31 maja 2013

Szosa 31-05-2013 (51,23 km)

Z powodu nadgodzin i beznadziejnej pogody, od ostatniej jazdy minęły dwa tygodnie. Pomijając maj - nic nowego ;) Ruchu było praktycznie zero, nawet bieganie nie wypaliło. Spodziewałem się zatem, że wsiądę na rower i znowu będę musiał rozkręcać się od początku. Szybko jednak okazało się, że w nogach coś jednak zostało z ostatnich wypadów i nie jest tak źle. A wręcz jest lepiej niż było, bo czy z wiatrem czy pod wiatr, udawało mi się cały czas utrzymywać powyżej 30 km/h. Oczywiście prędkość światła to nie jest, ale najbardziej cieszy mnie to, że dwutygodniowa przerwa aż tak bardzo mnie nie rozbiła.

Dojechałem do Zaborówka i zawróciłem na rondzie przy kościele. Po drodze minąłem czterech szosowców. Jak na ostatnie kilkanaście dni, pogoda była wyjątkowo ładna i można było nacieszyć się wiosennymi widokami:


Maj, a właściwie jego pierwszą połowę, mogę uznać za rowerowo udaną. Cieszę się, że szosę udało się jakoś wciskać w codzienność, i że było parę okazji żeby pokręcić czy to w tygodniu czy w weekend. Nie przejechałem miliarda kilometrów, ale byle udało się zachować jakąkolwiek regularność. I za to pozwolę sobie trzymać swoje własne kciuki ;)

25 maja 2013

Di Luca po raz pierwszy... drugi... i... złapany!

Od tygodnia leje deszcz, pracy chwilowo (oby ;)) znów jest trochę więcej i ogólnie jest mało rowerowo... Kompletnie nie wiem co dzieje się w tegorocznym Giro, za to odwiedziłem wczoraj naszosie.pl i na deser przeczytałem poniższy artykuł:


Pozostaje chyba napisać tylko oklepane bez komentarza...

18 maja 2013

Szosa 18-05-2013 (67,30 km)

Z zapowiadanych na dziś burz, gradu, piorunów i ogólnego armagedonu nie wyszło kompletnie nic. Przez cały dzień nie spadła ani jedna kropla deszczu, świeciło słońce i - krótko mówiąc - było gorąco. Mogłem sobie dziś pozwolić czasowo (jednakże w pewnym granicach ;)) na pójście na szosę, ale wspomniane przed chwilą prognozy nieco mnie zniechęcały. Widząc jednak, że za oknem od rana jest całkiem przyjemnie (i idąc za radą żony :)) przestałem się wahać i postanowiłem wyruszyć.

Szybko przekonałem się, że ostatnie kilka wieczornych wypadów (które właściwie były mocniejsze niż dłuższe) naprawdę sporo mi dało. Nogi wreszcie są silniejsze i powoli wychodzą z zimowego kryzysu. Wiało dziś mocno i tak jak z wiatrem jechało się po prostu rewelacyjnie, tak nawet pod wiatr dawałem radę jechać w okolicach 30 km/h, o czym jeszcze niedawno mogłem sobie tylko pomarzyć. Wiadomo, do Cancellary jeszcze troszkę mi brakuje (myślę, że to kwestia dwóch, może trzech miesięcy... ;)), ale nareszcie w czasie jazdy czuję, że żyję, a nie tylko staram się rozkręcić po kolejnej miesięcznej przerwie i dotrwać do końca. Jest fajnie :)

Pojechałem dziś w stronę Leszna, tak naprawdę bez jakiejś konkretnej trasy w głowie. Kręciło mi się jednak nieźle, więc postanowiłem pojechać jeszcze kawałek dalej. Z tego co pamiętam, kiedy jakiś czas temu jechałem do Sochaczewa, asfalt za Lesznem był taki sobie. Teraz jest całkiem sympatycznie i chociaż jest nieco bardziej chropowato (porównując z nawierzchnią drogi 580 do Leszna) to przynajmniej gładko i bez dziur. Może wymienili nawierzchnię z okazji Tour de Pologne w 2010 r.? ;) Wygląda mi to jednak na nieco świeższą sprawę i prezentuje się mniej więcej tak:


Ponieważ miałem dziś jeszcze coś do załatwienia popołudniu, nie mogłem przeginać z dystansem/czasem, więc dojechałem do skrętu na Gawartową Wolę (która to ma dla mnie pewne - powiedzmy - sentymentalne znaczenie, ale to już inny temat). Zawróciłem i wówczas wspomniany wcześniej wiatr zaczął wiać w tą gorszą stronę. Tak naprawdę na dużej tarczy jechało mi się znacznie łatwiej niż na małej i tak już zostało aż do Warszawy. Nogi - choć były trochę zmęczone - nie odmawiały posłuszeństwa (w ostateczności pozostaje jeszcze znana i lubiana metoda stosowana przez Jensa Voigta).

Było świetnie, naprawdę brakowało mi takiej jazdy. Jak dobrze, że pogodowi szamani kolejny raz nie mieli racji :)

15 maja 2013

Szosa 15-05-2013 (34,45 km)

Przykro mi - to będzie kolejny nudny wpis. Kolejny nudny wpis (nawet zdjęcia nie ma!) o krótkim wieczornym wypadzie na szosę, który jednak cieszy o tyle, że był w ogóle ;) Po wczorajszym bieganiu miałem dziś nieco zastane nogi i planowałem zrobić sobie dzień przerwy. Pogoda okazała się jednak na tyle przyjemna, że żal byłoby nie skorzystać. Dziś jednak nogi pracowały nieco słabiej. Tzn. może nie tyle słabiej, bo z prędkości byłem zadowolony, ale nie kręciło mi się już tak lekko jak podczas ostatnich wypadów. Może to wpływ dużej tarczy i niskiej (tj. ok. 70-80) kadencji, z którą ostatnio jeździłem, i która może po prostu nieco zamuliła mi nogi. Ale tak już mam, że lubię niższe kadencje ;) Przydałby się nieco dłuższa, ale spokojniejsza jazda. Podobno w sobotę ma padać... ;)

13 maja 2013

Szosa 13-05-2013 (41,15 km)

Dziś trzynasty maja, a ja czwarty raz w tym miesiącu byłem na rowerze. Coś tu ewidentnie nie gra... ;) Co tu dużo pisać? Bardzo się cieszę, że roweru jest wreszcie trochę więcej niż średnio raz na miesiąc. Zobaczymy, jak będzie dalej, ale jak na razie jestem bardzo zadowolony - nie tyle z dystansów (chociaż biorąc pod uwagę stosunkowo późne powroty z pracy to i tak chyba nie mam na co narzekać) co z tego, że może uda mi się wreszcie jeździć nieco systematyczniej i nie rozkręcać się od początku za każdym razem po kilkutygodniowej przerwie. A to był chyba największy i najbardziej irytujący problem przez ostatnie kilka miesięcy. Kolejny raz wyrazy uznania za wyrozumiałość dla mej szanownej małżonki! :)

Po czwartkowych trzech dyszkach nogi pracowały dziś jeszcze fajniej. Tak naprawdę, im dalej tym lepiej mi się kręciło, bo na początku byłem nieco zamulony. Wreszcie wróciła duża tarcza i zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące prędkości. Po prostu jechało się świetnie i tyle.

Niestety nie mam dowodu w postaci zdjęcia, bo było już zbyt ciemno i mój skromny aparat w telefonie raczej na niewiele by się zdał, ale dziś kolejny raz natknąłem się na łosia w okolicach przejazdu kolejowego na Radiowej. Niewiele robił sobie z przejeżdżających samochodów i coś tam sobie żarł przy torach. Może to ten sam co dwa lata temu? ;)

Świetnie jest mieć znowu trochę więcej ruchu. Pomijając szoskę, biegamy z żoną co drugi dzień - jest ruch, jest lepsze samopoczucie, jest fajnie. Byłoby naprawdę świetnie, gdyby udało się to podtrzymać przez jak najdłuższy czas, czego sobie i Wam życzę ;) Na zakończenie - w celu urozmaicenia kolejnego nudnego wpisu z serii Szosa... :) - wieczorny widoczek z okolic Koczarg Starych:

09 maja 2013

Szosa 09-05-2013 (30,70 km)

Tego nie planowałem, ale wyszło genialnie! Korzystając z ładnej pogody przed zapowiadanymi od jutra deszczami, po powrocie z pracy poszliśmy z żoną pobiegać (to już nieco inny temat, ale przyznaję, że całkiem fajny :)). Było super, aczkolwiek po powrocie czułem lekki niedosyt i mnie - jak to się mówi - nosiło. W tym miejscu chciałbym podziękować i złożyć hołd mojej M - sama zasugerowała żebym poszedł na rower! JESTEŚ KOCHANA! :D Na dodatek zostałem jeszcze nakarmiony przed wyjściem. Ale mi dobrze, co nie? ;) Szybko ubrałem się w ciuchy świeżo wyprane po wczorajszej jeździe i zebrałem się do wyjścia. Dodatkową korzyścią z rowerowania o tej porze był fakt, że w końcu mogłem skorzystać z nowych lampek - Sigma Micro, które dostałem już jakiś czas temu, bo na Boże Narodzenie. Dotychczas albo nie jeździłem wcale albo jeździłem w dzień... Zresztą ile tej jazdy było można zobaczyć po porażającej ilości szosowych wpisów na blogu. Zdjęcia nie powalają, bo sprzęt i oświetlenie (tak, tylną musiałem doświetlić, bo było zbyt ciemno - zdjęcie nie przedstawia tego, jak sama świeci ;)) niekoniecznie nadawało się do zrobienia jakichś pięknych ujęć, ale lepszy rydz niż nic:



Jedna jazda to zbyt mało nawet jak na jakąś pseudorecenzję, ale pierwsze wrażenie jest zdecydowanie pozytywne. Pewne mocowanie na gumki, łatwe włączanie/wyłączanie, obudowa ładnie spasowana. Ale o lampkach może napiszę więcej innym razem. Na pewno jednak czułem się widoczny na drodze, a wyruszyłem o 20:30, kiedy zaczynało się już solidniej ściemniać (jak to dobrze, że słońce nie zachodzi już przed 16!).

W planach była mniej więcej godzinka jazdy i ogień od początku do końca ;) Właściwie się udało. Po wczorajszych zabiegach napęd wciąż ślicznie pracował, nogi też sprawowały się całkiem nieźle i mimo przejściowych skurczów w obu łydkach cyferki na liczniku cieszyły. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to trzecia jazda po kolejnej miesięcznej przerwie. Może jeszcze wyjdę na prostą? Nadzieja matką głupich ;)

Tak jak cieszyłem się z nowiutkich lampek, tak kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy jadą ulicą bez żadnego (dosłownie) oświetlenia, odblasków czy czegokolwiek zwiększającego (albo raczej zapewniającego w ogóle) ich widoczność. A co jak co, ale takich Batmanów minąłem po drodze co najmniej kilku. Nie wspominając o prawdziwym tłumie studentów zgromadzonych w okoliach WATu z okazji Juwenaliów. Ciekawym zjawiskiem była kolejka ok. 50 osób przed sklepem monopolowym ;)

Pojechałem Radiową i Sikorskiego na Stare Babice, Lipków i wróciłem podobnie. Ok. 21 było już zupełnie ciemno i cieszyłem się, że jako-tako znam te asfalty, bo zdarzały się momenty (czasem nieco dłuższe momenty... ;)), że przed kołami i wszędzie naokoło było całkowicie czarno. Szczęśliwie (i szczęśliwy) dotarłem do domu i muszę przyznać, że chociaż dystans był króciutki to było super. Powiedzmy, że tym razem bardziej liczyła się jakość, a nie ilość ;)

08 maja 2013

Szosa 08-05-2013 (82,67 km)

Tego mi było trzeba. Po moich wczorajszych problemach ubraniowo-suportowych nie było dziś śladu. Pogoda świetna (chociaż może nawet zbyt świetna - 30°C to już dla mnie trochę za dużo), wreszcie krótki rękaw/nogawka, idealnie pracujący napęd i gładkie asfalty.

Pojechałem dziś do Czosnowa przez Leszno z powrotem przez Łomianki, czyli moją standardową setkową trasą sprzed przeprowadzki - teraz jest o te kilkanaście kilometrów krótsza, ale powiedzmy, że wciąż mam do niej sentyment ;) Nawierzchnia jest świetna, a przy pogodzie takiej jak dziś jest po prostu pięknie. Poniżej parę zdjęć, bo zdjęcia wyrażają ponoć więcej niż tysiąc słów... ;)




Tak naprawdę, dziś można by co chwilę zatrzymywać się na robienie zdjęć, ale jak by nie było, poszedłem przecież na rower a nie na zdjęcia ;)

Aż do Czosnowa jechało się rewelacyjnie - wiatr w plecy, cichutki szmer napędu i opon toczących się po gładkim asfalcie, piękne widoki i duża tarcza. Słowem - rowerowa poezja ;) Żeby nie było jednak zbyt pięknie, po przejeździe nad drogą S7 i skierowaniu się na Czosnów dostałem silnym wiatrem prosto w twarz. Skubany skutecznie mnie spowolnił, a że miałem już kilka kilometrów w nogach, zaczęło się robić niewesoło. Ok. 60. kilometra dopadł mnie kryzys, który na szczęście po niedługim czasie odpuścił. Nogi wciąż słabe, ale dobrze, że chociaż z tymi osiemdziesięcioma kilometrami sobie poradziły.

Minąłem dziś zaskakującą ilość szosowców, bo aż dziesięciu, z czego trzech jechało razem Rolniczą. Co ciekawe, nie spotkałem nikogo na MTB. Intrygujące zjawisko socjologiczne, nieprawdaż? ;)

Wracając do tematu stukania z okolic suportu... Okazało się, że problem stanowił brud, który uzbierał się tam od ostatniego czyszczenia. Przed jazdą dobrałem się do bebechów, wszystko dokładnie wyczyściłem, nasmarowałem i skręciłem z powrotem. Tym razem też więcej zdjęć niż tekstu. Istna żwirownia!




Po wyczyszczeniu było już znacznie lepiej:



Poza zabawą z suportem i korbami dosmarowałem łańcuch, sworznie przedniej przerzutki, gwinty pedałów i delikatnie maznąłem sztycę.

Podczas jazdy okazało się, że wyszło całkiem smakowicie i tym razem mogłem się już cieszyć elegancką pracą napędu. Kolejny raz przekonałem się, że dobrze mieć też jakieś dodatkowe, mniej standardowe narzędzia (w tym przypadku klucz do HTII), bo gdybym miał z tym iść do serwisu, to nie starczyłoby mi ani czasu, ani pieniędzy ;)

Miło było, temperatura i wiatr dały mi trochę popalić, ale ponoć twardym trza być, a nie mientkim. Pogodowi szamani mówią, że od piątku pogoda ma się znowu popsuć. Nic nowego - zbliża się weekend, zbliża się również deszcz. Głupie to, ale co poradzić...? ;)

07 maja 2013

Szosa 07-05-2013 (57,67 km)

Nareszcie wiosenna szoska! Miało być rewelacyjnie, a jednak troszkę zabrakło żebym mógł z czystym sumieniem użyć tego szczytnego określenia. Ale od początku...

Pogoda - ile prognoz, tyle było opinii na temat tego, co będzie się dziś działo na niebie i okolicach. Jedne mówiły, że będzie pięknie, inne, że pojawią się jakieś tam przelotne opady, a jeszcze inne, że będą burze i grad. Do wyboru, do koloru. Tak naprawdę, było trochę nijako. Na niebie było trochę chmur, trochę popadało, ale nie było tragedii. Pomyślałem, że jak nie spróbuję i nie pójdę to będę żałował. Rower był świeżo wyczyszczony po ostatnich zmaganiach z kwietniowym błotkiem, więc gdyby zaczęło padać to kolejny raz potwierdziłoby się moje szczęście do wyczyszczonego roweru i brzydkiej pogody... ;)

W związku z tym ubrałem się trochę asekuracyjnie, czego potem trochę żałowałem. Ale mądry Polak po szkodzie. Postanowiłem jechać na długo, czyli standardowe ciuchy + nogawki i wiatrówka. Do tego Buff na głowę - tym razem na pirata (zamiast zimowej czapki) ;) Podoba mi się to ustrojstwo, naprawdę. Tak jak przyjemnie było w końcu nie zakładać rękawiczek czy ochraniaczy na buty, tak dość szybko okazało się, że nieco przesadziłem z dzisiejszym zestawem - było mi po prostu trochę za ciepło. Buff powędrował do tylnej kieszonki, wiatrówka została rozpięta, ale nogawki zostawiłem. I tak już zostało do końca jazdy - szkoda, bo mogłem je przecież zdjąć, schować i złapać trochę słońca ;) po zimie. Mądry Polak po szkodzie po raz drugi.

Zgodnie z planami z ostatniego wpisu, pojechałem dziś zobaczyć jak jedzie się ul. Sikorskiego. Krótko mówiąc, jedzie się bardzo przyjemnie. Jak poinformował mnie w komentarzu Anonimowy Kolega jeżdżący na Focusie ;) nawierzchnia była jakiś czas temu wymieniona i jest teraz gładziutko:


Praktycznie zaraz po wjechaniu na Sikorskiego (od strony Starych Babic), z prawej strony znajduje się niewielki cmentarz żołnierzy Wojska Polskiego i innych ofiar poległych we wrześniu 1939 r.:



Kiedy ruszałem z cmentarza zaczęło padać. Pomyślałem, że moja teoria o przyciąganiu deszczu przez czysty rower chyba jednak coś w sobie ma ;) Na szczęście nie była to jakaś ogromna ulewa, deszcz popadał parę minut i chwilę później nie było już po nim śladu. I dobrze.

Poza dzisiejszą ubraniową wpadką, jazdę skutecznie popsuło mi dziś tajemnicze stukanie/pykanie, dobiegające z okolic suportu (tak mi się przynajmniej wydaje). Pozwolę sobie zwalić winę na Fizika, który pod koniec kwietnia odkopał mój wpis z sierpnia 2011 r. i napisał, że u niego też coś szwankuje - z pewnością rzucił w ten sposób urok na mojego Scotta ;) Dźwięk przypomina ocieranie łańcucha o prowadnik przerzutki (chociaż nic nie ociera, bo występuje na praktycznie każdym przełożeniu) albo dźwięk powoli i delikatnie wyginanego metalu (ależ mam wyobraźnię, prawda?). Albo odgłos towarzyszący pracy zawieszenia rowerów ze sklepów międzynarodowych  sieci handlowych ;) Czego by zresztą nie przypominał, nienawidzę tego typu zjawisk, bo nie pozwalają w pełni cieszyć się cichą pracą napędu, a więc i samą jazdą. Zatrzymywałem się kilka razy żeby zobaczyć co to może być, ale z zewnątrz wszystko wyglądało dobrze. Wpadłem nawet na pomysł, że może po ostatniej jeździe do rury podsiodłowej dostało się trochę jakiegoś piachu czy innego diabelstwa i sztyca trzeszczy. Ponieważ nie dawało mi to spokoju, zatrzymałem się na chwilę i wyjąłem sztycę. Troszkę brudu faktycznie tam było, ale nie aż tyle, żeby od razu wszystko miało pukać i stukać. Zresztą przy pedałowaniu na stojąco te piękne dźwięki też było słychać. Stałem w środku lasu z wyciągniętą sztycą i widząc to, bliżej mi nieznany starszy pan rowerzysta zatrzymał się na chwilę i zapytał czy coś pękło i czy może pomóc. Powiedziałem, że wszystko ok i bardzo dziękuję, ale nie trzeba. Rozstaliśmy się życząc sobie szerokiej drogi, po czym moja irytacja powróciła, bo w kwestii stukania nic się nie zmieniło. I tak aż do powrotu do domu, praktycznie co każdy obrót korby do moich uszu dochodził ten mrożący krew w żyłach dźwięk. W planach mam dobranie się do suportu (może coś z łożyskami się skopało?), wyczyszczenie wszystkiego, nasmarowanie i złożenie do kupy. Poza tym - bo nie mam 100% pewności, że to suport - może lekkie przesmarowanie przedniej przerzutki (bo troszkę chyba wyschła). I może po drodze jeszcze coś wymyślę - plan działania będzie pewnie podobny jak w przypadku zmagań z podobnym stukaniem we wspomnianym sierpniu 2011 ;) Jutro też nieśmiało planuję wyskoczyć na rower, więc fajnie byłoby się z tym uporać. Wtedy pomogło - mam nadzieję, że teraz też pójdzie gładko.

05 maja 2013

Ciepło!

No i cóż... Od mojego ostatniego kontaktu z rowerem i blogiem znowu minął spory kawałek czasu. Po drodze było parę ważnych spraw do załatwienia, beznadziejna, zdecydowanie niewiosenna pogoda i jakieś głupie choróbsko, które nie mogło wybrać sobie lepszego czasu na atak jak początek wiosny. Dobiega końca długo wyczekiwana majówka, która również upłynęła pod znakiem kiepskiej pogody i chociaż nie była rowerowa to w jej trakcie trafiłem na rowerowy akcent, który postaram się wkrótce zamieścić na blogu.

Dzisiaj pogoda wreszcie postanowiła się ogarnąć i za oknem możemy obecnie podziwiać to, co nazywam idealną pogodą na rower, czyli pięknie świecące słońce, dwadzieściaparę stopni i lekki, chłodny wiaterek. Ponieważ żona też stęskniła się za rowerowaniem (tym bardziej, że od teraz będzie jeszcze jeździć z długo wyczekiwanym koszykiem na kierownicy! ;)), a szkoda byłoby siedzieć w domu kiedy na zewnątrz jest tak wspaniale, postanowiliśmy pokręcić sobie dziś po okolicy. Szosa musi jeszcze chwilkę poczekać :)

Jeżdżąc po okolicznych bemowskich lasach, wpadliśmy na chwilę na poligon, który ostatni raz odwiedziłem w zimie pod koniec stycznia. O tej porze roku teren wygląda zupełnie (no, umówmy się, że główną różnicą jest brak śniegu... ;)) inaczej. Nie pamiętałem, co dokładnie obejmowało zdjęcie zrobione w zimie z jednego ze wzniesień, więc porównanie nie jest idealne, ale wersję wiosna/zima można zobaczyć poniżej:


Jak wspomniałem przy okazji tamtego wpisu, może któregoś razu wpadnę na poligon na dłuższą chwilę i postaram się lepiej z nim poznać.

Na ścieżkach było dziś mnóstwo rowerzystów. Może nawet za dużo ;) Jechaliśmy sobie spacerowym tempem i po prostu cieszyliśmy się wiosną i zielenią naokoło. Po tych kilku miesiącach ponurej beznadziei za oknem to zdecydowanie pozytywna odmiana i miejmy nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się przez dłuższy czas. Ze względu na to, że w wielu miejscach jest jeszcze sporo błota/wody pozostałych po roztopach i ostatnich deszczach, musieliśmy na chwilę wskoczyć na tory kolejowe, które chociaż niekoniecznie są przystosowane do poruszania się po nich rowerem to prezentują przyjemny widok:


Dzisiaj też po raz pierwszy w życiu widziałem znak ostrzegający przed samochodami. Może dlatego, że niezbyt często jeżdżę po torach? ;)


Mógłbym się jeszcze długo zachwycać, ale postaram się powstrzymać. W skrócie - jechało się bardzo przyjemnie (aczkolwiek, jak już kilkakrotnie wspominałem, powolutku dojrzewam do wprowadzenia pewnych zmian w Authorze w celu zwiększenia wygody), pogoda była genialna, towarzystwo doborowe :) więc czego chcieć więcej? O, wiem! Kolejnej takiej wycieczki :)

Dzisiejsza jazda wniesie też zapewne coś do mojego szosowania, a mianowicie pewne urozmaicenie w kwestii tras. Drugi raz trafiliśmy dziś na ul. Sikorskiego łączącą Stare Babice z Klaudynem i wydaje się ona być świetna, jeśli chodzi o jazdę na szosówce. Zastanawiam się, dlaczego dotąd jeszcze nią nie jechałem (pomijając krótki odcinek od 3 Maja w Mościskach do Ekologicznej)... Mam oczywiście nadzieję, że na całej długości nawierzchnia jest tak przyjemna jak na wysokości Janowa. Trzeba to będzie sprawdzić, koniecznie! :)

Tym oto skromnym wpisem chciałbym skłonić pogodę do zaprzestania wykręcania głupich numerów w postaci jakichś opadów, niskich temperatur i innych bzdur. Odtąd ma być ładnie, bo ludzie chcą jeździć na rowerach. Koniec, kropka!