25 września 2015

Szosa 24-09-2015 (54,50 km)

Tak jak tydzień temu, wczoraj mogłem sobie pozwolić na przejechanie kilkudziesięciu wieczornych kilometrów. Wyjechałem o 18:30 i chociaż to dla mnie raczej późne popołudnie niż wieczór to teraz o tej godzinie jest już naprawdę ponuro. Jak by nie patrzeć, mamy już jesień... Czyli właściwie poza weekendami pozostaje jazda w ciemnościach, bo zarówno przed pracą jak i po niej słońca się już raczej zbyt wiele nie uświadczy.

Nie ukrywam, że po powrocie z pracy nie za bardzo chciało mi się wychodzić. Albo nawet nie tyle wychodzić co robić cokolwiek. Dopadło mnie jakieś zmęczenie i najchętniej walnąłbym się do łóżka. W ostatni weekend nie mogłem sobie pozwolić na rower, w ten i kolejny też nie będzie kiedy pojeździć, więc aby uniknąć kolejnej długiej przerwy (tydzień temu starałem się jakkolwiek rozruszać nogi po urlopie) wypadałoby jednak przekręcić chociaż te skromne kilka dych. Nie miałem też jakiegoś bardziej wyszukanego pomysłu na trasę. W przypadku jazdy wieczorem wybór ogranicza w sporym stopniu to czy na danym odcinku są latarnie czy nie. Stanęło na... Rolniczej i Czosnowie. Tak, niespodzianka! ;)

Wsiadłem na rower i szybko okazało się, że jedzie mi się naprawdę fajnie. Powiedzmy, że odwrotnie proporcjonalnie do tego, jak bardzo nie chciało mi się wychodzić ;) Chociaż na początku przeszkadzał trochę wiatr, to nogi całkiem szybko złapały całkiem fajny rytm. Pomimo tego, że to dopiero druga jazda po kilku tygodniach bez roweru, cyferki na liczniku właściwie nie schodziły poniżej 30 km/h.

Dojazd do Rolniczej minął całkiem sprawnie. Sama Rolnicza jednak w paru miejscach mnie oszukała - zdarzało się, że część latarni nie świeciła, a przecież było to niemalże głównym kryterium przy wyborze wczorajszej trasy ;) Udało mi się jednak w nic nie wjechać. Załatany też został prawy pas w kierunku Czosnowa, który bliżej Łomianek był jeszcze jakiś czas temu kompletnie zerwany. Doturlałem się do Czosnowa i na rondzie zawróciłem.

Przez ten czas zdążyło się już całkowicie ściemnić. Latarnie ratowały sytuację chociaż nie powiem żeby ich światło pozwalało pewnie jechać. Tym bardziej, że rozkręciłem się jeszcze trochę i jechałem już raczej w okolicach 35 km/h. Nie raz musiałem nieco mocniej chwycić kierownicę na wypadek, gdyby w ciemniejszej strefie czyhała na mnie jakaś niespodzianka na drodze. Widoki naokoło prezentowały się mniej więcej tak:


Zdaję sobie sprawę, że nie jest to przykład idealnego zdjęcia nocnego, ale kompaktem ciężko zrobić coś lepszego na wdechu przy czasie naświetlania 2", kiedy kilkanaście sekund wcześniej cisnęło się ile sił w nogach ;)

W Mościskach postanowiłem odbić w lewo w Arkuszową, po tym jak jadąc nieoświetlonym fragmentem Trenów jakiś geniusz jechał z naprzeciwka z uparcie włączonymi światłami drogowymi, które dały mi po oczach tak, że na moment straciłem poczucie, w którą stronę w ogóle jadę. Od Arkuszowej droga była już co prawda lepiej widoczna, ale że to już miasto to jechało się wolniej. W tym przypadku jednak wolałem dojechać wolniej, ale w jednym kawałku.

Muszę przyznać, że spodziewałem się kolejnej drewnianej jazdy po przerwie. Czuć oczywiście ciągle te kilka tygodni bez jazdy, ale wczoraj było naprawdę fajnie. Nie wiem jeszcze jak i kiedy, ale w przyszłym tygodniu dobrze byłoby wyskoczyć na rower w ogóle, bo jak wspomniałem wcześniej, weekendy na razie odpadają. Jeszcze trochę i skończy się tak, że częściej będę jeździł w nocy niż w dzień... ;)

19 września 2015

Szosa 17-09-2015 (47,55 km)

Jak jeździ się po nieco ponad miesięcznej przerwie? Słabo :) W czwartek, korzystając z wolnego popołudnia i wyjątkowo ładnej pogody, postanowiłem trochę pokręcić po pracy i przekonać się jak bardzo od ostatniej jazdy moje nogi zrobiły się drewniane :)

Niestety za wiele czasu nie było, bo dzień jest już zdecydowanie krótszy niż jeszcze parę tygodni temu, a ruszyłem dopiero po 18. Zostawało więc pokręcenie się po bliższej okolicy, ale na początek może to i lepiej ;) Pojechałem Radiową/Estrady do Łomianek. Nie cisnąłem jednak dalej nieco monotonną Rolniczą w kierunku Czosnowa, a zawróciłem. Odbiłem w Ekologiczną i pojechałem Sikorskiego w stronę Babic.


Przy kościele zjechałem sobie rozpędzając się do przyjemnych 50 km/h. Generalnie rzecz biorąc, czwartkowe prędkości oscylowały raczej w okolicach 30 km/h niż 40 km/h. Straszna bieda :) Dalej pojechałem standardowo na Lipków i Trakt Królewski, ale zamiast z niego lecieć Spacerową w prawo na Mariew, odbiłem w lewo, bo było już naprawdę ciemno i musiałem jechać w kierunku światła ;)


Bardzo dawno nie jechałem DW580. Chyba ostatni raz wtedy, kiedy miałem spotkanie z policją ;) W czwartek jednak przekonały mnie do tego latarnie i na szczęście tym razem obyło się bez pouczenia (a tym bardziej bez mandatu :)). W Babicach skręciłem na rondzie w lewo i skierowałem się w stronę domu.

Kilometrów za dużo nie wyszło, ale cieszę się, że w końcu trochę pojeździłem. Przerwa zrobiła swoje i jest co nadrabiać. Warunki do jazdy pewnie będą się z czasem pogarszać, ale dopóki będzie sucho będę starał się zrobić jeszcze trochę kilometrów w tym roku...

17 września 2015

Nierowerowo-rowerowo po Toskanii

Najwyższy czas nieco odkurzyć bloga. Rower tym bardziej - stoi nieużywany od ponad miesiąca. A to o miesiąc za długo ;)

Niedawno wróciłem z dwutygodniowego urlopu. Przed nim zaś nie było kompletnie czasu na jazdę. Aż strach pomyśleć, jak bardzo nogi zdążyły się przez ten czas rozleniwić... Mam nadzieję, że wkrótce będę miał okazję się wreszcie przekonać :)

Urlop, podobnie jak rok temu, był nierowerowy i chociaż tym razem nie udało mi się uwiecznić tylu rowerowych akcentów, to przez te dwa tygodnie ich jednak nie brakowało. W te wakacje również postanowiliśmy odwiedzić Włochy. W ciągu drugiego tygodnia kręciliśmy się po Toskanii. Piękna pogoda i piękne widoki, chociaż zdjęcia i tak nie są w stanie oddać tego w całości.




Kolarzy mnóstwo. Okolice świetne do jazdy na szosie. Ciężko było znaleźć odcinek, który byłby płaski albo prosty przez dłuższy czas. Drogi, którymi jeździliśmy, na mapie niejednokrotnie wyglądały jak jelita ;) i prowadziły przez wszechobecne kilku- czy kilkunastoprocentowe podjazdy i zjazdy, a wszystko to w otoczeniu winnic, cyprysów oraz pól uprawnych na zboczach wzgórz.



Z tego też powodu nie udało mi się uchwycić (z samochodu :)) praktycznie żadnego szosowca. Wąsko, kręto, za blisko. A szkoda, bo maszyny mieli zazwyczaj wspaniałe - w zdecydowanej większości carbonowe m.in. bianchi, colnago, scotty, spece, looki, BMC. Aż miło było patrzeć (mimo, że samemu nie można było pojeździć). I zazdrościć - zarówno sprzętu jak i tras. Co z tego, że z obecną formą i konfiguracją zębatek zapewne umierałbym po pierwszej hopce? :)

Tęsknota za jazdą rosła, a wzmagało ją dodatkowo nadrabianie zaległości w czytaniu SZOSY. Nogom dostawało się co prawda podczas zwiedzania zabytkowych miasteczek (gdzie zazwyczaj szło się mniej lub bardziej ostro pod górę albo z góry :)), ale to oczywiście nie to samo. Obecna aura, ilość wolnego czasu w najbliższych dniach oraz to, że dzień jest już odczuwalnie krótszy raczej średnio sprzyja wracaniu do formy, ale zobaczymy co się da zrobić. Na zakończenie jeszcze dwa takie tam z cyprysami ;)