30 sierpnia 2014

Szosa 29-08-2014 (55,52 km)

W ubiegłym tygodniu znowu nie było czasu żeby wyskoczyć na rower o jakiejś sensownej godzinie, więc kolejny raz pozostała pobudka o 4:00 i skromne pięć dyszek przed pracą. W porównaniu do ostatnich wypadów o świcie, teraz można stwierdzić, że 4:30 ma jeszcze niewiele wspólnego ze świtem jako takim:


Warunki i godzina może mało motywujące do jazdy na rowerze, ale nie ma, że boli ;) Temperatura już też niższa niż ostatnio, bo termometr pokazywał 10°C. Tak naprawdę, było bardzo podobnie jak rok temu :) Założyłem długie ciuchy, od których zdążyłem się trochę odzwyczaić przez ostatnie miesiące, ale jak by nie było, jesień się zbliża ;)

Chciałem dojechać do Leszna nieco inaczej niż zwykle, bo drogami na południe od 580tki (przez Wieruchów i Strzykuły), ale szybko okazało się, że muszę zmienić plany, bo wzdłuż tamtych dróg jest trochę kiepsko z latarniami... Pojechałem więc przez Stare Babice, Lipków i Trakt Królewski. Czyli jednak tak jak zwykle, a przynajmniej najczęściej... ;)

Praktycznie całą drogę do Leszna nogi miałem zamulone i jechało mi się tak sobie. Zawróciłem w Grądach. Powrót był o tyle przyjemniejszy, że z czasem się rozkręciłem (nigdy nie jest za późno ;)), a i widoki były znacznie bardziej sympatyczne niż kiedy wychodziłem z domu:



Do Warszawy udawało mi się już utrzymywać jakąś sensowniejszą prędkość i powrót minął całkiem sprawnie. W domu szybki prysznic i do pracy. Po pracy zaś tygodniowy urlop, więc przewiduję w tym czasie ciszę na łączach... Do usłyszenia :)

25 sierpnia 2014

Scott - nowa kierownica, owijka i opony

Sporo czasu upłynęło odkąd zmieniałem cokolwiek w konfiguracji scotta. Tak naprawdę (o ile mnie pamięć i zapiski nie mylą), po tym jak złożyłem go w maju 2011 r., nie zmieniałem nic. Niedawno przyszedł jednak ten moment, kiedy coś trzeba było zmienić :) Częściowo z powodu zużycia, częściowo z powodu lekkiej zmiany wizji. I tak, niedawno zawitały u mnie graty widoczne na poniższym zdjęciu:


Bohaterami tego wpisu będą zatem: kierownica PRO PLT Ergo Compact, owijka Bike Ribbon Eolo Techno oraz opony Schwalbe Durano S. Zrobiłem już parę kilometrów z nowymi częściami i w tzw. międzyczasie pojawiło mi się w głowie kilka przemyśleń...

PRO PLT Ergo Compact

Zmiana kierownicy spowodowana była przede wszystkim tym, że od pewnego czasu zdecydowanie więcej jeżdżę w dolnym chwycie. Po pewnym czasie stwierdziłem, że ergonomiczne gięcie kierownicy PRO PLT, z której korzystałem dotychczas, nie do końca mi odpowiada. Postanowiłem poszukać czegoś z gięciem kompaktowym i wybór padł również na kierownicę PRO PLT, ale tym razem na model Ergo Compact. Gięcie mi pasuje, a dodatkowym plusem jest fakt, że górna, główna część kierownicy jest spłaszczona, dzięki czemu dłonie mają większą powierzchnię podparcia podczas jazdy w górnym (nie za klamkomanetki) chwycie. Dla wagowych zboczeńców - PRO PLT Ergo Compact waży 273 g (przy 42 cm), czyli 3 g więcej niż moja dotychczasowa PRO PLT. Tragedia! :)

Bike Ribbon Eolo Techno

Do zmiany owijki skłonił mnie stan poczciwego microtexowego fi'zi:ka, który niedługo przed końcem swoich dni prezentował się mniej więcej tak:


Coraz szybciej zaczynało go ubywać (co ciekawe - tylko z lewej strony...), więc postanowiłem zawczasu zaopatrzyć się - przy okazji zmiany kierownicy - w coś nowego. Padło na owijkę Eolo Techno od Bike Ribbon. Muszę przyznać, że pod względem funkcjonalnym jestem bardzo zadowolony. Chwyt jest pewny, owijka nie jest zbyt miękka, całkiem dobrze się nawija, dłonie się nie ślizgają, przy czym warto zaznaczyć, że jeżdżę bez rękawiczek. Jest tylko jedno ale. Owijka brudzi się naprawdę szybko... Wystarczyła jedna jazda, żeby w miejscach, gdzie najczęściej trzyma się kierownicę pojawiły się zabrudzenia. To pewnie kwestia tego, że - jak wspomniałem przed chwilą - nie korzystam z rękawiczek, ale też nie przypominam sobie, żebym wcześniej babrał się pół dnia w piaskownicy i miał ultraczarne łapska... Rozumiem, że owijka jest biała (a wręcz bardzo biała) i że sporo na niej widać, ale może to fizikowy microtex przyzwyczaił mnie do tego, że biała owijka wcale nie musi brudzić się tak szybko... Chociaż microtex był twardszy i bardziej śliski, to zdecydowanie wolniej łapał brud. Miesiąc temu miałem za to okazję przekonać się, że wystarczy pojechać trochę w solidnej ulewie i Eolo Techno całkiem szybko czyści się sama... ;) Nie planuję jednak czyścić jej jeżdżąc celowo w deszczu, więc trzeba będzie opracować jakiś bardziej domowy sposób na utrzymanie jej w jako-takiej czystości... To, z czego nie do końca jestem też zadowolony to paski taśmy dołączane do owijki, przeznaczone do eleganckiego zakończenia nawinięcia przy mostku. Są one mało elastyczne, przez co jeżeli kierownica ma przekrój inny niż okrągły, ciężko będzie je nakleić bez zaginania, co dość szybko zaowocuje tym, że po prostu zaczną puszczać (pomijając to, że po prostu wygląda to mało estetycznie). W moim przypadku, koniec nawinięcia wypada akurat w miejscu, gdzie przekrój przechodzi ze spłaszczonego w okrągły, bo tyle akurat potrzebowałem jej nawinąć w górnej części. Obstawiam więc, że w niedalekiej przyszłości zastąpię wspomnianą taśmę, klasyczną czarną taśmą izolacyjną... :) A jak prezentuje się nowa owijka na nowej kierownicy? Mniej więcej (bo widać tylko część ;)) tak:


Przy spojrzeniu pod odpowiednim kątem widać pierwsze zabrudzenia przy klamkomanetce po ok. godzinie jazdy. Po kilkuset kilometrach można już mniej więcej przygotować statystyki, w którym chwycie jeździ się najczęściej... ;) No ale starczy narzekania. Jeżeli komuś nie przeszkadza szybka transformacja owijki z białej w szarą to szczerze polecam, naprawdę.

Schwalbe Durano S

O tych oponach pisałem stosunkowo niedawno. Zgodnie z planem, postanowiłem pozostać wierny Durano S i zaopatrzyłem się w kolejną parę tych gum. Chociaż tak naprawdę nie zaopatrzyłem się sam, bo dostałem je w ramach prezentu urodzinowego od żony :) Nowe różnią się od wersji, na której jeździłem od 2011 r. chyba tylko tym, że napisy na ściankach są srebrne, a nie białe... Rozmiar 700x23C, wersja zwijana, czyli tak jak dotychczas. Ważą odpowiednio 221 g i 222 g. Poprzednie ważyły 219 g i 231 g, więc wychodzi na to, że mądre głowy ze Schwalbe w ciągu tych kilku lat usprawniły i ustabilizowały proces produkcyjny. Bez dwóch zdań... ;) Chociaż drugie zdjęcie jest niestety trochę nieostre, to poniżej szybkie porównanie tego, jak wyglądają opony po ok. 7000 km i nówki sztuki:



Poniżej aktualne zdjęcie scotta (wiem wiem, trochę zbyt chaotyczne i mało szosowe tło - sorry ;)), a pełna specyfikacja na stronie sprzęt.


Teraz pozostało już tylko dalej trzaskać kilometry, czego Wam oraz sobie życzę! :)

20 sierpnia 2014

Szosa 20-08-2014 (101,05 km)

Początkowo, w planach było zrobienie 80 km po pracy. Trasa przez Czosnów i Leszno z kampinoskim odcinkiem przez Janówek i Wiersze. Pogoda była wyjątkowo przyjemna, bo pięknie świecącemu słońcu towarzyszyły 24°C. W sam raz.

Jedynym mankamentem był solidny wiatr, który perfidnie wiał mi w twarz przez 60 km. Jak by jednak nie było, udawało mi się utrzymywać jakkolwiek sensowną prędkość i mimo nieco cięższego kręcenia jechało mi się całkiem nieźle. Jadąc przez KPN miałem czasem trochę wytchnienia dzięki osłonięciu trasy przez drzewa, ale wiatr, skubany, i tak nie dawał za wygraną. Ja zresztą też nie i ostro cisnąłem do przodu ;)


Chociaż wieczorem byłem umówiony, miałem jeszcze pewien zapas czasu, a że jechało mi się naprawdę fajnie, postanowiłem jeszcze odbić w Lesznie kawałek na zachód. Ostatecznie wyniosło mnie do Podkampinosu.


Kolejny raz miałem okazję przekonać się, że tamtejsze asfalty są naprawdę przyjemne (pomijając ciągle wiejący w twarz wiatr, ale to już nie wina asfaltów :)). W Podkampinosie skręciłem do Kampinosu i stamtąd już prosto drogą 580 pojechałem do Warszawy. Na szczęście, wiatr wiał odtąd w plecy, więc powrót miałem nieco ułatwiony. Po drodze minąłem sześciu szosowców.

Miło było, kręciło się dobrze, pogoda była świetna i nie robiła żadnych deszczowych niespodzianek. Trasa również sympatyczna, więc będzie kolejny setkowy wariant do wyboru w przyszłości :)

12 sierpnia 2014

Szosa 12-08-2014 (62,12 km)

Planowałem dziś przejechanie po pracy (tak, dla odmiany po, a nie przed pracą ;)) spokojnych pięciu dyszek. Ponieważ udało mi się wyjść o normalnej godzinie i powrót do domu zajął mi wyjątkowo mało czasu, na szosę wyruszyłem przed 18.

Kierowałem się na Leszno i dojeżdżając do Starych Babic coś mi zaświtało w głowie, że właśnie o 18:00 miało się chyba zebrać kilka osób. Na rondzie spotkałem Piotrka. Spytał, czy jadę. No i było pozamiatane, co miałem powiedzieć...? :) Wiedziałem, że spokojnie nie będzie, jednak dawno nie jeździłem w grupie, a skoro trafiła się okazja, to dlaczego by się nie skatować...?

Po kościołem czekał już Janek, Witek, Damian i jeszcze dwóch kolegów, których nie miałem okazji poznać wcześniej. Skierowaliśmy się w stronę Leszna, przy czym pojechaliśmy przez Umiastów i Łaźniewek, za którym jest seria kilku fajnych zakrętów (dla mnie nowy odcinek). Za Radzikowem odbiliśmy na Leszno.

Strasznie mocno dziś wiało, a nad Lesznem były ciemne, burzowe chmury. Wiatr i tempo nadawane akurat przez Damiana sprawiło, że razem z dwoma kolegami zostaliśmy przed Lesznem kilkanaście metrów z tyłu. Koledzy z przodu jednak zwolnili i dalej jechaliśmy już razem.

Zaczął padać lekki deszcz i żeby było przyjemniej, w łydkach zaczęły mnie łapać skurcze (może za dużo kawy w pracy? ;)). Wiedziałem, że nie mogę odpuścić, bo samotny powrót w takich warunkach jakoś mi się nie uśmiechał. Spodziewałem się zresztą jeszcze kilku mocniejszych akcentów po drodze, więc nogi musiały wrócić do normy. Z upływem kilometrów tak się na szczęście stało i znowu mogłem w miarę normalnie kręcić.

Od Leszna ładne tempo nadawał Piotrek. Pod Zaborów skoczył Witek. Ruszyłem za nim, a ze mną jeszcze jeden kolega. Do ronda dojechałem na drugiej pozycji, chociaż skurcze znowu chciały dopaść moje Bogu ducha winne łydki ;)

Do Babic jechaliśmy na zmianach, przy czym przed podjazdem pod kościół Witek znowu skoczył, a za nim dwóch kolegów. Też próbowałem coś mocniej przycisnąć, ale po tym jak zostałem kawałek z tyłu, ostatecznie dojechałem jako trzeci. Nie żeby miejsce było w tym wszystkim najważniejsze, ale dobry był taki mocniejszy akcent na koniec...

W Babicach koledzy zahaczyli jeszcze o sklep, a ja odbiłem w stronę domu, bo byłem umówiony i zależało mi na czasie. Po drodze, na Hubala-Dobrzańskiego, spotkałem Janka, który odbił wcześniej na Zaborów.

Właściwie dobrze się złożyło, że przypadkiem pojechałem dziś z ekipą ze Starych Babic. Wyszło więcej kilometrów niż planowałem, w czasie krótszym niż jechałbym samotnie 50 km. Trzymaliśmy dziś 35 - 45 km/h i muszę przyznać, że (pomijając kryzys przed Lesznem i skurcze po drodze) jechało mi się naprawdę fajnie. Czasami bolało, ale przeżyłem. I o to chodzi ;)



Na koniec jeszcze zdjęcie sprzed jazdy (do kroniki ;)) podesłane przez Witka. Od lewej: Damian, ja, Piotrek, Janek i Kolega, którego imienia nie znam.


11 sierpnia 2014

Drugi etap 71. Tour de Pologne - lotna premia w Starych Babicach

W tym roku udało mi się pojawić na drugim etapie (Toruń - Warszawa, 226 km, 04.08.2014) 71. Tour de Pologne. Trasa o tyle mi się podobała, że końcówka prowadziła drogami, po których sam często jeżdżę. W Starych Babicach została ustawiona lotna premia. Chociaż rundy (etap kończył się trzema) to dla kibica całkiem fajna sprawa, postanowiłem nie pchać się na Plac Teatralny, gdzie ulokowana była meta.

Premia była na drodze 580, przy skręcie w ul. Piłsudskiego:


Im bliżej momentu przejazdu peletonu, tym kibiców przy premii było więcej. Zostali wyposażeni w lokalne materiały promocyjne - koszulki i łapy z hasłem wspierającym lokalny patriotyzm - I love Stare Babice :) Atmosfera była pozytywna i mimo upału oraz kilkunastominutowego opóźnienia kolarzy względem prognozy wyglądało na to, że wszyscy dobrze się bawią.


Nadszedł wreszcie długo wyczekiwany moment i najpierw, z kilkuminutową przewagą, nadjechała tryzosobowa ucieczka - Petr Vakoc (OPQS), Bartłomiej Matysiak (CCC) i Przemysław Kasperkiewicz (POL). Jako pierwszy, linię premii przekroczył Petr Vakoc, który ostatecznie zwyciężył na solo cały etap, zdobywając tym samym żółtą koszulkę.


Drugi był Bartłomiej Matysiak:


Trzecie miejsce na premii zajął Przemysław Kasperkiewicz, który niestety nie załapał się na pamiątkowe foto ;) Zdjęć peletonu też niestety nie będzie - wolałem delektować się momentem, w którym prawie dwustu chłopa przejeżdża przed nosem, cisnąc ok. 50 km/h. Dlatego też, w takiej sytuacji, wspomniane na początku rundy lepiej się sprawdzają... Jak by jednak nie było, cieszę się, że chociaż na chwilę udało mi się wpaść na tegoroczny TdP. Dobre i te kilka (chyba nawet nie -naście) sekund tak bliskiego kontaktu z prosami ;)

08 sierpnia 2014

Szosa 07-08-2014 (51,36 km)

Wczoraj znowu skusiłem się na szoskę o świcie. Co prawda zaspałem dziesięć minut, bo chciałem wstać o 4:00, a zwlokłem się dopiero o 4:10, ale dzięki temu była przynajmniej motywacja żeby trzymać mocniejsze tempo... ;)

Od razu po wyjściu z domu spotkało mnie lekkie zaskoczenie - okazało się, że pada deszcz. Co prawda niewielki, ale jednak. Przez chwilę się zawahałem, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że skoro już wstałem to szkoda byłoby odpuścić. Decyzja okazała się właściwa, bo szybko przestało padać :) Tak jak w ubiegły wtorek, poleciałem sobie na Czosnów.

Upału nie było, bo termometr pokazywał 18°C. Wolę jednak taką temperaturę niż 38°C jak w przypadku ostatniego wypadu... Przez chmury zalegające na niebie, wschód słońca nie był wyjątkowo urokliwy, ale co zrobić...? ;)


Jak by nie było, pomimo słabego wschodu słońca ;) jechało mi się naprawdę fajnie. Trzymałem ok. 35 km/h, a na zakończenie wpadło 54 km/h. Super, że kolejny raz udało mi się wyskoczyć z rana na szosę - skoro nie ma możliwości żeby pojeździć o bardziej normalnej godzinie, trzeba sobie radzić inaczej :)

04 sierpnia 2014

Szosa 02-08-2014 (103,60 km)

W sobotę wpadła kolejna setka. Od pozostałych różniła się tym, że nie startowałem z domu tylko z działki i że było ciepło. Bardzo ciepło... :)

Błąd (jak by nie było, świadomy, bo inna godzina mi nie pasowała ;)) polegał na tym, że wyruszyłem przed południem. Pogodowi szamani zapowiadali na weekend upały i tym razem mieli rację. Miało był ok. 33°C, jednak moje źródła nie do końca się z tym zgadzały:


Po przejechaniu 15 km zacząłem się zastanawiać czy naprawdę chcę jechać dalej, a po 30 wiedziałem, że będzie ciężko. Właściwie to już było, więc 70 km w tą czy tamtą nie powinno zrobić większej różnicy... ;)

Chciałem pojechać do Małkini Górnej. Po części dlatego, że wcześniej nie miałem za bardzo czasu żeby przygotować sobie jakąś specjalną traskę w okolicach działki, a po części dlatego, że nieodmiennie kojarzy mi się ona z moim pamiętnym wyjazdem do Treblinki, kiedy to zamiast 60 km przejechałem 160 km :)

Pojechałem więc przez Gwizdały, Łochów, Sadowne (kolejny raz przekonałem się, że DK50 to taka sobie atrakcja - wąsko i sporo TIRów) i Brok. W Małkini nawrotka i z powrotem identyczna trasa.

W tamtą stronę sporo było wiatru w twarz. W połączeniu z wysoką temperaturą jechało się naprawdę średnio - powietrze było ciężkie, gorące i nie było zbytnio czym oddychać. Przez pierwsze kilkanaście kilometrów nogi w ogóle jakoś ociężale kręciły. Później na szczęście trochę się rozruszały i chociaż rewelacji wciąż nie było to jakoś się toczyłem przed siebie. Troszeczkę ochłodzenia zaznałem w Broku na moście nad Bugiem:



Gość na drugim zdjęciu to nie ja - chodziło mi tylko o trochę chłodniejszy powiew powietrza nad rzeką ;)

Walczyłem dalej z wiatrem i myślałem sobie jak przyjemnie będzie jechać z powrotem, kiedy będzie wiało w plecy... Dotarłem do torów kolejowych w Małkini i tam zawróciłem. Po drodze zahaczyłem o sklep (swoją drogą ten sam, przy którym w 2005 r. łatałem dętkę), w którym kupiłem puszkę CocaColi i 0,5 litra wody. Zimnej! 3/4 trafiły do bidonu, 1/4 na głowę. Jakie to było przyjemne...! :) Temperatura mojej pustej głowy niestety szybko wróciła do normy, ale chociaż przez chwilę było chłodniej...

Równie szybko musiałem też zweryfikować swoje prognozy odnośnie jazdy z wiatrem w plecy. Cóż, znowu wiało od frontu... Biednemu zawsze wiatr w oczy, a zmęczonemu w twarz :) Kilometry wyjątkowo wolno uciekały, ale dystans do domu systematycznie się zmniejszał. Prędkości nie powalały, ale od Łochowa jechało mi się już nieco lepiej i na liczniku były okolice 35 km/h. Żeby nie było jednak zbyt różowo, kilka kilometrów przed działką dopadły mnie skurcze w lewej nodze. No ale nie lubimy się poddawać, prawda? :)


Ostatecznie, wróciłem na działkę w jednym (aczkolwiek nagrzanym :)) kawałku. 38°C nie jest raczej wymarzoną temperaturą na rower, przez co po raz kolejny, wypad w okolice Treblinki był dla mnie rowerową drogą przez mękę ;) Cieszę się jednak, że pojechałem - zawsze to stówka w kieszeni w nogach.