniem uznać za udany. Bardzo podobają mi się detale sprawiające, że korzystanie z kurtki jest po prostu przyjemne. Widać, że projektując ją dla rowerzystów ktoś po prostu pomyślał. Materiał wygląda na solidny i mam nadzieję, że takie zdanie będę też o nim miał po kilku sezonach. Nikt mi za to nie zapłacił, ale polecam, a co tam...! ;)