Korzystając z wolnego dnia i ładnej pogody (czyt. akurat nie padało) postanowiłem wyskoczyć na szosę. Idzie zima, okazji żeby pojeździć we w miarę przyzwoitych warunkach będzie pewnie coraz mniej, więc szkoda byłoby nie skorzystać. Do wyjścia motywowały dodatkowo dwie nowe rzeczy w mojej zimowej/rowerowej szafie - kurtka i ochraniacze na buty, o których postaram się oczywiście napisać wkrótce coś więcej.
Jazda w niższych temperaturach (dziś 4°C) ma to do siebie, że zakładanie na siebie wszystkich ciuchów i dodatków trwa irytująco długo. Do standardowego zestawu doszły nogawki, rękawiczki, ochraniacze na buty, czapka i Buff. Już moja żona szybciej się szykuje... ;)
Pojechałem w kierunku Leszna trasą, którą wracałem ostatnio z Mariuszem, a więc przez Wieruchów, Umiastów, Pilaszków i Białutki.
Wiał tak silny zachodni wiatr (a w tamtą stronę jechałem idealnie na zachód :)), że momentami utrzymanie 25 km/h było już dla mnie sporym wyczynem. Prawie trzy tygodnie przerwy od roweru niestety nie pomagały. Dobrze jednak, że w twarz wiało kiedy oddalałem się od domu, a nie w drodze powrotnej.
Dojechałem do Gawartowej Woli i zawróciłem, przy czym w Podrochalach odbiłem w stronę Błonia. Potem jednak bardzo tego żałowałem. Po przejechaniu krótkiego odcinka drogą krajową 92, w Kopytowie skręciłem w lewo na Zaborówek. I to był błąd - droga ta składa się w większości z dziur i błota zamiast z asfaltu... Wlokłem się niemiłosiernie, przeklinając w myślach tę nawierzchnię. Dojechałem jednak jakoś do Nowowiejskiej i w Pilaszkowie skręciłem w stronę Zaborowa. Stamtąd już prosto na Warszawę. Sił jednak było niestety coraz mniej - pomijając wspomnianą przerwę od jazdy, nieco za mało zjadłem przed wyjściem, a i wiatr na początku dał mi trochę popalić. Kryzys zdążył jeszcze jednak odpuścić i ostatni kawałek trasy przejechałem już w nieco lepszym tempie. Byłoby miło, gdyby pogoda okazała się łaskawa i pozwoliła zrobić jeszcze parę kilometrów w tym roku...
Dojechałem do Gawartowej Woli i zawróciłem, przy czym w Podrochalach odbiłem w stronę Błonia. Potem jednak bardzo tego żałowałem. Po przejechaniu krótkiego odcinka drogą krajową 92, w Kopytowie skręciłem w lewo na Zaborówek. I to był błąd - droga ta składa się w większości z dziur i błota zamiast z asfaltu... Wlokłem się niemiłosiernie, przeklinając w myślach tę nawierzchnię. Dojechałem jednak jakoś do Nowowiejskiej i w Pilaszkowie skręciłem w stronę Zaborowa. Stamtąd już prosto na Warszawę. Sił jednak było niestety coraz mniej - pomijając wspomnianą przerwę od jazdy, nieco za mało zjadłem przed wyjściem, a i wiatr na początku dał mi trochę popalić. Kryzys zdążył jeszcze jednak odpuścić i ostatni kawałek trasy przejechałem już w nieco lepszym tempie. Byłoby miło, gdyby pogoda okazała się łaskawa i pozwoliła zrobić jeszcze parę kilometrów w tym roku...