Po przejechaniu przez ostatnie dni tych xx km na Authorze, nogi zdążyły się już przyzwyczaić do nieco innej pracy i coraz ładniej sobie radziły. Aż sobie przypomniałem dawne czasy intensywniejszej jazdy na nim. Znowu naszło mnie na mocniejsze kręcenie, a to możliwe jest do zrealizowania np. za pośrednictwem Scotta ;) którego niestety musiałem ostatnio troszkę zaniedbać. Po porannych 2°C miałem jednak mieszane uczucia, ale postanowiłem, że rano zrobię sobie coś pożytecznego i poczekam aż trochę się ociepli. Tak się też stało i chociaż 8°C i tak jakoś bardzo nie zachęcało, to postanowiłem, że nie ma co marudzić tylko wsiadać i jechać :) W przypadku zimniejszych dni, od roweru odpycha mnie trochę konieczność zakładania na siebie kilku dodatkowych warstw. Spodenki, nogawki, potówka, koszulka, wiatrówka/kurtka, rękawiczki, buty, nogawki, ochraniacze na buty, kask... :) Dziś postanowiłem jechać bez czapki, bo mimo wszystko nie jest jeszcze aż tak zimno. W planach było jakieś 20, no może 30 km żeby się trochę rozruszać. Po tym, jak wsiadłem na rower, doznałem bardzo dziwnego uczucia. Prawie jakbym pierwszy raz siedział na szosówce. Zdążyłem ostatnio przywyknąć z powrotem do pozycji na Authorze i stąd zdziwienie. Cieszy mnie jednak to, że nie było tak, że wsiadłem i stwierdziłem, że to jakaś zupełnie inna pozycja. Stwierdziłem, że to zupełnie inna pozycja, ale jest mi wygodnie :) W tamtą stronę jechało się bardzo przyjemnie z wiatrem. Pierwsze kilka minut musiałem się na nowo oswajać z prowadzeniem Scotta, wchodzeniem w zakręty itd. No ale potem wszystko było już jak dawniej i poczułem się pewnie. Zdążyłem się też odzwyczaić od jazdy w rękawiczkach. Tak właściwie, to w ogóle troszkę się obawiałem jazdy na szosie, bo ostatnio, w trakcie prac budowlanych, zostałem lekko uszkodzony wiertarką, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało :D I to akurat w tym miejscu, gdzie kciuk przechodzi w palec wskazujący, a więc dokładnie tam, gdzie ręka opiera się na klamkomanetkach, heh. Gdybym był żabą, to bym napisał, że na błonie między palcami, ale że żabą ani specem od ludzkiej anatomii nie jestem, to tak nie napiszę ;) Mniejsza z tym, na szczęście jakoś wyjątkowo mi ta kontuzja nie przeszkadzała. Tylko kilka razy przy hamowaniu dała o sobie znać, poza tym było dobrze. Niepotrzebnie też obawiałem się tak temperatury. Stwierdziłem, że skoro pogoda jest jaka jest, to trzeba to wykorzystać i przejechać chociaż te marne 50 km, co też uczyniłem :) Miało dziś być słonecznie i ładnie, a było wyjątkowo pochmurno i ponuro, co widać na załączonym zdjęciu (zrobionym wczesnym popołudniem...). Minąłem dziś 2 szosowców i 4 patrole policji - jakaś wyjątkowo duża frekwencja ;) Cieszę się, że udało mi się dziś wyskoczyć na trochę. Byłoby miło, gdyby pojawiła się jeszcze jakaś okazja w najbliższej przyszłości, na co po cichu liczę.
jeszcze w tym roku pewnie parę 50km zaliczysz :)
OdpowiedzUsuńByłoby fajnie. Tak mnie właśnie naszło na dobicie to kolejnej okrągłej liczby km w tym roku, ale nie wiem czy się wyrobię. Ostatnio po prostu mam dość schematyczny plan dnia, w którym na rower niestety za dużo miejsca nie ma, stąd znowu te kilkanaście dni przerwy we wpisach z serii "szosa" ;) Pogoda też już mocno jesienna, chociaż nawet nie o temperaturę mi chodzi tylko o deszcz. Dlatego też, w miarę możliwości staram się korzystać z drugiego roweru jako środka transportu - zawsze to jakiś kontakt z pedałami, jakkolwiek podejrzanie by to nie brzmiało ;)
OdpowiedzUsuń