25 września 2012

Skrzynia pełna skarbów i Mistrzostwa Świata 2012


Przez jakiś czas zastanawiałem się, czy godzi się w ogóle wstawiać powyższe zdjęcie. A co ono przedstawia? Ano, moją """""skrzynkę""""" na narzędzia. W takim czymś - bo sam już nie wiem jak to lepiej określić - trzymałem swoje rowerowe zabaweczki przez ostatnie kilka lat. Irytowało mnie to niesamowicie, ale w mieszkaniu nie miałem za bardzo miejsca, żeby móc wstawić jakąś skrzynkę z prawdziwego zdarzenia - albo była za mała i niewiele się w niej mieściło, albo była pojemna, ale nie miałem jej gdzie schować. I tak oto przez dłuższy czas trzeba było jakoś znosić taki stan rzeczy, a przy okazji pojawienia się potrzeby nawet najmniejszej regulacji czy robienia czegoś przy rowerze trzeba było przebić się przez gąszcz gratów, wywalając przy okazji na ziemię połowę albo i więcej. A nie tak powinien wyglądać wesoły kuferek rowerowego zboczeńca,  nieprawdaż? :)

Wraz z przeprowadzką powiedziałem dość! i postanowiłem zrobić coś z tym chaosem. Kupiłem skrzynkę, przełożyłem wszystko, ułożyłem jak należy i tak oto mają swoje miejsce na ziemi różnej maści klucze, śrubokręty, śruby, podkładki, ściągacze, kombinerki, końcówki linek i pancerzy, nyple, smary, dętki, łatki i cała reszta dziadostwa, która czyni mnie w 95% przypadków niezależnym od serwisów rowerowych (jest też niezastąpiona szczoteczka do zębów!) ;)



Nie jest to specjalna super-pro walizka na narzędzia rowerowe, ale mi jak najbardziej - przynajmniej na razie - wystarcza. Z czasem może wymienię kilka narzędzi, bo czasy świetności mają już niestety za sobą, ale to taki cel drugoplanowy, na razie nie ma aż takiej tragedii. Na chwilę obecną, chciałbym w ogóle móc trochę pojeździć, a z tym - co widać po częstotliwości pojawiania się wpisów szosowych na blogu - ostatnio kiepsko...


Ochotę do jazdy podsyciły we mnie dodatkowo zakończone w niedzielę - a trwające przez ostatni tydzień - Mistrzostwa Świata. Przez najbliższy rok w tęczowej koszulce będzie jeździł Philippe Gilbert. Wygrał zresztą w swoim stylu, po prostu odjeżdżając na finałowym podjeździe (pod Cauberg) i zostawiając wszystkich w tyle :) Należało mu się po trochę słabszym sezonie. Miałem nawet okazję obejrzeć fragment relacji na żywo, co ostatni raz zdarzyło mi się... No, raczej dawno ;) Jazdę indywidualną na czas wygrał Tony Martin.

18 września 2012

Powrót szosówek Krossa


Całkiem niedawno (chociaż może i dawno ;)) postanowiłem zacząć moją przygodę z szosą. Realizację tego planu miał mi umożliwić kupiony w 2008 r. - głównie ze względu na przystępną cenę - Kross Venom Berus. Dość szybko okazało się, że rama jest niestety trochę za duża i musieliśmy się rozstać. W Internecie ciągle można było znaleźć oferty wyprzedażowe Venomów Krossa. Potem jednak firma z Przasnysza zaprzestała produkcji szosówek. Ale... Baaardzo luuuźno rozważam sobie złożenie/kupno jakiegoś roweru komunikacyjno-wycieczkowego, więc trafiłem na stronę Krossa. I co widzę? Tak - w ofercie na 2013 r. znowu są szosówki! Mamy do wyboru 4 modele z serii Vento. Zaczynając od modelu z aluminiową ramą na mocno podstawowym osprzęcie, po rower na carbonowej ramie i Ultegrze. Niższe modele - Vento 1.0 i 2.0 - nie powalają na kolana, ale pewnie też nie w tym celu zostały stworzone. Co prawda wizualnie i tak jest lepiej niż w przypadku Venomów, jednak osobiście wciąż coś mi w nich nie leży... No ale za 2199 zł można mieć jakąkolwiek bazę do rozpoczęcia przygody z szosą. Z kolei carbonowe modele 3.0 i 4.0 już jakbym gdzieś kiedyś widział... Nie wiem czy to kwestia kształtu rur, geometrii czy malowania, ale w głowie pojawia mi się jakiś Specialized. Przez chwilę błysnęła mi też popularna chińska rama od HongFu, ale to chyba takie luźniejsze skojarzenie. Ostatnio wypadłem trochę z tematu cen, ale zastanawiam się, czy 10 tys. zł za rower na carbonie i Ultegrze to dobra propozycja. Nie wiem, chociaż jakoś podświadomie cena wydaje mi się nieco zbyt wysoka. Może niesłusznie... Cieszy jednak fakt, że Kross stara się iść z duchem czasu i rozbudowuje ofertę o modele szosowe, także carbonowe. Znaleźć możemy główkę ramy o zmiennej średnicy i suport BB-92. Ciekaw jestem również, czy podana na stronie waga 8 kg dla modelu Vento 4.0 jest rzeczywista. Co do Vento 3.0 jakoś nie do końca pasuje mi wkładanie Tiagry do carbonowej ramy, ale to chyba tylko jakieś ideologiczne uprzedzenie z mojej strony ;) Z drugiej strony, prawie 9 kg na węglowej ramie nie powala... Można by pewnie jeszcze dokładniej wgryźć się w szczegółową specyfikację każdego modelu, ale to pewnie lepiej zrobią inni (nie wiem nawet od kiedy dostępna jest informacja o tych modelach ;)), a i chodziło mi głównie o zwrócenie uwagi na powrót szosówek Krossa jako taki. Ciekaw jestem, czy uda im się wedrzeć na rynek i zyskać sobie przychylne opinie. Mam nadzieję - może trochę z sentymentu - że tak :)

Obejrzyjcie sami:

Ja i moje szczęście

Nie raz już wspominałem o moim szczęściu do jazdy na rowerze. Od kilku dni w planach istniał pierwszy wypad na szosę po prawie 3-miesięcznej przerwie. Miałem wyskoczyć sobie jutro po pracy chociaż na jakieś skromne, spokojne kilkadziesiąt kilometrów, a przy pewnych sprzyjających okolicznościach, również w czwartek. Jak bardzo się ucieszyłem, gdy wczoraj zobaczyłem prognozy pokazujące opady deszczu dokładnie w te 2 dni... :) Powstał więc szybko plan naprawczy, który przy dobroduszności Żonki zakładał, że pójdę na rower dziś. I oczywiście szybko okazało się, że nie pójdę :) Ostatnio trochę zmarzłem, co w połączeniu z obecnym od dłuższego zmęczeniem i niewyspaniem spowodowało pojawienie się wstępnej fazy jakiegoś głupiego choróbska. Tak więc, zamiast trafić na rower (bo za oknem oczywiście śliczna pogoda), trafiłem do łóżka. Ciągle mam jeszcze nadzieję, że uda mi się to dziadostwo zwalczyć w zarodku i jutrzejsze prognozy się nie sprawdzą, ale to pewnie byłoby zbyt piękne. Chciałbym chociaż w minimalnym stopniu skorzystać jeszcze z ładnej pogody, bo ostatnio zauważyłem, że tak naprawdę częściej jeżdżę chyba (o ile w ogóle uda mi się już gdzieś pojechać) przy niższych temperaturach i ogólnie gorszej pogodzie niż przy bezchmurnym niebie i promieniach słońca. W ogóle brakuje mi ruchu od dłuższego czasu... To też irytuje. I fajnie byłoby coś z tym zrobić, bo człowiek ma od razu lepsze samopoczucie jak się trochę zmęczy na świeżym powietrzu. Pozostaje zakończyć ten temat oklepanym, optymistycznym może jeszcze uda mi się wyskoczyć niedługo na szoskę oraz śledzeniem wydarzeń z kolarskich Mistrzostw Świata w kolarstwie szosowym w Valkenburgu...

09 września 2012

Pierwsza jazda po ślubie

Ale było super! Po 2,5-miesięcznej przerwie pierwszy raz wsiadłem na rower. Wczoraj miała być szoska, jednak ze względu na spotkanie rodzinne nie doszła do skutku ;) Ale... Dziś nie poszedłem na rower sam, lecz z kochaną Żonką, która na owym dwukołowym pojeździe również lubi jeździć, aczkolwiek dotąd niewiele było okazji, aby ten sposób aktywnego wypoczynku wspólnie uskuteczniać ;) Pogoda dziś dopisała, słoneczko pięknie świeciło i chociaż mogłoby być minimalnie cieplej, to i tak można stwierdzić, że było w sam raz na rower. Kolejny raz przekonaliśmy się dziś, że mieszkamy w świetnym miejscu (no, może pomijając kwestię dojazdów do pracy ;)) - do lasu jest rzut kaskie... beretem. Pomijając jeszcze jeden pozytywny fakt - do wylotu na moje szosowe traski mam teraz jakiś kilometr, a nie 15 jak dotąd :) Można poczuć się dosłownie jak na wakacjach nad morzem - pomijając drobny szczegół jakim jest brak morza, to jest niemalże identycznie ;) Trzeba będzie przy kolejnych okazjach poznać lepiej okoliczne ścieżki, a jest ich tu trochę. Jak tak sobie jechaliśmy, to gęba sama mi się cieszyła. Pogoda śliczna, nóżki pedałują, Żona obok - istny raj na ziemi! Dystans odpowiedni jak na niedzielną przejażdżkę z Ukochaną, bo prawie 13 km. Ale w tym przypadku nie o kilometry chodzi, prawda? W końcu to szoska jest od trzaskania kilometrów i katowania samego siebie ;) Po drodze trafiliśmy na znak, który słusznie ukazuje, że żadne ziemskie prawo rowerzystów nie dotyczy, nawet śmiecić w lesie mogą ;)


Pokręciliśmy się trochę po lesie i zrobiliśmy sobie inauguracyjne, małżeńskie zdjęcie rowerowe (tak tak, obrączki słabo widać ;)). M. postanowiłem ponownie ocenzurować żeby na ulicy nie zaczepiali jej dziennikarze Faktu... :D


Na koniec trafił nam się jeszcze śliczny widoczek, którego szkoda byłoby nie uwiecznić:


Dzień można zaliczyć do jak najbardziej udanych - wreszcie chwilę sobie razem odpoczęliśmy, były rowerki, ładna pogoda, świeże powietrze (o ile w Warszawie może być świeże powietrze :))... No i pierwsze kilometry po ślubie. A na szoskę wybiorę się innym razem :>

06 września 2012

Żyję!

Tak, żyję! :) Na blogu ostatni raz pisałem coś trochę ponad miesiąc temu, na rowerze siedziałem ostatni raz ponad 2 miesiące temu... No ale cóż, sporo się ostatnio działo i dzieje. Przedwczoraj minął miesiąc odkąd zaczęliśmy być z M. MĘŻEM I ŻONĄ :) Nie wiem kiedy to zleciało. Tak samo jak nie wiem, kiedy minęły te wszystkie miesiące przygotowań, urządzania mieszkania i wszystkiego, co związane z tym wydarzeniem. Wszystko zlało się w jedną, męczącą, ale dającą satysfakcję, całość. Ślub i wesele były jednymi z najfajniejszych chwil w moim życiu :) Co prawda nieco inaczej wyobrażaliśmy sobie pierwsze dni, tygodnie po ślubie, bo przez ostatni miesiąc po powrocie z pracy ciągle trzeba jeszcze kupować rozmaite drobiazgi do domu, sprzątać ogólnie panujący w mieszkaniu chaos i robić masę innych rzeczy, których nie można raczej nazwać odpoczynkiem po ślubie, ale chociaż ciągle chodzimy nieprzytomni i niewyspani, to jest fajnie, bo jesteśmy razem (cóż za zdanie wielokrotnie złożone ;P). Po obecności tego posta można w jakiś tam sposób wywnioskować, że wreszcie dorobiliśmy się dostępu do Internetu ;) Ale... Rower. Co z rowerem? Obecnie, biedak czeka zakurzony na pierwszą jazdę po ślubie - podobnie zresztą jak ja. Podejście Żony ( :) ) do tego tematu jest jak najbardziej pozytywne, jednak wciąż brakuje czasu. Czuć już powoli zbliżającą się jesień, ale ciągle mam jeszcze nadzieję, że uda mi się wkrótce wyskoczyć na jakieś inauguracyjne -dziesiąt kilometrów. W tygodniu niestety ciężko wysupłać chociażby te 2 godzinki, bo i dojazdy zajmują teraz więcej czasu, i w pracy ostatnio sporo się dzieje, przez co wychodzi się nieco później. W weekendy z kolei są ciągle jakieś sprawunki do załatwienia, ale w temacie pójścia na rower pozostaję optymistą ;) W ostateczności trzeba będzie poczekać na następny sezon. Tym optymistycznym akcentem witam się po przerwie, oby kolejne były znacznie krótsze :)

A zamiast dłuższego rozpisywania się o samym ślubie: