31 sierpnia 2011

Walka z irytującym stukaniem

Jak ostatnio wspominałem, z okolic suportu dobiega jakiś niepożądany dźwięk. Przede wszystkim przy nieco mocniejszym pedałowaniu, niezależnie czy na małej czy dużej tarczy. Dlatego też raczej wykluczam źle wyregulowaną przednią przerzutkę. Zresztą nie przypomina to dźwięku obijania łańcucha o prowadnik, bardziej jakby stukało coś cienkiego (np. prawe ramię korby o linkę przerzutki - jak już wcześniej sugerowałem, ale to nie to...). No i wydaje mi się, że bardziej z lewej strony, ale to akurat ciężko jednoznacznie stwierdzić w czasie jazdy. A tylko w czasie jazdy się ów dźwięk pojawia, aczkolwiek parę razy udało mi się go wywołać naciskając mocniej ręką na korbę ;) Ponieważ nie lubię tego typu zjawisk dźwiękowych, dziś postanowiłem dobrać się do bebechów i spróbować coś z tym zrobić. Na pierwszy ogień poszły gwinty pedałów. Właściwie smaru nie brakowało, pomijając to, że był nieco czarny. Wyczyściłem dokładnie, lekko nasmarowałem i skręciłem wszystko z powrotem. Drugim podejrzanym był suport. Przyznam, że naprawdę podoba mi się sposób montażu (albo raczej demontażu) shimanowskich suportów Hollowtech II. W porównaniu z tym, jak się kiedyś walczyło ze ściągaczami korb na kwadrat, obawiając się za każdym razem czy gwint wytrzyma, czy się zerwie (może miałem po prostu kiepski ściągacz? ;)), to rozwiązanie jest o wiele bardziej przyjazne. Sama korba w dobrym stanie, niedawno ją w końcu czyściłem. Zabrałem się za wykręcanie suportu. Na gwincie lewej miski było naprawdę sporo brudu. Jeśli dźwięk faktycznie dochodził z lewej strony, to może to było przyczyną stukania? Poza tym miałem wrażenie, że była nieco zbyt lekko przykręcona, bo praktycznie nie musiałem użyć większej siły, żeby ją ruszyć. Więc może jednak to było przyczyną? ;) Co prawda wkręcając wcześniej suport byłem pewien, że siedzi dobrze, ale może w czasie jazdy coś się minimalnie poluzowało? Wykręciłem prawą stronę, wszystko dokładnie wyczyściłem, posmarowałem i skręciłem. Włącznie ze śrubami mocującymi lewe ramię korby do osi ;) Ponieważ i tak miałem już czarne łapska, postanowiłem jeszcze dosmarować łańcuch. Poza tym, podkręciłem trochę hamulce żeby szybciej chwytały obręcz. No i spróbowałem podregulować tylną przerzutkę, na którą też ostatnio trochę narzekałem. Niby jest lepiej, ale cały czas coś mi tam nie pasuje. Zobaczymy jak będzie w czasie jazdy. Mam też nadzieję, że po dzisiejszych zabiegach pielęgnacyjnych to irytujące stukanie w końcu zniknie i znowu będę mógł się cieszyć cichutko pracującym napędem.

30 sierpnia 2011

Szosa 30-09-2011 (102)

Po wczorajszym króciutkim wypadzie pomyślałem, że wypadałoby przejechać w końcu jakiś większy dystans. Bez dłuższego zastanowienia padło na standardową setkę prze Kazuń. Pogoda miała być (i była) w sam raz, a że wczoraj nadgoniłem trochę pracy, to pomyślałem, że pozwolę sobie na taki luksus i pojadę te 100 km ;) Przed ruszeniem w drogę spotkałem się jeszcze na chwilę z M i parę minut wcześniej miał miejsce dość zabawny (chociaż pewnie wcale nie będzie się taki wydawał ;)) incydent. Czekając w umówionym miejscu, podeszło do mnie 3 wesołych panów. Nie wiem, czy czegoś wcześniej nie pili, bo byli dość wesolutcy ;) Zaczęli się zachwycać rowerkiem, tym jaki to on lekki, wypytywać o prędkości, bezpieczeństwo itd. Jeden z nich uparcie twierdził, że jestem jakimś zawodowcem, pewnie w ogóle Mistrzem Polski, przy czym mówiąc to klepnął mnie po udzie :D Groźni nie byli, chociaż na początku miałem mieszane uczucia ;) Życząc mi sukcesów i zdrowia oddalili się w tylko sobie znanym kierunku... Po spotkaniu z M ruszyłem już w swoją stronę (po drodze jeszcze minąłem wspomnianych przed chwilą Ich Troje ;)). Miał dziś wiać zachodni wiatr i szybko zorientowałem się, że taki właśnie wieje. Mocny był, skubany. Co prawda sił nie brakowało i nawet trochę mnie to wietrzysko pocieszało, bo wychodziło na to, że w drodze powrotnej będzie mi wiało w plecy. Jadąc na północ drogą 579 od Leszna, raz pomagał, raz przeszkadzał, czasem naprawdę mocno dmuchnął z boku. Przez Łubiec przejechałem 45 - 50 km/h - tam trochę pomaga lekki zjazd ;) Wjeżdżając już na ul. Rolniczą troszkę się rozczarowałem, bo moje nadzieje pokładane w wietrze nie do końca się sprawdziły i wcale tak łatwo nie było. Chociaż i tak byłem zadowolony, bo troszkę powyżej tych 30 km/h praktycznie cały czas udawało mi się utrzymywać. Przy 70 km nogi zaczęły nieco bardziej dawać się we znaki, od 80 do 85 jechałem na granicy skurczów - głównie lewej nogi, chociaż na szczęście żaden mnie nie złapał. Od 90 km było już lepiej i do domu jechało się całkiem nieźle. Oczywiście wcześniej były jeszcze do pokonania lekkie podjazdy w okolicach Łomianek, które zdecydowanie nie dodają sił po przejechaniu tych 85 km ;) Ale wbrew obawom jakoś poszło. W ogóle jestem zadowolony (chociaż nie zachwycony ;)), bo biorąc pod uwagę to, ile jeżdżę, udało mi się dziś na tych 102 km (razem z wyjazdem i powrotem przez miasto - ok. 30 km ze światłami, samochodami itd.) uzyskać średnią troszkę ponad 30 km/h, a w sumie wiatr jakoś bardzo nie pomagał.

29 sierpnia 2011

Uszkodzone okulary

Chciałoby się napisać, że spotkał mnie incydent godny Michaela Jacksona... A mianowicie - odpadł mi nosek! Na szczęście nie do końca mi, tylko okularom ;) Wyjmując dziś moje poczciwe Onyxy zauważyłem, że prawy nosek nie trzyma się ramki. To pierwszy problem, jaki mnie z nimi spotyka, dotychczas nie mogłem narzekać (korzystam z nich chyba od 2 lat). Na szczęście mocowanie nie jest jakieś wyjątkowo oryginalne, chronione czternastoma patentami i polem siłowym, dlatego też w ruch poszedł już równie poczciwy Butapren (po inżyniersku, a co!). Mam nadzieję, że do jutra będzie dobrze. Co prawda w czasie jazdy nic mi nie odpadło, ale i tak wolę mieć świadomość, że wszystko chociaż z pozoru trzyma się jako takiej całości.

Szosa 29-08-2011 (27)

Krótka, wieczorna szoska połączona ze spacerem z M ;) W dzień pisałem pracę, a popołudniu były korki takie, że i tak bym się zbytnio nie najeździł. Tak więc, pozostał wieczór. Właściwie nic specjalnego. Kilka razy dałem wycisk nóżkom, ale bez rewelacji. Z okolic suportu wciąż słychać irytujące pykanie. Przy najbliższej okazji muszę tam zajrzeć. Chyba po prostu zdejmę korbę, a wcześniej rzucę okiem na odległości prowadnika przerzutki od łańcucha i tarcz, chociaż ostatnio przecież wszystko czyściłem i smarowałem. Przypomina mi to dźwięk końcówki linki przerzutkowej uderzającej o ramię korby, ale sprawdzałem odległość i to nie to. Przed dzisiejszą jazdą podniosłem/obróciłem minimalnie kierownicę do góry, dosłownie o jakiś 1° :) Jest troszkę lepiej i właśnie troszkę lepiej miało być. Bo wcześniej nie było źle, ale czasem dłonie nieco bolały. Tak naprawdę powinienem raczej przesunąć minimalnie do góry same klamkomanetki, ale po dzisiejszej jeździe mogę stwierdzić, że jest ok. W dolnym chwycie czy przy jakimś sprincie też.

A wracając do spaceru... M próbowała dziś przejechać parę metrów na szosce :D Niestety, warunki nie były najlepsze, jak i sam rozmiar roweru raczej trochę za duży, ale gratulacje za podjętą próbę i przykro mi, ale teraz nie masz już wyjścia - kupujemy szoskę! :D

Na jutro mam pewien pomysł, mam nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie... :)

Favikona

Dodałem kolejny zbędny bajer na blogu. Tym razem mało istotną kolorową ikonkę, która to mądrze nazywana jest favikoną. Widoczne jest to cudo na lewo od paska adresu lub w nagłówku zakładki. Co moje wielkopomne dzieło przedstawia? Otóż nic prostszego aniżeli me skromne inicjały, przy czym K jest lustrzanie odbite. Wiem, wymagało to ogromnej inwencji twórczej i efekt jest bez dwóch zdań porażający. 16x16 px to nieco zbyt mało, żeby umieścić tam zdjęcie z finiszu na Polach Elizejskich, podobiznę Fabiana Cancellary czy też rysunek złożeniowy sprzęgła hydrokinetycznego, więc stanęło na takim oto bohomazie. Im dłużej na to patrzę, tym bardziej przypomina mi jakiegoś małego zwierzaka z doklejonymi skrzydłami... Powiedzmy, że to efekt uboczny. A zresztą - kogo to obchodzi? :)

PS. Raczej nie widzę żadnego związku z powyższym, ale zauważyłem, że blogowi wybiło właśnie 2000 odwiedzin. Wzruszyłem się ;) Dzięki!

27 sierpnia 2011

Vuelta a España 2011 - Sagan, Kittel i Gołaś

Przedwczorajszy 6. etap Vuelty zakończył się w dość nietypowy sposób - w pierwszej piątce znalazło się czterech zawodników Liquigasu - Nibali, Sagan, Angoli i Capecchi. Piątym kołem u wozu ;) był Lastras. Poza tym, że czołówka należała do jednej drużyny, na mecie pojawiło się troszkę zamieszania, bo Nibali - lider Liquigasu - dojechał na 4. pozycji tracąc w ten sposób szansę na sporą bonifikatę. Wyprzedził go Agnoli, ale mało brakowało, a czteroosobowa grupka z Liquigasu zostałaby pokonana przez Lastrasa, co byłoby dla nich niewątpliwie kiepskim zakończeniem ;) W ostatniej chwili jednak przyspieszył Sagan i jako pierwszy minął linię mety ratując honor drużyny. Ach, wzniośle to zabrzmiało :> Jak by nie było, to jego kolejne zwycięstwo etapowe, pomijając zwycięstwo w całym Tour de Pologne w tym roku. Fajnie jak na 21 lat ;)

Wczoraj zaś znowu klasę pokazał Marcel Kittel - po czterech wygranych etapach na tegorocznym Tour de Pologne Niemiec wygrał sprint na 7. etapie Vuelty (na 2. miejscu Sagan). Tylko pogratulować ;) Wyniki tego etapu można jednak uznać za nieco wypaczone, a to za sprawą sporej kraksy przed samą metą. Nie twierdzę oczywiście, że gdyby nie kraksa, to by nie wygrał... Oprócz tego, że naprawdę niewiele zabrakło żeby wszyscy dojechali cali i zdrowi, zdecydowanie mało fajne jest też to, że w owej kraksie ucierpiał jeden z naszych czterech dzielnych reprezentantów na tegorocznym Wyścigu Dookoła Hiszpanii - Michał Gołaś z Vacansoleil. Potrącił go Tyler Farrar (co prawda Michał zmienił trochę tor jazdy, więc to pewnie po części też mogło być przyczyną), co powodując upadek Michała, spowodowało też upadek wielu innych kolarzy (w tym chociażby Scarponiego z Lampre). Pechową końcówkę można sobie obejrzeć tu. Początkowo, Michał miał startować w dzisiejszym etapie, jednak dziś rano podjęto decyzję o jego wycofaniu z wyścigu. Szkoda. Pocieszające jest jednak to, że od przyszłego sezonu Michał (razem z Michałem Kwiatkowskim jeżdżącym obecnie w Radioshack) będzie jeździł w barwach Quick-Stepu. Fajnie, coraz więcej Polaków w elitarnym gronie zawodowców ;)

24 sierpnia 2011

Szosa 24-08-2011 (60)

Dzisiaj trasa taka jak wczoraj z tą różnicą, że w nieco krótszej wersji - zjeżdżając z Traktu Królewskiego skręciłem w lewo w Spacerową (stronę drogi 580). Wiało dziś solidnie. Od skrzyżowania Górczewskiej z Lazurową aż do skrętu na Lipków (ul. Białej Góry) jechałem sobie 40 - 45 km/h. Bardzo przyjemnie. Droga powrotna była już mniej przyjemna, aczkolwiek i tak myślałem, że dam radę jechać tylko ok. 25 km/h, a na liczniku były prędkości w okolicach 30 km/h. Podobnie jak wczoraj (o czym zapomniałem wspomnieć), w czasie jazdy trochę dokuczały mi kolana. Postanowiłem ustawić siodełko na poprzedniej wysokości, która była mniejsza dosłownie o jakiś milimetr. Jest już ok i kolejny raz się zdziwiłem, że naprawdę niewielkie różnice mogą mieć spory wpływ na wygodę. Dziś udało mi się wygrać z deszczem, bo chociaż w czasie jazdy naszły tylko raczej niegroźne chmurki, to jakieś 15 minut po moim powrocie do domu zaczęło padać :) Mówili, że dziś ma być ciepło, słonecznie i pojawi się ew. niewielkie zachmurzenie, a tu proszę... Niby nie jakaś ulewa, ale i tak rower musiałby znowu zaliczyć czyszczenie ;) Przed wyjściem poprawiłem tylną przerzutkę i powiedzmy, że jest dobrze. Niestety irytujące cykanie dalej słychać i jeśli mnie uszy nie mylą, to jest to raczej kwestia korb/suportu/przedniej przerzutki. Będę tam musiał zajrzeć, chociaż obawiam się, że na sucho wiele nie zobaczę. Jutro najprawdopobodniej dzień przerwy od jazdy.

23 sierpnia 2011

Problem ze zdjęciami na blogach

Jak widać na załączonym obrazku (z prawej strony) moje nikczemne oblicze zostało zastąpione przez gustowny biały wykrzyknik na czarnym tle. Dotychczas (chociaż dopiero od pewnego czasu) takie coś widoczne było tylko przy moich komentarzach do postów. Nie wiem, skąd ten problem i czym jest spowodowany, bo ze swoim zdjęciem nic od początku nie robiłem. Wiem tylko, że masa ludzi ma podobny problem, z tym że u niektórych wykrzykniki zastępują czasem wszystkie zdjęcia na blogu :> Tak więc, u mnie jeszcze nie jest najgorzej, ale bez dwóch zdań panowie z Google'a powinni wyczarować jakieś rozwiązanie. Kto wie, może niedługo u mnie też wszystko przemieni się wykrzykniki? A może mam po prostu zbyt parszywą gębę i Blogger automatycznie ją cenzuruje...? ;>

Szosa 23-08-2011 (71)

Miało być ok. 50 km, ale... Jakoś tak wyszło ;) Przed wyjściem podkręciłem jeszcze trochę sprężyny w pedałach i jest w sam raz. Będę jednak musiał potem zajrzeć na spokojnie do tej nieszczęsnej tylnej przerzutki, bo wciąż nie działa idealnie, a i w czasie jazdy słychać dźwięk podobny do tego, jaki słychać przy skakaniu łańcucha na zębatkach przy nieudanej próbie zmiany przełożenia, pomimo tego, że nic nie skacze. Pogoda dziś całkiem fajna, więc po obskoczeniu rano 2 miejsc z towarem natury budowlanej posiedziałem troszkę nad pracą żeby móc z czystym sumieniem pójść na rower ;) Na początku jakoś wyjątkowo dobrze mi się jechało. Może nawet nie tyle z zawrotną prędkością, co nogi jakoś fajnie się kręciły. Nie wiem, czy to efekt 2 dni przerwy po krótkiej, ale trochę mocniejszej jeździe czy tego, że przy okazji czyszczenia roweru podniosłem jeszcze minimalnie siodełko. Początkowo pojechałem sobie drogą 580 i skręciłem na Lipków. Tam też zjadłem bananka, którego wziąłem tak na wszelki wypadek, bo przed wyjściem wchłonąłem tylko zupę (co prawda z większą ilością makaronu, ale nie czułem się jakiś supernajedzony ;)). I chyba dobrze, że wziąłem, bo w przeciwnym wypadku w drodze powrotnej mogło boleć ;) Całkiem nieźle mi się jechało, więc pomyślałem, że jak ul. Akacjowa będzie otwarta (bo jakoś przed weekendem znowu wisiała tablica, że od 20 sierpnia mają tam coś rozkopywać), to pojadę sobie Traktem Królewskim i zawrócę na drogę 580. Okazało się, że roboty już skończone, więc skręciłem i miałem okazję pojechać po odcinku nowiutkiego asfaltu. Ponieważ wcześniej wymienili znaczną część nawierzchni, teraz jedzie się tamtędy naprawdę fajnie w porównaniu do tego, co było wcześniej. Jadąc Traktem spojrzałem na licznik i zobaczyłem niecałe 30 km. Po przyjeździe do domu byłoby pewnie niecałe 60 km. Eee no, trzeba jechać dalej ;) Ponieważ czułem się całkiem nieźle (chociaż odtąd starałem się jechać minimalnie wolniej, też tak na wszelki wypadek ;)), skręciłem w stronę Mariewa i przez Wólkę dojechałem do Wyględów. Stamtąd prosto drogą 580 i skręt w lewo w ul. Sportową, żeby wrócić do Warszawy przez Izabelin i Laski (nie lubię tego odcinka). No i tak wyszło te 71 km ;) Fajnie było, nawet nie jestem strasznie zmęczony. A teraz trzeba coś zjeść... ;)

22 sierpnia 2011

Czas na Vueltę

Tytuł posta chyba jednak nie do końca pasuje do obecnej sytuacji, bo jak na razie czasu na Vueltę brak - powiedzmy w takim razie, że chodziło o czas, w którym wyścig się zaczyna ;) A tegoroczna Vuelta a España rozpoczęła się 2 dni temu w sobotę. Właściwie wiem tylko tyle, a oprócz tego to, że pierwszy etap (TTT) wygrał Leopard-Trek (dokładniej Jakob Fuglsang; obstawiam, że największy udział w zwycięstwie miał Fabian ;)), drugi Chris Sutton, a dzisiejszy - trzeci etap - Pablo Lastras. Co do czasówki to zaskoczenia nie ma, chociaż podobno panowie ze Sky kiepsko pojechali (o ile się nie mylę, dopiero 20. miejsce). Na drugim etapie było zamieszanie na finiszu i kilku sprinterów chyba trochę za wcześniej ruszyło, z czego skorzystał właśnie Sutton. Warto też wspomnieć o tym, że na 3. miejscu linię mety przekroczył znany po tegorocznym Tour de Pologne Marcel Kittel, który wygrał u nas 4 etapy. Dziś Lastras wygrał atakując z ucieczki i został nowym liderem. Jak na razie, tak przedstawia się moja wiedza o tegorocznej Vuelcie. Obejrzałem tylko końcówkę jazdy Liquigasu z 1. etapu, ostatnie 6 km 2. etapu (przez przypadek trafiłem na powtórkę na Eurosporcie ;)) i 0 km z dzisiejszego. Bilans kiepski, ale rozważania nad płytkami do łazienki i ich oglądanie po x razy w różnych sklepach potrafią skutecznie zapchać czas ;) Od dziś walczę też ponownie z pracą przejściową, więc są inne zajęcia niż siedzenie przed telewizorem. Ale mam nadzieję, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Staram się sprężać, więc może i jakaś szansa na rowerek by się jutro trafiła? A Vueltę będę chyba na razie musiał śledzić czytając relacje w Internecie... ;)

19 sierpnia 2011

Szosa 19-08-2011 (35)

Dystans króciutki, ale taki był w planie. W planie nie było jednak znowu żadnej konkretnej trasy. W planie nie było też dziś w ogóle roweru... ;) Trochę żałowałem, bo rano świeciło słonko i na niebie nie było żadnej chumry. Niby zapowiadali dziś burze, ale poranna pogoda wcale na to nie wskazywała. Sytuacja jednak trochę się zmieniła i postanowiłem wyjść chwilę pokręcić. Chmury już się jednak pojawiły, ale wyglądały na niegroźne. Mimo to (z powodu braku zaplanowanej trasy ;)) stwierdziłem, że pojeżdżę sobie lepiej w obrębie miasta żeby w razie co zdążyć wrócić. Ten pomysł z kolei przekształcił się w odwiedzenie Agrykoli i zrobienie kilku podjazdów. Od razu po wyjściu z domu przywaliła mi w twarz tragiczna duchota. Gorące powietrze stało w miejscu i nie zamierzało się ruszać. Z kolei po przejechaniu kilku kilometrów czułem, że nogi mam jakieś zamulone i ogólnie tak właśnie się czuję. Troszkę straciłem wenę do jazdy, ale się nie poddałem ;) Poddałem się jednak po jednym zjeździe i podjeździe pod Agrykolę. Myślałem, że jakiś czas temu zrobili coś z tamtejszym asfaltem, ale niestety - mało fajnie się po nim jedzie, zwłaszcza w dół. Pojechałem więc w kierunku Wilanowa ze zjazdem Belwederską. Odbiłem pod górkę w Spacerową i tu zza moich pleców wyskoczył bliżej niezidentyfikowany osobnik na bliżej niezidentyfikowanym rowerku (nawet nie wiem, czy to był składak, czy jakiś MTB czy cokolwiek innego ;)), bez koszulki, w sandałach i z długimi włosami pedałując szaleńczo pod górę. Myślę, że szaleńczo to odpowiednie określenie, bo - cytując klasyka - miotało nim jak szatan  (uwaga - brzydkie słówka pod linkiem ;)). Tempo miał nawet niezłe (ok. 30 km/h, byłem pod wrażeniem, naprawdę :D), ale od razu przyszła mi na myśl sytuacja, w której ludzie na nieszosowych rowerach za wszelką cenę chcą sobie albo innym udowodnić czasem, że są w stanie wyprzedzić ludzi na rowerach szosowych i czerpać z tego ogromną satysfakcję ;) Pomyślałem, że co się będę katował. Jak chce zasuwać to proszę bardzo, wskoczyłem mu szybciutko na koło i trochę się powiozłem ;) Ja jednak odbiłem w lewo w stronę Puławskiej. Upał taki, że nawet gąbeczka w kasku momentami zaczynała przesiąkać... Pojechałem sobie potem al. Niepodległości w stronę centrum. Czułem się już zdecydowanie lepiej, trochę się rozkręciłem, więc dawało się jechać w okolicach 45 km/h. Dalej kierowałem się al. Jana Pawła II (wiadukt Nad Alejami Jerozolimskimi pokonany przy 42 km/h ;)) na Arkadię. Na światłach zagadał do mnie gość jadący wcześniej ścieżką (chociaż prędkość miał zdecydowanie nieścieżkową ;)) na rowerku do XC. Zapytał, czy na szosie się fajnie jeździ i stwierdził, że jak zarobi, to sobie kupi taką kolorową ;) Cokolwiek miało to znaczyć, heh. Pojechałem dalej swoim tempem, dotarłem na Żoliborz, a następnie na Bemowo. I tu dotarło do mnie, że spece od pogody tym razem się nie pomylili i burze naprawdę będą, co wywnioskowałem na podstawie takiego widoku:


W tym momencie dostałem też od M ślicznego SMSa, którego pozwolę sobie zacytować: Pedałuj szybko do domku!!! :D Odpisałem, że taki właśnie jest plan, bo widząc owe chmurki to samo mi przyszło do głowy ;) Postanowiłem sobie, że teraz musi być ogień, hehe. Całkiem miło i szybko się jechało, ale po chwili czułem się jak w jakimś filmie katastroficznym - zaczął wiać mocny wiatr, piach i jakieś liście latały w powietrzu, zrobiło się solidnie ciemno. No ale jeszcze nie padało. Katując się troszkę dojechałem na Wolę i tu niestety zaczęło kropić. Szybko jednak kropienie przekształciło się w sporą ulewę. Nie wiem nawet czy przez chwilę nie padał grad, bo nogi parę razy coś ukłuło ;) Przy pl. Zawiszy byłem już kompletnie przemoczony, buty zaczynały chlupać i było mi wszystko jedno. Na moich Schwalbe Durano S czułem się średnio pewnie, ale może to dlatego, że już dawno nie jeździłem w deszczu. Do domu było już niedaleko, ale i tak chciałem do niego dotrzeć jak najszybciej. Niewiele widziałem przez okulary, ale że droga znana, to jakoś trafiłem ;) No i wychodzi na to, że Scott zaliczył swoją pierwszą jazdę w deszczu. Po raz kolejny w mojej rowerowej karierze wystąpił paradoks świeżo nasmarowanego łańcucha ;) Mianowicie, wczoraj (i dziś drugi raz) nasmarowałem łańcuch, a dziś jechałem w deszczu - ja i moje szczęście ;) Dobrze przynajmniej, że ulice były w miarę czyste, bo rower był tylko przemoczony, a nie zabłocony. Czym prędzej zabrałem się do suszenia i smarowania, bo już kiedyś się przekonałem, że lepiej zrobić to od razu - w przeciwnym wypadku trzeba liczyć się z późniejszą wymianą kilku części ;) Biały Finish Line chyba się spisał, bo na łańcuchu były zwarte kropelki wody. Dokładniej wyczyściłem rurę podsiodłową (to mi przyszło do głowy po niedawnym trzeszczeniu w tamtych okolicach w FORTcie - i dobrze, bo od początków Scotta uzbierało się już troszeczkę piachu), korbę i stery. Niespodziewanie miałem spore problemy z wyjęciem widelca z główki ramy. W końcu się jednak udało i okazało się, że można tego było nie robić - stery nie przemokły i był jeszcze stary smar w całkiem niezłym stanie. Ale skoro już się z tym namęczyłem, to wszystko wyczyściłem, nasmarowałem od nowa i skręciłem do kupy. Korba też właściwie nie wymagała rozbiórki, ale skoro już i tak się zabrałem za grzebanie w rowerze, to lepiej było sprawdzić wszystkie podejrzane okolice. Zabrakło mi pewnie z 15 minut żeby wrócić do domu suchym, heh. Jakiś plus tego deszczu był - rowerek przynajmniej jest czyściutki i nasmarowany ;) Oczywiście kilkanaście minut po przyjeździe do domu praktycznie już nie padało - w drodze powrotnej pomyślałem sobie, czy lepiej nie schować się gdzieś i nie przeczekać, ale równie dobrze mogło padać do wieczora. Tak naprawdę, pomimo krótkiego dystansu, upału i potem deszczu (jak wyjeżdżałem, na termometrze było 29°C - po powrocie już 21°C - pogoda jednak może się szybko zmieniać ;)) jechało się naprawdę fajnie. Nóżki fajnie kręciły i duża tarcza też trochę popracowała. Muszę się chyba jeszcze powoli rozejrzeć za nowym stojakiem (i jakąś skrzynką na narzędzia z prawdziwego zdarzenia...), bo obecny chyba dożył swoich dni i za sprawą skopanej śruby są poważne problemy z jego stabilnością ;) Jednak jak na jakiś nołnejmowy produkt za kilkadziesiąt złotych i tak ładnie się trzymał przez tę parę lat. Znowu się rozpisałem, ale dziś pomimo marnych 35 km było o czym ;)

18 sierpnia 2011

Szosa 18-08-2011 (53)

Po zamianie bloków i łańcucha trzeba było sprawdzić co i jak w praktyce. Znowu wyjechałem bez konkretnej trasy w planach, ale skończyło się na przejeździe przez Laski, Izabelin i Stare Babice. Znowu zamknięta jest ul. Akacjowa, chociaż niby tylko do 20 sierpnia. Myślałem, że po nieco ponad tygodniu przerwy będzie gorzej, ale czułem się właściwie tak samo jak przed wyjazdem. To pewnie pozytywny wpływ łażenia po górach... ;) Zamiana bloków (a w większym stopniu, jak podejrzewam, lekkie przesmarowanie gwintów) przyniosła pozytywny efekt w postaci wyeliminowania tego irytującego stukania. Dobre i to, chociaż potrzebna do wypięcia siła nadal była niewielka. Postanowiłem więc trochę bardziej naciągnąć sprężynę w pedałach. Pomogło ;) Zrobię sobie na tych blokach jeszcze 1,5 tys. km dla okrągłej liczby i wtedy wymienię je na nowe. Łańcuch świeżo nasmarowany parafinką pracuje nieco głośniej niż w przypadku oleju syntetycznego, ale nie jest to irytujące. Chociaż lubiłem ten dźwięk, a właściwie brak dźwięku świeżo nasmarowanego łańcucha ;) Może po dosmarowaniu (bo panowie z Finisz Lajna radzą tak z tyłu buteleczki - żeby po jednej czy dwóch jazdach nałożyć kolejną warstwę dla uzyskania pełnej powłoki ceramicznej) będzie ciszej. Zdziwiło mnie jednak działanie tylnej przerzutki. W czasie jazdy musiałem skorzystać ze śruby baryłkowej, bo przerzutka miała problem z wrzucaniem łańcucha na większe zębatki kasety. Albo ktoś mi tam majstrował albo linka się jakoś wyjątkowo rozciągnęła przez te kilkanaście dni, w co wątpię. W to, że ktoś grzebał w przerzutce też, więc tak naprawdę nie wiem, dlaczego tak się stało ;) No ale jest już ok i to się liczy. Pogoda dziś dopisała, chociaż jak dla mnie za duża duchota. Ale i tak miło było sobie pokręcić :)

Przełożenie bloków i zmiana łańcucha

Dziś z kolei zabrałem się za swoje graty ;) Wreszcie dobrałem się do bloków, które miałem wymienić już jakiś czas temu. Skończyło się trochę inaczej niż początkowo było w planie. Decyzja o ich wymianie zapadła po tym, jak coś zaczęło stukać z prawej strony (korbę i pedały odrzuciłem, bo są nowe, zresztą ten dźwięk mi jakoś nie pasował do nich) i prawy but zaczął się naprawdę lekko wypinać. Już miałem rozpakowane świeżutkie bloki, ale wpadłem na inny pomysł. Postanowiłem zamienić je stronami - lewy do prawego buta i odwrotnie :) Przeważnie wypinam prawą nogę, więc ta strona ma prawo być nieco bardziej sfatygowana. Przy okazji wyczyściłem całość i lekko nasmarowałem śruby mocujące. O efekcie będzie w następnym wpisie ;)

Zdjąłem też obecny łańcuch żeby założyć poprzedni. Ten przejechał 800 km, więc tyle, co tamten. Tym razem potrzymam go przez 700 km, żeby wyszły okrągłe liczby/kilometry. Będzie potem łatwiej ustalić kiedy kolejna zmiana, heh. Na zdjętym troszkę brudu było, ale jeszcze bez tragedii. Fabryczny smar Shimano jest naprawdę gęsty, dzięki czemu pracuje bardzo cichutko, ale i dość łatwo łapie brud. Tak czy inaczej, łańcuch jeszcze nie trzeszczał i można by jeszcze trochę pojeździć bez czyszczenia. No ale zorganizowałem krótkie szejkowanie i łańcuch jest już jak nowy ;) Leży sobie w pudełku i czeka na swoją kolej. Nowy zaś został przeze mnie wydobyty z pudełka i nasmarowany, ale tym razem była pewna zmiana. Dotąd korzystałem z zielonego Finish Line'a. Chciałem go po prostu dokończyć, bo chociaż buteleczka ma tylko 60 ml, służy mi już kilka lat. Niedużo go zostało, ale pomyślałem, że skoro to pierwsze smarowanie nowego łańcucha (5701), to i smar zmienię. Jakiś czas temu (będzie kilka miesięcy pewnie ;)) kupiłem z ciekawości Finish Line'a, ale dla odmiany białego - Ceramic Wax Lube (parafinowy). Napiszę może o nim troszkę więcej po przejechaniu nieco większej ilości kilometrów, bo w przypadku smarów pierwsze wrażenie niekoniecznie powinno być najważniejsze ;) Chociaż pierwsze wrażenie jest całkiem fajne. Smarowana powierzchnia faktycznie jest sucha, co - mam nadzieję - przełoży się na to, że zbierać się będzie mniej brudu. Pożyjemy, zobaczymy...

17 sierpnia 2011

Serwisowo z dedykacją ;)

Posiedziałem dziś chwilę przy rowerku M, bo brakowało mu trochę do właściwego funkcjonowania. Przecież to nie do pomyślenia, żeby rower mej Szanownej Ukochanej był technicznie zaniedbany! ;) Bardzo dużo nie było do zrobienia, ale była przynajmniej okazja żeby sobie trochę podłubać. Na pierwszy ogień poszło tylne koło, które nie wiedzieć czemu było mocno skrzywione i to w kilku miejscach. Do tego stopnia, że nie kręciło się swobodnie między klockami (w czasie jazdy nie było tego co prawda czuć, ale słychać i owszem). Zresztą kołem trzeba się było zająć żeby można było potem zajrzeć do przerzutek, które działały praktycznie tak jak chciały, a to w znacznym stopniu mijało się z tym, jak ja chciałbym żeby działały ;) No ale najpierw koło. Albo musiało mu się dostać kilka razy od krawężnika, albo M potajemnie wymyka się w nocy i uskutecznia jakiś hardkorowy downhill ;) Udało mi się doprowadzić je do jako takiego stanu. Co prawda nie miałem do dyspozycji centrownicy i większej ilości czasu (bo czekała mnie dziś długo wyczekiwana wizyta u dentysty ;)), ale jak na warunki domowe wyszło nawet znośnie. Zostało malutkie bicie promieniowe, ale w drugiej osi obręcz jest już wyprostowana. Z ciekawości zajrzałem też do przedniego koła i tam obręcz była tylko minimalnie skrzywiona w jednym miejscu, dzięki czemu z tym poszło szybko i gładko :) Przyszła kolej na przerzutki. Oj, dawno nie bawiłem się trzyblatową korbą ;) Na szczęście zarówno z przednią przerzutką jak i z tylną większych problemów nie było i przynajmniej na stojaku pracują tak jak powinny. W razie co, po jeździe próbnej zrobi się jakieś niewielkie poprawki. No i może M wreszcie przekona się do częstszego korzystania z przerzutek :) Jutro mam w planie wyskoczyć na szoskę. Jednak najpierw chciałbym w końcu (!) wymienić bloki w butach i założyć drugi łańcuch. Noszę się z tym zamiarem (tzn. z wymianą bloków, bo łańcuch dopiero niedawno zakwalifikował się do zmiany na poprzedni) od jakiegoś czasu i ciągle jakoś mi nie po drodze. I chętnie zajrzę też któregoś razu przy okazji do kokpitu w moim Authorze, bo obecne ustawienie jest raczej mało wygodne i nadgarstki dają o sobie znać. Oby nie trzeba było kombinować z pancerzami, bo tego nie lubię ;)

05 sierpnia 2011

Przed końcem Tour de Pologne 2011

Przed końcem, bo wyścig kończy się dopiero jutro, ale że znikam na kolejny tydzień, to i nie będę miał możliwości napisać co i jak ostatecznie z tegorocznym TdP. Z oglądaniem relacji było u mnie raczej cienko, ale ponoć nie mam czego żałować... Sporo osób narzekało na poziom relacji, a i akcji podobno nie było zbyt wiele. W różnych miejscach słychać sporo narzekań na wszechobecne rundy w miastach, które to sprawiają, że wyścig jest mało interesujący. Trzy etapy wygrał Marcel Kittel (może jutro w Krakowie będzie czwarty?), dwa Peter Sagan - 21-letnie objawienie ze Słowacji, które już od pewnego czasu może dawać się we znaki bardziej doświadczonym, starszym kolegom po fachu ;) Do dziś był liderem, jednak żółtą koszulkę odebrał mu Daniel Martin, który to swoją drogą wygrał cały Tour w zeszłym roku. Ma co prawda tylko 3 sekundy przewagi nad Słowakiem, przez co nie można zdecydowanie stwierdzić, kto wygra tegoroczną edycję. Sagan już pokazywał, że radzi sobie w sprincie z grupy, więc może być ciekawie. No ale i tak nie będę miał jak obejrzeć jutrzejszego etapu, więc pozostanie mi dorwanie informacji o zakończeniu w inny sposób, heh. Chciałoby się napisać trochę więcej o całym wyścigu, bo kilka rzeczy mi jeszcze przychodzi do głowy, ale niestety czas nie pozwala. Cóż, bywa i tak ;) Do usłyszenia zatem za trochę ponad tydzień. Oby była ładna pogoda, czego Wam i sobie życzę ;)

03 sierpnia 2011

Szosa 03-08-2011 (54)

No no... Jednak nie jest aż tak źle. Dziś też na rowerek udało się wyskoczyć. Pogoda w sam raz, aż żal było nie skorzystać. Traska przez Lipków i Truskaw, przez Trakt Królewski i drogę 580 z odbiciem na ul. Hubala w Starych Babicach. Całkiem fajna jest ta ulica, asfalt świetny i ruch znikomy, więc czasem sobie o nią zahaczam. Nogi już trochę lepiej niż ostatnio, chociaż pod koniec czułem już mięśnie. Cieszę się, że mięśnie, a nie kolana czy pusty brzuch, jak to czasem bywało ;) Było całkiem sympatycznie pomimo tego, że... No właśnie, dziś też nie zmieniłem bloków na nowe - przyznaję się... ;)

02 sierpnia 2011

Szosa 02-08-2011 (36)

Haha, dystans iście morderczy! :D Podejrzewam, że przez jakiś czas tak będzie właśnie wyglądała moja jazda na rowerze ;) Od rana siedziałem i głowiłem się nad jedną rzeczą, przez co potem - widząc ładną pogodę za oknem - postanowiłem wyskoczyć na chwilę w celu odprężenia spracowanego umysłu... ;) Czasu jednak było jak na lekarstwo, bo byliśmy potem umówieni, więc miałem równiutkie półtorej godziny na rower. Nie za dużo, biorąc pod uwagę chęć wyjechania za miasto, ale troszkę się nóżki poruszały. Byłbym bardzo zadowolony, gdyby zamiast 36 km wyszło 63 km, ale żadne znaki na ziemi i niebie nie wskazują na razie żeby miało tak być ;) Muszę chyba sobie ostatecznie postanowić, że wymieniam w końcu te nieszczęsne bloki, bo miałem to już zrobić ze 3 razy i ciągle mi jakoś nie po drodze. No i wygląda na to, że po następnym wypadzie na szoskę trzeba też będzie zmienić łańcuch na poprzedni. Zobaczymy tylko, kiedy ten wypad nastąpi ;)