28 października 2012

O dopingu i motywacji (cóż za gra słów ;>)

Znowu przez dłuższy czas nic nie pisałem i źle mi z tym... Niestety, ostatnie dni i tygodnie minęły głównie pod znakiem nadgodzin, zakupów, robienia obiadów i innych nierowerowych zjawisk. Znalazło się parę tematów, o których chciałoby się więcej napisać, ale brakuje czasu. Może więc tylko po kilka słów streszczenia dwóch z nich...

Lance Armstrong. O tym, że UCI na wniosek USADA postanowiło odebrać mu wszystkie zwycięstwa i dożywotnio odsunąć od startów już na pewno każdy słyszał/czytał. Ostatnio pojawia się mnóstwo informacji na ten temat i cała afera coraz bardziej się rozrasta. Od Lance'a odsunęli się już wszyscy/większość (nie wiem) sponsorów, a fani kolarstwa podzielili się na tych, którzy wciąż wierzą w niewinność Amerykanina i tych, którzy cieszą się z tego, że prawda w końcu wyszła na jaw. Przyznam, że sam nie wiem do końca, po której stronie być, bo niektóre z argumentów obu stron wydają się sensowne... Wiem jednak, że całe to zamieszanie jest jednym z większych w historii kolarstwa i to jest dla mnie jakoś wyjątkowo przykre, bo jedna z legend tego sportu, niejako jego fragment, nagle się rozsypuje. Jak już kiedyś tam pisałem, nie jestem pewien, czy dowiemy się kiedykolwiek jak było naprawdę. To jednak ma do siebie uprawianie sportu (zresztą nie tylko sportu) na najwyższym poziomie. Ostatnio pojawiły się też odejścia pewnych osobistości z innych ekip, powstają jakieś listy otwarte o czystości w kolarstwie itd. Jednym słowem - zrobił się naprawdę niezły bałagan (w negatywnym jak i pozytywnym znaczeniu tego słowa) i ciekaw jestem, co to wszystko przyniesie. Wiem, że zbyt dużo te moje kilka zdań nie wniosło do tematu, ale przyznam, że nie daję rady ostatnio śledzić każdego artykułu, który się pojawia na ten temat, a i zapewne cała sytuacja jest bardziej złożona, żebym mógł po prostu napisać było tak i tak, uważam to i to, decyzja x jest dobra, kolarz A z kolarzem B na pewno brali, kłamie na pewno kolarz C, a z danej ekipy powinien odejść ten i ten, bo zrobił to czy tamto... Za głupi jestem na to ;)

A odnośnie mojego kolarstwa... Jak widać po blogu, nienajlepiej ostatnio dzieje się w tym temacie. Co mogę stwierdzić z pewnością - coraz bardziej brakuje mi ruchu. I to nie tylko w postaci xx(x) km na rowerze, ale w ogóle. Strasznie to irytujące, bo czasu na jakąś  - nawet niewielką - aktywność fizyczną za bardzo nie ma, a czuję, że jestem coraz bardziej rozlazły, bez sił i tej fajnej pozytywnej energii, jaką daje regularny ruch. Pogoda teraz tym bardziej nie sprzyja (wczoraj spadł pierwszy w tym roku śnieg :>), jednak najwyższy czas coś z tym zrobić. Mam zamiar wyjąć niedługo trenażer i próbować chociaż trochę pokręcić w tygodniu. To oczywiście nie to samo, co pójście na szosę, ale chciałbym to moje serducho i zastane nogi chociaż troszkę zmobilizować do jakiejkolwiek aktywności wykraczającej poza chodzenie... Poza tym, może sprowadzę do mieszkania moje skromne ciężary i trochę się nimi pomęczę. Wszystko pięknie się zapowiada, ale ciekaw jestem jak to wyjdzie w praktyce, bo widzę, jak ostatnio wygląda mój standardowy dzień i ile mam sił i chęci do czegokolwiek po powrocie z pracy. Może jednak wynika to częściowo właśnie z tego odrętwienia? Wpadł mi też do głowy prosty, ale być może skuteczny sposób na choćby minimalną poprawę formy - windom powiedzieć stanowcze nie! ;) Zarówno mieszkam jak i pracuję na 3. piętrze, więc tragedii nie ma, a gdyby tak codziennie zaliczyć to przewyższenie kilka razy, może dałoby to choćby niewielkie efekty ;) Cała ta sytuacja jest dla mnie o tyle irytująca, że tak naprawdę odkąd pamiętam miałem styczność z szeroko pojętym sportem. 7 lat tańczyłem pół-zawodowo i trenowałem akrobatykę, 2 lata grałem w tenisa i od 2004 r. praktycznie bez przerwy miałem styczność z rowerem. Czy to na wiosnę, w lecie, na jesieni czy w zimie, w miarę regularnie robiłem sobie te kilkudziesięciokilometrowe dystanse. Teraz naprawdę dobrze pójdzie, jak 2 razy w miesiącu pójdę na rower... Co prawda ostatnie miesiące były trochę nietypowe, bo ślub, przeprowadzka itd., ale kurczę, nie chcę skończyć jak jakieś warzywo leżące przed telewizorem! ;) Motywacja jest, a jak wyjdzie w praktyce - zobaczymy... Trzymam za siebie kciuki, do usłyszenia! :)

11 października 2012

Krótko o dopingu

Pewnie mało to odkrywcze, ale smutne jest to, że ludzie, których inni ludzie podziwiają za wspaniałe wygrane, walkę do upadłego, ciężką pracę itp. okazują się po pewnym czasie oszustami. Prawdopodobnie doping istnieje od czasów, kiedy istnieje sport, jednak kolarstwo jest chyba jedną z dyscyplin, która często kojarzona jest właśnie z nielegalnym wspomaganiem. Jak by nie było, w końcu to sport wytrzymałościowy. Już jakiś czas temu, a z jeszcze bardziej wzmożoną siłą od kilku dni (muszę w końcu przeczytać te wszystkie artykuły :)), zrobił się wielki smród wokół byłych, kolejnych członków ekipy USPS/Discovery Channel - tej, w której Armstrong odnosił swoje zwycięstwa w Tour de France. Pomijając same oskarżenia pod jego adresem, kolejni jego koledzy z drużyny przyznają się do stosowania dopingu. Lecą zawieszenia, brudy wychodzą na powierzchnię, kończą się kariery, pojawiają się dalsze zeznania i oskarżenia. Materiał dowodowy zgromadzony w sprawie przez USADA ma już ponoć 1000 stron. Jak było naprawdę pewnie nigdy się w 100% nie dowiemy, ale jak wspomniałem na początku, szkoda, że jedna z najbardziej rozpoznawalnych swego czasu drużyn kolarskich na świecie zamieszana jest w coś takiego. Nie dotyczy to zresztą tylko amerykańskiej drużyny. Niestety, tam gdzie obecne są (duże) pieniądze często pojawia się oszustwo. Coraz częściej można usłyszeć czy przeczytać opinię, że prędzej czy później wszyscy wielcy kolarstwa wpadną na stosowaniu dopingu albo będą podejrzewani o jego stosowanie. Armstrong, Bruyneel, Contador, Ullrich, Ballan, Schleck, Riis, Basso, Vinokourow, Hincapie, Vaughters, Museeuw i możnaby sobie tak dalej wymieniać, bo to tylko pojedyncze przykłady. Nie wiem, ile w tym pieniędzy, jakiejś polityki, ile prawdy czy kłamstwa, ale na pewno nie służy to kolarstwu. A szkoda, bo to naprawdę świetny sport.

10 października 2012

Szosa 10-10-2012 (62,53 km)

Pamiętam, jak jeszcze podczas studiów przeglądałem sobie Forum Szosowe i czytałem, jak to niektórzy wzięli urlop w środku tygodnia i poszli na szosę. Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby mieć taką pracę, w której będzie można sobie ot tak wziąć urlop. Co prawda moja może nie do końca pozwala na branie co chwilę urlopu, ale ponieważ na razie jestem na bieżąco z zadaniami, dziś postanowiłem właśnie wziąć sobie dzień wolnego. A ponieważ nie padało, musiało się to skończyć pójściem na szoskę :) Jest już naprawdę jesiennie... Co prawda było jakieś 11°C jak ostatnio, jednak wyjątkowo silny i chłodny wiatr pogarszał sprawę - nie tylko jeśli chodzi o temperaturę, ale i skuteczne spowalnianie w trakcie jazdy (bo - żeby było weselej - wiał mi przeważnie w twarz :)). Dodatkowo, sytuacja na niebie również nie dodawała otuchy, słońce co chwilę próbowało się przebijać przez gęste, ciemne chmury i chociaż czasem się to udawało, to przez większość czasu było ponuro. Od razu po wyjściu z domu ujrzałem zastępy groźnych chmurek, jednak założyłem, że nie będzie padać i pojechałem przed siebie ;)


Konkretnej trasy nie miałem w planach, jednak skierowałem się w stronę Mariewa, czyli praktycznie standardowo. Rano zjadłem sobie makaron, a na drogę wziąłem banana, więc jakiś tam zapas energii był. W okolicach Lipkowa pogoda wciąż nie mogła się zdecydować i świeciło słońce, a kawałek dalej były już kolejne ciemne chmury:


Chcąc się trochę schronić przed wiatrem, odbijałem co jakiś czas z drogi 580. Na Trakcie Królewskim o dziwo trwały jakieś roboty - zobaczymy co i kiedy z tego wyjdzie, bo na razie jest chaos. Poza tym, łatali dziś wcześniej wycięte dziury na ul. Spacerowej prowadzącej do Mariewa.

Dziś już znacznie lepiej. Pod koniec, nogi były zmęczone, ale nie bez sił i o to chodzi :) Przejechałem dziś te 10 km więcej niż ostatnio, a zajęło mi to praktycznie tyle samo czasu. Na koniec przejechałem sobie jeszcze Radiową do Klaudyna, bo energii trochę jeszcze zostało, a lubię tamten odcinek. Trochę dziś zmarzłem, zwłaszcza odczuły to stopy i dłonie. Po prysznicu najchętniej wskoczyłbym do łóżka chwilę się przespać, ale były inne rzeczy do zrobienia ;) Popołudniu padało, więc tym fajniej, że wyskoczyłem rano. Dzień wolny spędzony pozytywnie :) Rowerek w weekend stoi pod znakiem zapytania, ale zobaczymy...

PS. Hm, wygląda jakbym zamienił liczby przed i po przecinku w stosunku do wczorajszego dystansu - to z pewnością przez obecny układ gwiazd... ;)

07 października 2012

Szosa 07-10-2012 (53,62 km)

Co jak co, ale naprawdę nie spodziewałem się, że dziś też uda mi się wyjść na rower... Jednak się udało i rano - ponieważ sytuacja za oknem wyglądała nawet akceptowalnie - po zjedzeniu miseczki muesli z jogurtem, wyruszyłem w standardowym kierunku. Szybko doszedłem do wniosku, że jednak wczoraj była zdecydowanie lepsza pogoda - na samym początku wręcz zmarzłem, bo było tylko 11°C. Wczoraj miałem długi rękaw i krótkie nogawki, dziś już natomiast wyruszyłem w pełnym rynsztunku jesiennym i chyba dobrze zrobiłem. Tak więc, w tym roku za często w krótkich spodenkach i koszulce nie pojeździłem... ;) W ogóle zauważyłem, że tak naprawdę częściej jeżdżę na rowerze w okresie jesienno-zimowym niż wiosenno-letnim i z takimi warunkami/pogodą kojarzy mi się jazda. Coś w tym chyba naprawdę jest, ale nawet lubię taką pogodę, zapach mokrych liści, dymu z kominów, który czuć w okolicznych wioseczkach itp. Nie lubię za to błotka, które potrafi skuteczne ubabrać rowerek ;) A z takim miałem dziś przez chwilę do czynienia, bo znowu skusiło mnie żeby przejechać przez Trakt Królewski. Co prawda początkowy (jadąc od strony Lipkowa) odcinek już załatali, jednak dalsza część wciąż woła o szosową pomstę do nieba ;) tym bardziej, że w nocy chyba popadało.


Jechać się tym nie dało, więc czym prędzej odbiłem do drogę 580, a potem już dalej przez Mariew i nawrotka na rondzie w Zaborowie. W sklepie w Mariewie zasmuciła mnie pani sprzedawczyni (dobrze jednak, że niektóre sklepy są czynne w niedzielę ;)) oznajmiając, że bananów brak, przez co musiałem zadowolić się dwoma Snickersami, ale lepsze to niż nic, bo wystarczająco dużo razy zdarzało mi się już wracać z pustym brzuchem. Podobnie jak wczoraj, dziś też wyszła na jaw bolesna prawda o zerowej formie. Pod koniec, nogi średnio dawały radę i na chwilę obecną nie wiem, jak wcześniej przejeżdżałem z wyższą prędkością dystanse ponad 2x dłuższe ;) Moje szanowne cztery litery również odczuły 3,5 miesięczną przerwę od spotkań z siodełkiem i w czasie jazdy wyraźnie domagały się przerwy ;) Jakoś się dotoczyłem do domu i znowu jestem zadowolony z kolejnych kilometrów (kto wie, może do końca roku dobiję do 1,5 tys. km...? :D), chociaż niekoniecznie z ich przebiegu. No ale jak to mówią - jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ;) Po drodze znowu minąłem 3 szosowców, a co więcej - jakiś rajd rowerowy, na który pierwszy raz natknąłem się w Borzęcinie Dużym, a potem jak jechałem w drugą stronę - w okolicach Mariewa. Pełen profesjonalizm, odblaskowe kamizelki, eskorta Policji, karetka... :)

Teraz pewnie tydzień przerwy od roweru i może w weekend znowu wpadnie kilka kilometrów? Chyba, że spadnie śnieg... :D

PS. O, przejechałem dziś dokładnie 3 km więcej niż wczoraj - cóż za perfekcja ;)

06 października 2012

Szosa 06-10-2012 (50,62 km)

Taaak! Po ślubno-mieszkaniowej przerwie od roweru trwającej 3,5 miesiąca, dziś - po raz pierwszy z obrączką - wsiadłem na biednego, zaniedbanego Scotta i wyruszyłem na szosę! :) Kolejny raz przekonałem się, że nie do końca warto przejmować się prognozami pogody, bo dzisiejsza niewiele miała wspólnego z rzeczywistością. Miało padać popołudniu, a padało rano, jednak jak się dowiedziałem - na Śląsku było słonecznie i z pewnością stamtąd przybyła dobra pogoda - dzięki, Serafin ;) Dziękuję też mej ukochanej Małżonce, która rozwiała moje pogodowe wątpliwości i wręcz kazała mi iść na rower - prawdziwy Skarb, czyż nie? :D Tak też zrobiłem i po napompowaniu kół oraz odkurzeniu Scotta założyłem dawno nieużywane szpikowe ciuszki. Pogoda była w sam raz, chociaż było parę chmur, które zapewne chciały nieco postraszyć deszczem:


Nie spadła jednak - przynajmniej na mnie - ani jedna kropla i można było cieszyć się jazdą. Jednym z plusów przeprowadzki jest też to, jak już kiedyś wspominałem, że teraz do moich standardowych szosowych tras mam 1,5 km, a nie jak dotąd - 15 km przez przeważnie zatłoczone miasto :) Nie ujechałem jednak zbyt wiele, bo jakieś 15 km, kiedy na horyzoncie pojawiły się kolejne zastępy ciemnych chmur, które już nieco bardziej dawały do myślenia w kwestii przemoknięcia:


Zaczął też wiać dość mocny wiatr (który zresztą przez resztę drogi skutecznie odebrał mi sporą część sił), więc postanowiłem skierować się w stronę domu, ale tylko skierować się, a nie wracać. Pokręciłem się po okolicach Starych Babic, Lipkowa, Koczarg Starych itd. (na drugim zdjęciu staw Parafialnego Stowarzyszenia Wędkarskiego Lin w Lipkowie - mam nadzieję, że nie przekręciłem nazwy):



Okazało się, że z deszczu raczej nic dziś nie będzie i na jakiś czas zza chmur wróciło nawet słońce. Po drodze minąłem i pomachałem trzem szosowcom (tym razem niestety nie natknąłem się na Kolegę na czerwonym Authorze Focusie ;)). Pomimo przerwy jechało mi się całkiem nieźle. Nogi wcale nie były jakoś bardzo zastane, jednak brak wytrzymałości szybko dał o sobie znać, bo ok. 40 kilometra dopadł mnie jakiś kryzys i szybko opadłem z sił. Może to kwestia skromnego posiłku (a właściwie jego braku ;)) przed jazdą albo wiatru, z którym trzeba się było solidnie zmagać, ale wskazuje to na jedno - formy brak, czemu zresztą nie ma się co dziwić ;) Już prawie pod domem kryzys minął, ale że w założeniu były okolice 50 km, postanowiłem zakończyć na tym dzisiejszy - niejako inauguracyjny - wypad. I tu kolejna niespodzianka i słowa uznania dla Żonki - czekał na mnie pyszny obiadek! Muszę zaplanować sobie wizytę w kwiaciarni i u jubilera w najbliższej przyszłości :D Skoro przy jubilerze jesteśmy, to na koniec moja pierwsza, ale i najfajniejsza biżuteria w życiu :)


Jak wielokrotnie zdarza mi się pisać - szkoda, że dystans nie był nieco większy, ale najważniejsze, że udało mi się dziś pojechać, zwłaszcza po takiej przerwie :) Może jutro pogoda też dopisze...? :)