28 maja 2012

Szosa 28-05-2012 (54,67 km)

Ponarzekałem sobie wczoraj na brak czasu na jazdę, a tu proszę - dziś pojawiła się możliwość wyskoczenia na troszkę :) Po powrocie z pracy szybko wskoczyłem w rowerowe ciuchy i chwilę po 18 byłem już na szosie. Jak to często ze mną bywa, zbytnio ucieszyłem się z tego, że mogę sobie pokręcić i narzuciłem trochę za mocne tempo, co odczułem w drodze powrotnej. Straszyli dziś jakimiś opadami popołudniu, ale pomyślałem, że skoro jest okazja to trzeba skorzystać. Usunąłem więc z roweru 3-tygodniową warstwę kurzu, dzięki czemu znów jest czarny, a nie szary ;) Po drodze spotkałem, a właściwie minąłem 2 szosowców. Czułem niestety te kilka tygodni bez roweru. A może to bardziej prawie pusty brzuch? Jak by nie było, pod koniec czułem się już konkretnie bez sił. Mniej więcej jak po przejechaniu mocnych 100 km. Wychodziłoby więc na to, że jestem 2 razy słabszy niż wcześniej ;) Musiałem jeszcze trochę dokręcić na objazdach z powodu dzisiejszego zarwania się asfaltu na Rondzie Daszyńskiego. Mam nadzieję, że dalsza budowa II linii metra nie spowoduje kolejnych tego typu niespodzianek... ;) Na koniec kolejne zdjęcie zachodu słońca. Czyżby powoli stawało się zasadą, że jeśli z szoski są zdjęcia, to - ze względu na porę jazdy - jest to standardowo zachód słońca? ;)

27 maja 2012

Czas leci, zleciało i Giro

Zacznę może od końca, bo od Giro, które dziś dobiegło końca. Cały wyścig wygrał Ryder Hesjedal, który na dzisiejszej czasówce zdołał wypracować ostateczną przewagę 16 sekund nad dotychczasowym posiadaczem różowej koszulki - Rodriguezem. Dzisiejszy etap można też zaliczyć jako udany dla Maćka Bodnara i Michała Kwiatkowskiego, którzy ukończyli go odpowiednio na 8. i 12. pozycji. Nie miałem niestety zbyt wielu okazji żeby dokładniej śledzić przebieg wyścigu, tyle co jakieś tam skrawki relacji czy skrótowe artykuły. Fajnie, że na początku aktywni byli Polacy.

Możnaby powiedzieć, że sezon w pełni, a mi jakoś kilometrów nie przybywa. Ostatni bliższy kontakt z rowerem miałem prawie 3 tygodnie temu. Czasu niestety nie starcza, bo do ślubu coraz bliżej, a i w mieszkaniu jest jeszcze trochę do zrobienia (brak jazdy rekompensuję sobie wchodzeniem na drabinę/stołek podczas malowania ;)). Chociaż już pogodziłem się z tym, że jeżdżę tyle co nic, to jednak gdzieś tam w sercu jest nadzieja na to, że może po ślubie będzie trochę więcej jazdy, hehe. Chociaż jak znam życie, to wtedy pojawią się inne przeszkody, jak chociażby pogoda, która po sierpniu będzie się raczej pogarszać niż polepszać. No cóż, jeden sezon wypadnie, świat się może nie skończy...? ;)

15 maja 2012

Biało-czerwoni na Giro 2012

Na blogu ostatnio wieje nudą, bo nie dość, że na rower nie ma czasu, to i na napisanie czegoś okołorowerowego też go jakoś brakuje. Ostatnie dni są w sumie dość schematyczne - po pracy załatwiamy z M różne sprawy ślubno-mieszkaniowe, wracam do domu i idę spać. I tak w kółko :) No ale nie o tym miało być, chociaż poczułem potrzebę lekkiego usprawiedliwienia się... ;)

Za sprawą powyższego nie mam za bardzo okazji śledzenia na bieżąco zmagań na tegorocznym Giro d'Italia. A szkoda, bo dzieje się sporo - zwłaszcza jeśli chodzi o naszych reprezentantów, których we włoskim wyścigu jedzie bodajże siedmiu (sam ten fakt jest dla mnie pozytywnym szokiem ;)). Co więcej - nie tylko jadą, ale są też widoczni i to od tej lepszej strony.

Na 6. etapie świetne 3. miejsce (po 190 km ucieczki) zajął Michał Gołaś, który po tym etapie - o ile dobrze pamiętam - tracił tylko 15 sekund, aby założyć różową koszulkę. Niestety nie udało się, a szkoda, bo oglądać Polaka w różowej koszulce to byłoby coś ;) Jednak mimo to fajnie, że mieliśmy okazję zobaczyć swojego w ścisłej czołówce. Co więcej - mówili o tym nawet w radiu. To dla mnie kolejny szok, bo jak popularne jest kolarstwo w polskich mediach dużo nie trzeba mówić ;) Na tym samym etapie bardzo dobrą (10.) lokatę zajął też Michał Kwiatkowski.

Kolejny raz mogliśmy cieszyć się jazdą biało-czerwonych na 8. etapie, na którym to w ucieczce dnia jechał Tomek Marczyński, a świetne 8. miejsce zajął Bartek Huzarski.

A skoro przy Bartku jesteśmy, to dziś (10. etap) był bardzo blisko od zafundowania polskim kibicom prawdziwej bomby ;) Do zwycięstwa niewiele zabrakło, ale 2. miejsce też jest genialne. Przegrał nie z byle kim, bo z Rodriguezem, któremu wyjątkowo podpasował ostatni podjazd w Asyżu. Jako jedyny zdołał utrzymać tempo Hiszpana, więc należą mu się wielkie brawa, bo przegrać tylko z nim to i tak wielki sukces.

Jakoś nie przywykłem do czytania o Polakach w artykułach o Giro d'Italia. Właściwie od dłuższego czasu za dużo nas w WorldTourze nie było. Widać Polakom służy jazda w zagranicznych teamach i dobrze wykorzystują daną im szansę. Mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej :)

09 maja 2012

Szosa 09-05-2012 (51,29 km)

Nie wierzę, znowu udało mi się wyskoczyć na rower :) Co prawda tak jak wczoraj - dopiero o 19 i dystans nie jakiś powalający, ale ważne, że w ogóle pojechałem. I znowu jechało się całkiem nieźle. Sporo dużej tarczy i niskiej kadencji (ok. 75 - 80 RPM), co z powodu wcześniejszych przejść z kolanami od pewnego czasu nie zdarzało się zbyt często. Tętno oczywiście wyższe, ale poza miastem praktycznie cały czas jechałem powyżej 30 km/h, a często też i 35 - 40 km/h. Jednak cicho pracujący napęd to połowa przyjemności z jazdy... ;) Pomimo późnej godziny spotkałem jeszcze 2 szosowców. Dziś już pojechałem w jasnych szkłach, ale że było trochę cieplej (jakieś 17°C) to i tak postanowiłem jechać na krótko. Nawet bardzo nie zmarzłem, więc nie żałuję ;) Nie spodziewałem się, że uda mi się 2 dni pod rząd pójść na rower po pracy, no no... ;) Od jutra pewnie kolejna kilkudniowa przerwa, bo i są plany trochę inne niż rowerowe, a i pogoda ma się podobno znowu popsuć.

08 maja 2012

Szosa 08-05-2012 (41,82 km)

Niesamowite, znalazłem dziś chwilkę na rower! :) Po wyjściu z pracy musiałem podskoczyć po drobne zakupy mieszkaniowe, co niestety trochę czasu mi zajęło, ale że pogoda była całkiem sympatyczna, a jakichś poważniejszych planów na popołudnie/wieczór nie było, to postanowiłem wyskoczyć chociaż na troszkę, nawet gdyby kilometrów miało nie być za wiele i tak też zresztą wyszło ;) [Nie ma to jak zdanie wielokrotnie złożone... ;)] Wyruszyłem dopiero o 19 i przez całą tą radochę, że wreszcie mogę sobie pokręcić trochę zaniedbałem kwestie organizacyjne. A mianowicie pojechałem w krótkich spodenkach i krótkim rękawie, z ciemnymi szkłami w okularach. Chociaż było dziś ciepło, to takie ubranie nie było najlepszym pomysłem, bo czuć było już wieczorny chłodek (13°C...), który w zestawieniu z prędkością spowodował, że za gorąco to mi nie było. No i słońce też stosunkowo szybko zaszło, więc i mogłem założyć sobie przydymione a nie przeciwsłoneczne szkiełka. Ale spieszyłem się do wyjścia no i wyszło jak wyszło ;) Dobrze chociaż, że zabrałem lampki. Ponieważ z założenia miało być dziś krótko, to również z założenia chciałem też żeby było mocniej, bo równowaga w przyrodzie musi być ;) I w sumie się udało, biorąc oczywiście pod uwagę moje obecne ochłapy jakiejkolwiek formy. Duża tarcza dziś sobie trochę popracowała. W ogóle jakoś lekko mi się jechało. Nie wiem czy to przez brak (?) wiatru, trochę mocniej nabite oponki czy coś jeszcze. Bo na pewno nie był to efekt regularnego treningu ;) Jak by nie było, trochę się zmęczyłem, ale w granicach przyzwoitości. Po powrocie wziąłem szybki prysznic i zdążyłem się jeszcze spotkać z M, więc dzień szczelnie zapełniony, a tym samym udany. W pracy ok, a poza tym rower i Narzeczona. Czego chcieć więcej? ;)

Wrócę jeszcze kolejny raz do Finish Line'a, na którego ostatnio znowu narzekałem. Powiedzmy, że częściowo zwracam honor, bo zapomniałem, że trzeba (producent sugeruje...) nałożyć drugą warstwę. Stąd może ta ostatnia głośna praca napędu, która mnie irytowała. Powiedzmy, że teraz jest ok, ale nie zmienia to faktu, że na jedno smarowanie wychodzi 2x więcej oleju niż normalnie. Wracamy więc do kwestii wydajności, która też średnio mnie satysfakcjonuje. Starczy marudzenia. Na pocieszenie dzisiejszy zachód słońca... ;)

07 maja 2012

Kolejny pechowy 3. etap Giro

Przedwczoraj rozpoczęło się Giro d'Italia, a jakoś kompletnie nie mam niestety ani głowy ani czasu żeby jakoś intensywniej śledzić przebieg wyścigu. Wygląda na to, że 3. etap Giro kolejny raz okazuje się jakiś pechowy. Kolejny, bo rok temu na etapie o tym właśnie numerze zmarł w wyniku upadku Wouter Weylandt. Dziś natomiast miała miejsce mało przyjemna kraksa podczas końcowego sprintu. Spowodował ją Roberto Ferrari z Androni Giocattolli, który ściął część peletonu z Markiem Cavendishem i Taylorem Phinneyem (dotychczasowym liderem) na czele. Końcówkę etapu wraz z kraksą można sobie obejrzeć poniżej:


Mało przyjemnie to wyglądało, zwłaszcza z perspektywy Cavendisha i innych. Podobno jechał akurat jedyne 75 km/h... :) Nie jestem pewien, czy to Andrea Guardini z Farnese Vini-Selle Italia, ale wielki szacunek za refleks i przeskoczenie upadającego Cavendisha przy takiej prędkości. Sam Ferrari ponoć nie czuje się winny i gdzieś tam przeczytałem jego wypowiedź, w której stwierdził, że finiszując patrzy przed siebie i nie interesuje go to, co dzieje się za nim :) Brawo. Zresztą nie wiem czy dobrze kojarzę, ale słyszałem chyba kiedyś o przepisie zabraniającym zmiany toru jazdy na ostatnich metrach sprintu. Ciekaw jestem, co sędziowie zrobią z tą sytuacją. A swoją drogą - etap wygrał Matthew Goss z Orica GreenEdge.

01 maja 2012

Szosa 01-05-2012 (55,81 km)

Po wczorajszym kryzysie, dziś chciałem sobie pojechać trochę krócej, ale nieco mocniej. No i się udało, jechało się bardzo przyjemnie. Z okazji 1 maja w mieście panowały pustki na ulicach, co w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzało. Oj, mogłoby tak być zawsze ;) Jedyne, co bym dziś zmienił, to temperatura...


Dla mnie za dużo o jakieś 10°C. Nie lubię upałów. Dobrze chociaż, że w czasie jazdy jest nieco chłodniej. Jak by nie było, od wczoraj udało mi się już zdobyć pierwszą warstwę rowerowej opalenizny... ;)

Spotkałem dziś kilku szosowców na trasie. Najpierw jednego na Authorze w okolicach Lipkowa. I tu szok - odsyłam tutaj ;) Potem grupkę 4 czy 5 kolarzy na ul. Akacjowej i potem jeszcze dwójkę na drodze 580. Wszyscy machnięci i odmachnięci, kultura musi być! ;) Poza tym mnóstwo majówkowych rowerzystów. W drodze powrotnej udało mi się na kilka kilometrów podczepić pod jakąś koparę (dałem się nabrać ;)). Tak jak jestem raczej negatywnie nastawiony do jechania za czymkolwiek dużym, tak dzisiaj nie była to jakaś zawrotna prędkość, a i znałem trasę, wiedziałem, że nie ma na niej żadnych dziur, świateł itp. Tak więc, jechałem sobie kawałek 40 km/h w spokojnym tlenie ;)

Przy okazji może trochę pomarudzę w kwestii białego Finish Line'a (Ceramic Wax Lube). To druga, krótka jazda od czasu posmarowania łańcucha, a napęd jakoś głośno pracuje. Pisałem już o tym w ww. zlinkowanym poście, ale jakoś mnie to irytuje. Niedużo go już zostało i pewnie nie skuszę się na kolejną porcję. Czekam na otwarcie buteleczki Rohloffa...

A na koniec słoneczny widoczek z trasy ;)

Szosa 30-04-2012 (71,92 km)

Z lekkim opóźnieniem, ale już nadrabiam. Jest świetnie - w kwietniu byłem aż... 2 razy na rowerze! :) To i tak niezły wynik w związku z tym, o czym pisałem jakiś czas temu, heh.

Wczoraj pogoda przeszła samą siebie - termometr pokazywał prawie 30°C! Udało mi się trochę wcześniej wyjść z pracy, a że w planach było akurat wolne (mniej lub bardziej) popołudnie, wiedziałem że muszę to jakoś rowerowo wykorzystać. No i się udało, chociaż mogło być nieco przyjemniej, ale o tym zaraz. Po powrocie z pracy założyłem drugi łańcuch, coś tam sobie zjadłem i - po raz pierwszy w tym roku w krótkim rękawie - ruszyłem z zamiarem przejechania 60 czy 70 km. Oj, odzwyczaiłem się od jazdy bez nogawek, kurtki i innych ocieplających urozmaiceń.... Tak mnie ta gorąca aura ucieszyła, że trochę za mocno pojechałem na początku, czego potem żałowałem. Mogłem też troszkę więcej zjeść przed wyjściem. Po prostu po ok. 40 km kompletnie odcięło mi prąd. Prawie połowę trasy jechałem więc, powiedzmy sobie, spacerowym tempem. Może to jakieś odzwyczajenie od takiej temperatury, może jakieś ogólne zamulenie, ale jechało się średnio. Jak na ironię, akurat tym razem nie wziąłem ze sobą żadnych drobnych na jakiegoś nadprogramowego banana czy coś do picia (a i tak wchłonąłem cały bidon)... Jakoś jednak udało mi się dotrzeć do domu, chociaż łatwo nie było. No i nie uwieczniłem też na żadnym zdjęciu tego upalnego dnia, ale myślę, że jakaś okazja jeszcze będzie żeby uchwycić tegoroczne słońce ;)

Nie wiem, czy to możliwe (w sensie czy akurat trenują w tej okolicy, co w sumie jednak mogłoby być możliwe ze względu na dzisiejszy Memoriał Trochanowskiego w Baboszewie), ale mijałem się chyba z zawodnikami z CCC na drodze 580 :) Jechało z 10 kolarzy w pomarańczowych strojach, a za nimi samochód. Kolorystycznie by mi się wszystko zgadzało, jednak nie miałem za bardzo czasu się przyjrzeć, a i jechałem akurat pod słońce. Jak by nie było, żaden z nich nie odmachał. Ja wiem, że pewnie jestem dla nich tylko jakimś cienkim amatorem (to by się w sumie zgadzało :D), no ale... ;) O ile to byli oczywiście ludzie z CCC, hehe.