31 stycznia 2011

Szosa 31-01-2011 (25)

Miało dziś być przynajmniej 40 km, ale warunki za oknem szybko zweryfikowały dystans - może to i lepiej, bo jutro przecież egzamin ;) Najpierw skostniała mi twarz, potem palce u rąk, a następnie u nóg. Termometr pokazywał niby tylko -1*C, ale w czasie jazdy i tak jest te kilka(-naście) stopni mniej. Może wilgotność powietrza była też jakaś wyższa, bo zmarzłem jak nie wiem co... Wyszło ostatecznie tylko 25 km, bo pod koniec jazda nie była już przyjemnością, a takie było założenie na dziś ;) Cieszę się, że i tak chociaż na ten kawałeczek wyjechałem, bo zawsze to trochę ruchu. Niestety, po powrocie znowu poczułem trochę moje narzekające jakiś czas temu lewe kolano... Mam nadzieję, że mu się nie przypomni i znowu jakiejś głupoty nie wymyśli. Dla normalnych ludzi jazda na rowerze w zimie wciąż jest chyba dość zawiłym zjawiskiem - dziś ktoś mi nawet zrobił zdjęcie z samochodu, heh. Fajnie chociaż, że było sucho, to i czyszczenia za dużo nie będzie. Ochraniacze na buty w coraz gorszym stanie, ale z zakupem nowych poczekam już chyba do następnej zimy, a teraz (dopóki temperatury nie wskoczą na poziom ok. 5*C) pozostanie pewnie kręcenie w pokoju...

23 stycznia 2011

Zakończenie TDU 2011

No i Tour Down Under 2011 się skończył. Chyba dość niespodziewanym rezultatem, bo wygrał Cameron Meyer z Garmin-Cervelo. Chłopak ma 23 lata, ładnie. Wygrał dzięki udanej ucieczce na 4. etapie i zdobytej dzięki niej przewadze (w końcowej klasyfikacji generalnej miał przewagę 2 sekund nad Gossem oraz 8 nad Swiftem). W całym wyścigu namieszały trochę kraksy, przez co można czuć pewien niedosyt w kwestii rywalizacji Cavendisha z Greipelem, no ale kilka okazji jeszcze na pewno będzie żeby się poemocjonować ;)

18 stycznia 2011

Kolejny krótki wypad

Miłe zaskoczenie, bo dziś też dałem radę wyskoczyć na chwilkę. Dosłownie na chwilkę, ale... lepszy rydz niż nic ;) Chciałem tylko dokręcić kilometry do jakiejś okrągłej liczby, żeby łatwiej było liczyć sumę przejechanych w nadchodzącym, albo i już obecnym, sezonie (chociaż w moim przypadku słowo sezon ma niepełne znaczenie, bo ja skromny amator jestem - nie mam pulsometru, planów treningowych, kalendarza startów ani innych ciekawostek związanych z treningiem jako takim ;)). Oprócz tego, musiałem się trochę obudzić, bo po dzisiejszych zajęciach i ostatnich kilku zarwanych nocach do najprzytomniejszych nie należałem. Warunki do budzenia się były jak najbardziej sprzyjające - wg termometru 5*C, ale w rzeczywistości było mi cieplej niż wczoraj (niby 7*C). Pojechałem nawet bez ocieplaczy na buty (swoją drogą, wymagają lekkiej renowacji, bo wzmocnienie pod palcami ma chyba poważne zamiary oddzielenia się od reszty). Miło było, ale się skończyło - teraz trzeba wracać do roboty, bo jest jeszcze trochę do zrobienia...

Na 1. etapie TDU Matt Goss kolejny raz (po wcześniejszym Cancer Council Classic) wygrał sprint, wyprzedając Greipela i McEwena. Gość ma 24 lata, a wygrywa z takimi nazwiskami, no no ;) Ciekawe, kto w tym sezonie wpadnie na dopingu...?

17 stycznia 2011

Pierwsza jazda w 2011

Nooo! Dziś warunki za oknem były wreszcie do zaakceptowania i pierwszy raz w nowym roku udało mi się wyskoczyć na szoskę (oczywiście nie ma co porównywać z dotychczasowym kręceniem na rolkach w pokoju). Co prawda tylko skromniutkie 25 km - jeszcze przed zajęciami - ale dobre i to. 7°C, więc praktycznie upał jak na połowę stycznia. Drogi jeszcze trochę mokre, ale bez tragedii. Oczywiście w deszczu też można jeździć, ale niestety czasowo nie mogę sobie na razie pozwolić na 2 czy 3-godzinny wypad i potem prawie tyle samo siedzieć przy czyszczeniu roweru. Na początku czuć było, że serducho, płuca i nogi troszkę odzwyczajone, ale potem już było ok. Niedługo podobno znowu ma wrócić zima, dlatego cieszę się, że w ogóle udało mi się dziś pojeździć. Pozostaje tylko czekać na wiosnę i traski po xx/xxx km ;) O ile tylko czas pozwoli, ech.


Przejeżdżałem też Radiową nad budowanym odcinkiem drogi S8 i muszę przyznać, że od mojej ostatniej wizyty tam (czyli chyba w okolicach listopada/grudnia) sporo się zmieniło - widok w kierunku wschodnim:


16 stycznia 2011

Szosowe hiciory na YT

Po dniu o dużym stężeniu projekcików (chociaż rano popracowałem też troszkę nad tzw. tężyzną fizyczną ;)) naszło mnie na powrót do ulubionych jutjubowych filmików szosowych. Jest kilka takich, które zawsze miło sobie obejrzeć, zwłaszcza, gdy ma się przerwę od roweru - wtedy tęskni się za szosą jeszcze bardziej ;) W znacznym stopniu jest tak chyba za sprawą muzyki, która wg mnie jest świetnie dobrana. Osoby niekoniecznie interesujące się kolarstwem może będą trochę znudzone, ale myślę, że i tak nie zaszkodzi obejrzeć - może dojdą do wniosku, że to jednak piękny sport (uoo, ależ górnolotnie zabrzmiało - jednak taka prawda, sorry ;P)? Tak więc (tytuły, oprócz pierwszego, bardzo wyszukane, no ale ja już w tym paluchów nie maczałem):

  • Magnet - reklama Nike z udziałem Armstronga (inne też polecam). Muzyka stworzona specjalnie na jej potrzeby. Tak właściwie, to po obejrzeniu właśnie tego filmiku zacząłem myśleć o kupnie szosy, no i teraz jest jak jest, heh.
  • Cycling Moments - na początku pokazana jest wygrana Grega LeMonda w Tour de France 1989 (a właściwie przegrana Laurenta Fignona - historyczna, bo w klasyfikacji generalnej przegrał o 8 sekund, czyli najmniej w całej historii TdF). Potem głównie Lance i ładne widoczki ;) No i oczywiście plus za muzykę.
  • Lance Armstrong Montage - zawartość - jak tytuł wskazuje. Inna sprawa, że po obejrzeniu tego filmiku dorwałem się do płytek Coldplay'a, ale o tym pewnie jeszcze kiedyś więcej napiszę ;)
  • Alpe d'Huez 2001 - jedno z najbardziej znanych zwycięstw Armstronga na jednym z najbardziej znanych w kolarstwie szczytów (na górę prowadzi 21 zakrętów; 13,8 km, 7,9%). I chyba też jedno z bardziej sprytnych - przez większość wyścigu udawał ledwo żywego, dzięki czemu rywale narzucili na początku mocne tempo, przez co zabrakło im sił pod koniec wspinaczki, kiedy zaatakował Armstrong. Sam atak też przeszedł do historii za sprawą charakterystycznego spojrzenia Lance'a na swojego głównego rywala - Jana Ullricha - 01:39. Wyglądało jak rzucenie wyzwania, ale Armstrong tłumaczył potem, że chciał po prostu sprawdzić, czy ktoś zaczął go gonić. Nikt nie zaczął ;)

Wszystkich filmików szosowych na JuTjubie oczywiście nie oglądałem, ale te akurat obejrzałem i mi się spodobały, ot co... ;)

Ach, no i w dzisiejszym przed-Tour-Down-Under'owym Cancer Council Classic wygrał Matt Goss. Drugi Renshaw, trzeci McEwen. Tak więc, podwójne zwycięstwo dla HTC i niezły początek sezonu dla RadioShack. Pod koniec była kraksa, więc wyniki może trochę wypaczone (w sprincie nie brał udziału Cavendish, Greipel, Henderson i kilku innych mocnych sprinterów), no ale sport to sport ;)

15 stycznia 2011

Z radiem czy bez?

Parę dni temu powróciła dyskusja na temat zakazu używania komunikacji radiowej w trakcie wyścigów. Zaczęło się (tym razem) od wypowiedzi  Philippa Gilberta, który na pierwszej w tym sezonie konferencji prasowej Omega Pharma-Lotto poparł zakaz, uzasadniając to tym, że więcej zależy od komunikacji z kolegami z zespołu niż z dyrektorem sportowym. Na przykładzie zeszłorocznych Mistrzostw Świata w Geelong stwierdził, że da się jeździć bez słuchawki, czuć wyścig, myśleć i działać samodzielnie w zależności od sytuacji. Z drugiej strony jednak jest kwestia informowania zawodników o niebezpieczeństwach na trasie, sytuacji w innej części peletonu, możliwości zgłoszenia przez zawodnika jakiegoś problemu ze sprzętem, upadku itd. Takie podejście popiera Jonathan Vaughters, który jest obecnie dyrektorem sportowym Garmin-Cervelo. Dodaje też, że brak obecności komunikacji radiowej sprawia, że wyścigi w zbyt dużym stopniu zależą od szczęścia i że bez radia w peletonie panuje chaos. Podkreśla też, że kolarstwo jest sportem drużynowym i komunikacja powinna być w takim przypadku podstawą.

Sam nie wiem, co o tym myśleć, bo są i wady i zalety. Dla mnie najbardziej irytującym zjawiskiem związanym z korzystaniem z radia jest 99% sprawdzalność schematu podczas płaskich etapów dla sprinterów. Mianowicie, na początku albo w trochę późniejszej części wyścigu odjeżdża ucieczka. Wiadomo, trzeba pokazać logo sponsora, siebie itd., może uda się coś ugrać. W peletonie mało kto reaguje na ucieczkę, bo dyrektorzy sportowi ekip już dawno policzyli, z jaką prędkością grupa musi jechać, żeby dogonić najmniejszym nakładem sił tych kilku, którzy wcześniej uciekli. W znacznej większości tego typu wyścigów wszystko się sprawdza, zawodnicy z ucieczki zdychają żeby dojechać przed peletonem, ale ekipy sprinterów nadają takie tempo, że praktycznie z góry wiadomo, że i tak wszystko zakończy się finiszem z grupy. Jakieś emocje jeszcze są (pomijając sam sprint), jeśli okaże się, że ktoś z ucieczki zachował jeszcze resztki sił i wygra wyścig przyjeżdżając na metę np. 200 m przed peletonem. Przeważnie jednak uciekinierzy są wchłaniani parę kilometrów przed metą i cała ucieczka ma sens tylko w kwestii marketingowej. Przez to, dajmy na to, 4-godzinne relacje w TV są emocjonujące przez ostatnie paręnaście  kilometrów (przy łącznej długości etapu 1xx albo i więcej), kiedy w końcu zaczyna się coś dziać w peletonie. Przez resztę czasu, oczy próbuje nam zamknąć krążący nad peletonem helikopter, będący źródłem ultrausypiającego, monotonnego dźwięku obracającego się wirnika. Na ratunek przychodzą komentatorzy Eurosportu, ale nawet to nie zawsze pomaga... ;)

13 stycznia 2011

Santos Tour Down Under 2011

Za kilka dni, bo już 18 stycznia, rozpoczyna się Santos Tour Down Under, będący pierwszym wyścigiem UCI WorldTour w 2011 roku. Tak więc, znowu coś się będzie działo. Niestety relacji w Eurosporcie nie będzie, więc pozostanie pewnie oglądanie skrótów na JuTjubie. Tak właściwie, to powinno to nawet wystarczyć, bo główną atrakcją TDU będą pojedynki sprinterów. A tu z kolei, główną atrakcją (przynajmniej dla mnie) będzie pewnie rywalizacja Marka Cavendisha z Andre Greipelem. Panowie jeździli razem w zeszłym sezonie w barwach ekipy HTC-Columbia (która to dzięki nim odniosła chyba najwięcej zwycięstw w 2010, o ile się nie mylę), ale że Greipel czuł się niedoceniony, podpisał kontrakt z Omega Pharma-Lotto. Jeśli chodzi o sprint, to obaj znają się na rzeczy, więc może być ciekawie. W HTC było dla nich chyba trochę za ciasno (podobnie jak zresztą było w przypadku Armstronga i Contadora w Astanie), więc pojawiły się spięcia (więcej na Cycling News). Swoją drogą, Greipel zwyciężył w klasyfikacji generalnej TDU 2008 i 2010. Wtedy jednak nie miał przeciwko sobie Cavendisha. Jednak TDU 2011 to nie tylko oni. Jest jeszcze Farrar (w barwach nowej drużyny Garmin-Cervelo), Davis (zwyciężył w TDU 2009) czy, jeżdżący w RadioShack od tego sezonu, Robbie McEwen. Jeszcze kilku silnych zawodników by się znalazło, ale skoro jesteśmy już przy RadioShack, to w TDU pojedzie też Armstrong. 2 lata temu TDU był jego pierwszym po powrocie (po zwycięstwie w Tour de France 2005) do zawodowego kolarstwa wyścigiem. W tym roku mówi się już o nim zdecydowanie mniej, a poza tym mają to być jego ostatnie zawody poza USA. 

No cóż, na finiszach może być ciekawie. W Australii przynajmniej jest ciepło, a u nas występuje obecnie jakieś chore pomieszanie zimy z jesienią ;) Na szczęście powodzie nie dotarły do okolic rozgrywania wyścigu. Oczywiście najlepiej by było, gdyby w ogóle nie wystąpiły, no ale na to już nikt nie ma wpływu.

Skończyliśmy dziś wcześniej zajęcia, więc miałem trochę więcej czasu żeby zrobić coś pożytecznego - pokręciłem trochę na rolkach, do tego przysiady i parę innych ciekawostek ;) Niedługo idziemy jeszcze z M i znajomymi (a raczej Znajomymi przez wielkie "Z" :)) na łyżwy, więc dzień można zaliczyć do udanych. Jutro będzie trzeba posiedzieć nad projekcikami (na szczęście wszystko już powoli zmierza ku końcowi), ale na jakiś ruch też się na pewno znajdzie czas ;)