22 kwietnia 2012

Szosa 22-04-2012 (70,75 km)

Od czasu ostatniej jazdy na szosie minął prawie miesiąc. Pomijając pracę, ciągle jest coś do załatwienia i na rower nie ma zbyt wiele czasu. Nie ma to jak pierwsza jazda w miesiącu, jego 22. dnia ;) Pogoda dziś wspaniała i aż szkoda byłoby nie skorzystać, a akurat mogłem sobie pozwolić na chwilę oderwania od codzienności.


Zastanawiałem się, czy nie pojechać już dziś w krótkim rękawie, ale chłodny wiatr trochę mnie od tego pomysłu odwiódł i stanęło na nogawkach i wiatrówce. Ostatecznie jednak zrobiło się jeszcze cieplej i pewnie nic by mi się nie stało, gdybym jednak zrezygnował z tych dodatków. Po takiej przerwie - chociaż nie było nie wiadomo jak zawrotnych prędkości - jechało mi się nawet nieźle. Przed wyjściem zjadłem tylko 2 banany, ale dojechałem do domu w całości, więc nie było najgorzej ;) Po drodze 3 miniętych szosowców i cała masa ludzi na rowerach innego rodzaju. Jednym słowem: wiosna! ;) Dziś też przekroczyłem 700 km od zmiany łańcucha, więc przed następną jazdą (może za kolejny miesiąc? :D) trzeba będzie założyć drugi. Funkcja trip down w Sigmie okazała się całkiem przydatna, jednak przy przekroczeniu ustalonej wartości nie pojawiło się żadne powiadomienie na wyświetlaczu. Jedynie znak minus wskazujący, o ile przekroczyło się przyjęty dystans. No ale dobre i to. Cieszę się, że udało mi się dziś wyskoczyć na rower, bo zawsze to trochę ruchu, którego ostatnio niestety trochę brakuje. Miło było, a o ile się nie mylę - niedawno zaczęła się chyba relacja z Liege - Bastogne - Liege... ;>

09 kwietnia 2012

Paryż - Roubaix 2012 dla Boonena i zapowiedź ciszy na łączach

Wczorajszy Paryż - Roubaix padł łupem Toma Boonena. Nie wiem jak on to zrobił, ale aż ciężko uwierzyć w jego fenomenalny powrót do formy. Mam nadzieję, że nie stoją za tym strzykawki i inne czarodziejskie gadżety ;) Nie dość, że w tym sezonie wygrał m.in. Flandrię, to jeszcze teraz P-R. No ale wcześniej wygrywał ten wyścig już 3 razy... Paryż - Roubaix to właściwie jeden z moich ulubionych wyścigów, o ile nie ulubiony. Nie mieści mi się za bardzo w głowie, jak oni to przejeżdżają, ale to w końcu oni są zawodowcami, a nie ja ;) Boonen wygrał w sumie w dość nietypowy dla siebie sposób, bo nie finiszem z grupy, ale samotną ucieczką. Odjechał na 55 km przed metą (a ok. 60 km przed końcem pomógł mu w tym Terpstra) i uzyskał na mecie przewagę nieco ponad półtorej minuty. To właściwie bardziej w stylu Cancellary (jak miało to miejsce w 2010 r., kiedy po prostu odjechał sobie 50 km przed metą i wypracował ok. 2,5 min. przewagi :)) niż Boonena. Swoją drogą aż ciężko uwierzyć, że wyrobił taką przewagę nad grupą, w której jechał m.in. Ballan czy Flecha, więc też nie byle kto. Ciekawe, jak wyścig by się skończył, gdyby jechał w nim wspomniany wcześniej Fabian, który to niestety złamał obojczyk na Ronde Van Vlaanderen i nie mógł pojawić się na starcie P-R. Oglądałem tylko część relacji, ale dobre i to - w końcu były Święta :)

A skoro już przy Świętach jesteśmy to znowu nie wiem za bardzo, kiedy minęły. Wiem jednak, że na rowerze siedziałem zdecydowanie zbyt dawno, bo aż dwa tygodnie temu... Szkoda, bo kilometrów już się troszkę udało zrobić, ale już parę razy pisałem o tym, że chyba nie dane mi jest jeździć w miarę regularnie ;) Co więcej - wreszcie udało mi się znaleźć pracę. Bardzo mnie to cieszy, chociaż wiadomo z czym się to wiąże w perspektywie jazdy na rowerze... ;) Są jednak rzeczy ważne i ważniejsze - w tym przypadku ważniejsze jest oczywiście posiadanie pracy. Do tego dochodzi zbliżający się ogromnymi (bo już nawet nie wielkimi) krokami ślub, a co za tym idzie - konieczność urządzenia mieszkania żeby jako tako wyrobić się na czas. To wszystko składa się w dość oczywistą całość - zbliżają się czasy rowerowej posuchy ;) W najbliższym czasie nie będzie pewnie zatem zbyt wielu okazji do jazdy, więc i na blogu będzie się prawdopodobnie niewiele działo. Mam jeszcze niecały tydzień wolnego, ale pewnie będą na głowie inne sprawy niż rower. Pożyjemy, zobaczymy. Życzę Wszystkim udanego powrotu do rzeczywistości po Świętach!

01 kwietnia 2012

Serwisowe zakwasy i Flandria 2012

Uwaga: Nie, nie będzie żadnego prima-aprilisowego żarciku... ;)

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem zakwasy. A moje mięśnie czworogłowe uda właśnie od dzisiejszego ranka cierpią niemiłosiernie właśnie z ich powodu ;) Najlepsze jest to, że nie od roweru, a raczej nie od jazdy na rowerze, bo jednak rower ma z nimi coś wspólnego. Otóż znajomi poprosili mnie wczoraj żebym zajrzał do ich 2 rowerów i przygotował je do sezonu. Chętnie się zgodziłem, wziąłem ze sobą co trzeba i pojechałem świadczyć usługi serwisowe w terenie ;) Wszystko fajnie, miło i przyjemnie, rowery nie były nawet w najgorszym stanie, łańcuchy lekko podrdzewiałe, bo sporo czasu nieużywane i trzymane na balkonie, ale ogólnie nie było najgorzej (kiedyś w serwisie zdarzało mi się zmagać z naprawdę niepowtarzalnymi pod kątem zużycia i brudu sprzętami... ;)). Pod koniec okazało się jednak, że chyba minimalnie inaczej rozumiemy przygotowanie roweru do sezonu, bo chciałem zrobić z tymi rowerkami zbyt wiele - już tak mam, że jak coś robię, to staram się jak najlepiej ;) Znajomym zależało przede wszystkim na tym żebym spojrzał czy czegoś nie trzeba koniecznie wymienić i żebym ew. spróbował jakoś uratować te łańcuchy. Ponieważ mieli jakieś swoje obowiązki, porządki do zrobienia itd. to ja sobie grzebałem w rowerach, a oni robili swoje. A mi nie wystarczyło zajęcie się łańcuchami... ;) Owszem, z tym coś tam zrobiłem, ale pokusiłem się jeszcze o poprawę działania hamulców, regulację przerzutek, dosmarowanie linek i pancerzy, podcentrowanie wszystkich 4 kół (o ile można to zrobić superprecyzyjnie pomagając sobie klockami hamulcowymi a nie centrownicą...) i jakieś tam czyszczenie. Chociaż wziąłem ze sobą stojak to nie jest to typowy stojak serwisowy, na którym rower mocuje się prawie na wysokości głowy, a prosty - chociaż bardzo go lubię - składany stojak na tylny trójkąt. Pomijając fakt, że wersji serwisowej nie posiadam to i tak niczego większego bym ze sobą nie wziął. Jak by nie było, trochę czasu spędziłem kucając, schylając się i przyjmując inne mało komfortowe pozycje, co - wracając do tytułu posta - pokazało, że nie trzeba wcale jeździć na rowerze żeby mieć zakwasy. Wystarczy przy nim kucnąć na jakiś czas ;) Boli czy nie boli, coś tam pomajstrowałem, coś się działo rowerowo. Dobre i to, bo dziś mija tydzień od ostatniej jazdy i czuję już zew roweru ;) A przerwa była spowodowana m.in. taką oto piękną wiosenną pogodą:


Hm, tak właściwie to tą pogodę można potraktować jako pewną formę żartu... ;)

Dziś też nie było za bardzo możliwości wyskoczenia na rower, za to zawodowcy jechali w Ronde Van Vlaanderen. Były co prawda 2 krótkie relacje w Eurosporcie, ale nie miałem niestety okazji ich obejrzeć. Z tego co jednak wyczytałem, po raz kolejny w tym sezonie wygrał Boonen. Kurczę, przez jakiś czas było o nim cichutko, a teraz powraca ze zdwojoną siłą i wygrywa kolejny znaczący wyścig. Szkoda za to Fabiana, bo ponoć złamał obojczyk w kraksie i trafił do szpitala. Tak więc przygotowania do dalszej części sezonu mogą wypaść nieco (albo znacznie) gorzej... A Igrzyska Olimpijskie już pod koniec lipca. Może się jeszcze jakoś pozbiera i szybko wróci na rower. Trzymam kciuki, a Tomkowi gratuluję ;)