23 czerwca 2013

Reserved rowerowo

O tzw. blogach modowych jest coraz głośniej, więc i ja spróbuję zaistnieć! Dobra, dobra, żartowałem... Będzie o t-shirtach. Rowerowych t-shirtach, więc powiedzmy, że jestem nieco usprawiedliwiony. Otóż jakiś czas temu dostałem od mojej M świetny prezent - jedną ze wspomnianych koszulek. Drugiej nie było w odpowiednim rozmiarze, jednak udało mi się dorwać ją osobiście w innym sklepie. Mowa o t-shirtach Reserved, które były w sprzedaży jakieś 3 miesiące temu (ups, lekko się spóźniłem z tym wpisem ;)):



Poziom prezentacji koszulek z pewnością odbiega nieco chociażby od tego na blogu Kasi Tusk, ale uwierzcie - starałem się! Całe szczęście, że nie robiłem tych zdjęć na stole - wówczas pewnie napisałaby o mnie najbardziej szanowana gazeta w kraju :)

Jak widać, w sieciowych, cywilnych sklepach rowerzysta też może znaleźć coś dla siebie. Ode mnie piątka dla Reserved, a tymczasem czekam na ofertę współpracy... ;)

22 czerwca 2013

Szosa 22-06-2013 (50,79 km)


I chyba tyle komentarza... Upał nie do zniesienia. A ja upałów nie lubię ;) Podejrzewam, że tak naprawdę było jeszcze cieplej - zdjęcie zrobiłem niecałą minutę po tym, jak na chwilę się zatrzymałem, a w czasie jazdy było niby 35°C...

Właściwie po przejechaniu 10 km miałem dość. Było duszno, powietrze jakieś ciężkie, a nogi opornie kręciły. Co prawda w tamtą stronę jechałem pod wiatr, ale nawet jak w drodze powrotnej wiał już w plecy to brakowało mi jakiejś lekkości pedałowania. Ogólnie - słabo, ale cieszę się, że chociaż te 50 km przejechałem, bo praktycznie cały miniony tydzień spędziłem w pracy, a i dziś jeszcze jakieś tam zajęcia mam w planie.

Kolejne 750 km przejechane, czas na z(a)mianę łańcucha. Tym razem jednak poczęstuję go Rohloffem - ciekaw jestem efektów, a trochę czasu minęło odkąd go dostałem. Najwyższa pora przekonać się zatem, czy faktycznie jest tak dobry jak niektórzy twierdzą :>

15 czerwca 2013

Szosa 15-06-2013 (80,56 km)

Tym razem oszczędzę Wam męki i nie będę się zbytnio rozpisywał - jakoś wyjątkowo nie mam weny, chociaż jechało się dziś bardzo przyjemnie. Pogoda była świetna, asfalt gładziutki i przez 50 kilometrów kręciło się naprawdę dobrze. Nogi przyzwoicie pracowały i prędkość też mnie satysfakcjonowała. Żeby nie było jednak zbyt różowo, potem zaczął przeszkadzać wiatr i trzeba się już było znacznie bardziej natrudzić żeby utrzymać jakieś sensowne tempo. Pojechałem dziś jedną z moich ulubionych tras, a więc pętlą przez Kazuń i Leszno. Po drodze minąłem masę rowerzystów - 12 szosowców i 6 osób na MTB! Bardzo dobrze, niech się naród roweryzuje :) Aby chociaż minimalnie uświetnić ten suchy wpis, na deser zdjęcie z okolic Sowiej Woli. Cytując klasyka: Dziękuję, dobranoc!

11 czerwca 2013

Szosa 11-06-2013 (51,16 km)

Jednym z plusów mojej pracy jest to, że mniej więcej na początku miesiąca mogę odebrać sobie nagromadzone nadgodziny (te z kolei są pewnym minusem ;)). Tak też zrobiłem teraz, przedłużając sobie weekend o poniedziałek i wtorek. W planach był oczywiście rower. Kolejny raz jednak dało o sobie znać moje szczęście do pogody na rower, kiedy akurat mógłbym gdzieś pojechać. Od kilku dni pada(-ł) deszcz, który skutecznie pokrzyżował mi szosowe plany. Sytuacja za oknem wyglądała mniej więcej tak (wybaczcie to przepalone niebo ;)):


Mało rowerowo... W niedzielę padało tak intensywnie, że zalane zostało sporo dróg i budynków, w tym garaż na naszym osiedlu:


Niezbyt przyjemna sytuacja, ale na szczęście żadnych większych strat nie było.

Dziś pogoda była już lepsza i chociaż niebo wciąż jest zakryte warstwą ciemnych chmur, to postanowiłem nie dawać za wygraną i przynajmniej w jeden z czterech wolnych dni pójść na rower. Na dzisiejszym celowniku znalazł się Czosnów. Nieco monotonnie, ale przynajmniej do Łomianek coś więcej się dzieje - chociażby to, że droga czasami zakręca ;) Po drodze zatrzymałem się na chwilę, żeby podregulować tylną przerzutkę, bo czasami nieco opornie wrzucała łańcuch na większe zębatki, a poza tym miała problem ze wskakiwaniem na najmniejszą. Poszło w miarę gładko, a i tak myślę, że przerzutka spisuje się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że regulowałem ją ostatni raz przy okazji składania roweru w kwietniu 2011 :) Jechało się nawet nieźle, chociaż jak zwykle przeszkadzał wiatr. W drodze powrotnej też. Minimalnie za mało dziś zjadłem, bo pod koniec zacząłem czuć głód, przez co nogi kręciły już nieco słabiej. Na dokładkę, ostatnie kilka kilometrów przejechałem w lekkim deszczu, który jednak postanowił dziś popadać. Na szczęście do domu było już całkiem blisko, więc strat w ludziach i sprzęcie nie było. Kolejny raz jednak sprawdza się to - poza moich pechem do pogody na rower ;) - że po nasmarowaniu łańcucha zazwyczaj łapie mnie deszcz. A nasmarowałem go wczoraj... Pozostaje mi więc albo nie smarować w ogóle, albo kupić na zapas kilka litrów jakiegoś oleju ;)

10 czerwca 2013

Powrót do przeszłości - Kross Grand Mountain

Cofnę się do tegorocznej majówki, którą spędziliśmy na działce. Ale - zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią - nie o działce będzie, a o rowerze. O moim Pierwszym Rowerze Górskim! Na ten chlubny tytuł zasłużył Kross Grand Mountain kupiony podczas wakacji w 1998 r. To było coś... O ile dobrze pamiętam (a mogę pamiętać źle, bo miałem wtedy całe 11 lat ;)),  rowery górskie były wówczas na polskim rynku od niedawna i było to coś o czym marzył każdy (no, prawie każdy...) chłopak. Po erze składaków i BMXów nastała era górali, które to też często pełniły funkcję najpopularniejszego (ex aequo z zegarkiem elektronicznym!) prezentu pierwszokomunijnego. Teraz nastały nieco inne czasy i na Pierwszą Komunię kupuje się ponoć ajpady, kłady i laptopy, a nie takie badziewie jak rower... Ale to już inna kwestia. Wracając do bohatera tego wpisu, najwyższy czas pokazać go światu!


W niejednej głowie zapali się pewnie czerwona lampka i pojawi się pytanie ale czy to na pewno Kross? Tak - naklejek postanowiłem się pozbyć (żebym to ja pamiętał, dlaczego...), a oryginalny przedni widelec musiał zostać wymieniony po tym jak pewnego razu wygiąłem go wjeżdżając prosto w latarnię. Do dziś zastanawiam się, jak to zrobiłem i do dziś nie potrafię znaleźć odpowiedzi. Zdarza się...

Dla niewiernych Tomaszów mam jednak dowód:


Jak zwykł mawiać Robert Burneika - nie ma lipy - KROSS BICYCLE COMPANY brzmi dumnie!

Poniżej trochę więcej zdjęć. Nie ma co się rozpisywać, myślę że mówią same za siebie:







Osprzęt Shimano SIS! 6-rzędowy wolnobieg, mikroindeksowana manetka przedniej przerzutki, ciężka, stalowa rama, eleganckie zakończenie rury podsiodłowej i stylowa klamka hamulcowa (nie jakieś tam djułal kontrole...). No i cantilevery. Chociaż tak naprawdę jeden cantilever, bo tylny hamulec wymieniłem pewnego razu na jakiegoś nołnejmowego v-brake'a.

Obecne napędy mają nawet po 11 rzędów, ramy są wykonywane z włókna węglowego, tytanu, magicznych stopów aluminium, wszystko jest lżejsze i ładniejsze. Nie ma w tym w sumie nic dziwnego - kolarstwo nie jest z pewnością jedyną dziedziną, gdzie można zauważyć ogromny postęp technologiczny. Takie właśnie miałem odczucie oglądając sobie Krossa na działce - inna epoka. Jednocześnie jednak zadałem sam sobie nieco tendencyjne pytanie - czy nie czerpało się wtedy przyjemności z jazdy? Pewnie, że się czerpało (co za dialog wewnętrzny!). Przejechałem na tym rowerze jakieś 6000 kilometrów, wspomnień jest mnóstwo, uśmiechu na twarzy było jeszcze więcej. I myślę, że o to właśnie chodzi - owszem, dobry sprzęt również potrafi cieszyć, jeździ się na nim wygodniej, efektywniej, szybciej itd., ale u podstawy tego wszystkiego leży wciąż ta wielka radocha jaką daje sama jazda. Prędkość, wiatr, satysfakcja z przejechanych kilometrów i różne inne piękne zjawiska ;)

Fajnie sobie powspominać. Z czasem Kross zrobił się dla mnie nieco za mały (albo raczej ja za duży) i nastała era Authora (zapraszam na zaktualizowaną stronę Sprzęt). To już była nieco inna jazda. Inna, ale też rewelacyjna. Potem przyszedł czas na szosę. I też jest super. Rower to jest to! :)