29 listopada 2011

Zmiana kasety w Authorze

Postanowiłem dziś w ramach krótkiej przerwy w obowiązkach zabrać się wreszcie za zmianę kasety. Najpierw padło na Authora. Zacząłem od zdjęcia łańcucha. Ambitnie zdecydowałem, że od razu go wyczyszczę. Tak też zrobiłem, jednak chwilę później stwierdziłem, że założę jednak nowy HG50. Obecnie założony ósemkowy SRAM sprawiał już wrażenie zbyt hm, elastycznego ;) Ogniwa są już nieco poluzowane i trochę za bardzo latają na boki. Skoro jest nowa kaseta, to niech będzie i nowy łańcuch skoro i tak już go mam. Z korbą nie powinno być problemu, bo to chyba była ostatnia ze zmienianych części, kiedy jeszcze śmigałem Authorem w terenie. W razie co mam chyba nawet gdzieś zachomikowane dodatkowe, nowiutkie tarcze :) A nie, chwila... Chyba zmieniałem korbę, ale właśnie tarcze zostawiłem z poprzedniej korby żeby je dojeździć do końca. No to cóż, jak będą problemy - założę nowe ;) Wychodzi na to, że będzie - jak to się mówi - homogeniczny (nie homogenizowany ;)) napęd Shimano. Po łańcuchu zabrałem się już za główną atrakcję - kasetę. Kiedyś musiałem chyba być silniejszy, bo miałem dziś pewne trudności z odkręceniem jej ;) No ale ostatecznie wygodniej sobie wszystko chwyciłem i jakoś się udało. Z grubsza wyczyściłem bębenek z zewnątrz i ogólnie doprowadziłem do jako takiego porządku okolice kasety. Zdjąłem też przy okazji plastikową podkładkę znajdującą się między kasetą i szprychami (nawet udało mi się jej nie połamać, ha! ;)). Z nową kasetą problemów nie było. Łańcucha jednak na razie nie zakładałem. Nie wiem, kiedy teraz wsiądę na rowerek (chociażby żeby gdzieś dojechać), a nie chciałem, żeby od razu łapał kurz ;) Trzeba go też zapewne będzie przy okazji skrócić, no ale to akurat długo nie będzie trwało. Ciekaw jestem wrażeń z jazdy z nową kasetą. Możliwe, że będzie mi troszkę w mieście brakowało zębatki 11T, bo przy 44T z przodu nie było to aż takie ciężkie i nawet często korzystałem z takiej kombinacji. Teraz najmniejszą będzie 12T, ale za to będę też pewnie wykorzystywał więcej zębatek niż jak dotychczas tylko te najmniejsze. Plan na kolejną wolną chwilę to zmiana kasety w szosie (to już pewnie odpowiednio udokumentuję fotograficznie ;)) i może przygotowanie aukcji z kilkoma częściami, które przez ostatni czas się uzbierały i zakwalifikowały do przekazania drogą sprzedaży bardziej potrzebującym ;)

23 listopada 2011

Przybyło nowe uzębienie ;)

Otóż miałem wczoraj przyjemność odebrać od zmarzniętego pana kuriera paczuszkę z zamówionym żelastwem. Zawartość prezentuje się mniej więcej (bo na zdjęciu nie ma paragonu, mea culpa ;)) tak:


Teraz już wiem, za co płaci się więcej w przypadku Ultegry - za zamknięte pudełko! ;) W przypadku 105 była otwarta przednia ścianka, a jak widać - w przypadku najniższej Sory jest to najzwyklejsza folia z przypiętą tekturką. No ale nie na opakowaniu się jeździ, co nie? ;) Znowu mam tak, że aż mi żal zakładać tych części, takie są czyściutkie i ładne, hehe. Pomijam to, że jakoś na razie mi czasowo nie po drodze do grzebania w rowerze, nawet jeśli zmiana kasety nie trwa zbyt długo... Teraz mnie jeszcze bardziej kusi, żeby gdzieś pojechać, a realia są jakie są ;) Jak wygląda nowiutka, czyściutka, świecąca i pachnąca 6700 12-23T widać poniżej. Ten plastikowy trzpień, na który jest założona kaseta jest oczywiście tylko do zdjęcia, bo dzięki niemu wszystko trzyma się przysłowiowej kupy i łatwiej zapanować nad krnąbrną kasetą ;) A że na stałe połączone są tylko zębatki 19, 21 i 23T, to reszta (pozostałe 7 zębatek i prawie drugie tyle podkładek dystansowych) lata jak szalona.


Ach, podoba mi się krzywa stworzona przez zęby kolejnych zębatek ;) Jeśli przejmowałbym się bardzo (za bardzo) wagą poszczególnych części i całego roweru, to dziś miałbym okazję do rozpaczy - Ultegra jest o 3 g cięższa (czyli waży 221 g) od 5600 11-23T! Tragedia! Teraz będę chyba wolniej jeździł ;) Co jak co, ale dzięki temu, że poza wspomnianymi trzema zębatkami reszta nie jest połączona, można ładnie zaobserwować jak mądre głowy z Shimano walczą o każdy gram poprzez wycinanie otworów w zębatkach (na zdjęciu jest pająk z 19, 21 i 23 T oraz 18T i 16T):


Przy okazji zważę sobie z ciekawości tą Sorę, chociaż wynik będzie raczej ciężki do porównania, bo to 8s a nie 10s. Teraz pozostaje tylko znalezienie chwili na założenie obu kaset. O jakiejś jeździe próbnej na razie niestety nie myślę, ale i na to pewnie przyjdzie czas. Mam nadzieję, bo nóżki świerzbią ;)

19 listopada 2011

Kasetowe rewolucje

Oj, dawno nie było żadnego wpisu o rowerowych gratach. Po prostu nic się nie zmieniało, to i nie było za bardzo o czym pisać. Fakt, że do Scotta wsadziłem właściwie wszystkie te części, które chciałem ma też jak widać swoje wady ;) Myślę jednak, że (pomijając zużywające się części napędu) prędzej czy później i tak pokuszę się o jakąś zmianę, hehe. Tak naprawdę, to częściowo już się pokusiłem... Ale od początku ;) Jakiś czas temu (zauważyłem właśnie, że równo 8 miesięcy temu - to musi być jakiś znak! ;)) poruszyłem pewną kwestię. Mianowicie - chodziło o dobór odpowiedniej kasety. Pisałem, że pewnie w niedalekiej przyszłości (docelowo miało to być zużycie obecnej 5600) zdecyduję się na zmianę 105 na Ultegrę. Z pewną niechęcią, bo czuję jakiś sentyment do 105, a i cały rower złożyłem na 105 (no, suport jest z Ultegry... ;)). Przejechałem na obecnej kasecie 5600 11-23T te kilka tysięcy kilometrów i dostrzegłem lekką wadę tego rozwiązania, której troszkę się wcześniej obawiałem. Zębatki 11T użyłem może ze 3 razy. No właśnie, bez sensu :) Nie wspominam o tym, że 23T chyba ani razu, ale biorąc od uwagę to, po jakim terenie jeżdżę - liczyłem się z tym. Kasety z największą tarczą 21T to w przypadku Shimano tylko Dura-Ace, a te - cóż - troszkę więcej już kosztują. Tak więc, w kwestii największej tarczy nie mam do siebie pretensji. Trochę inaczej jest w przypadku najmniejszej, ale człowiek się uczy na błędach. A efekt tej nauki jest taki, że wczoraj przeglądając z ciekawości Centrum Rowerowe zobaczyłem, że jest ostatnia sztuka 6700 12-23T. No dobra... Nie skończyło się oczywiście na tym, że zobaczyłem. Tak. Zrobiłem to, przyznaję się! Wybacz, M... Zobacz jednak jaki jestem kochany - od razu Ci o tym wczoraj powiedziałem :D Zamówiłem więc Ultegrę. Przez chwilę (jakiś czas temu) rozważałem też zakup 105 w uniwersalnym uzębieniu 12-25T, ale doszedłem do wniosku, że to bez sensu, bo zamienię nieużywaną 11T na nieużywaną 25T (gór to tu nie mam ;)). Tym, co mnie skusiło na 6700 jest to, że jest tam zębatka 18T, której nie było w dotychczasowej 5600 11-23. Tak więc, nieprzydatną mi 11T zamienię na już bardziej przydatną 18T - całość wygląda zatem tak: 12-13-14-15-16-17-18-19-21-23T. Myślę, że to dobry wybór i będę zadowolony z dostępnych przełożeń. A że nie będzie pełnej grupy 105 - cóż, lepiej żeby w tym przypadku było praktycznie niż ideologicznie ;)

To niestety nie koniec tej porywającej historii... Zanudzania o kasetach ciąg dalszy. Postaram się jednak szybciej. Ostatnio pisałem też w kwestii Authora, że nie jestem do końca zadowolony z przełożeń. Jakiś czas temu zaświtał mi w głowie pomysł, że skoro jeżdżę nim obecnie tylko po mieście, to fajnym rozwiązaniem mogłoby być założenie do niego szosowej kasety. Los i wszystkie gwiazdy na niebie widocznie też tak zdecydowały, bo przy wyżej wspomnianej wizycie na stronie CR znalazłem Sorę 12-23T 8s (również ostatnia sztuka), czyli tak naprawdę to, czego potrzebowałem. Ze względu na to, że to Sora i że na 8s - wyjdzie zdecydowanie mniej boleśnie dla portfela niż Ultegra na 10s ;) Do kompletu łańcuch HG50 na wypadek, gdyby kaseta nie polubiła się z obecnie założonym. Więcej grzechów nie pamiętam.

Potraktuję to chyba jako prezent pod choinkę. Czekam jeszcze oczywiście na potwierdzenie ze sklepu, bo na razie wciąż muszę żyć (do poniedziałku!) w niepewności czy nie okaże się, że czegoś nie mają. Myślę jednak (a raczej mam nadzieję), że wszystko się znajdzie i już niedługo będę miał w domu 2 kasety do założenia. Szkoda tylko, że z jazdą trzeba będzie poczekać jeszcze trochę czasu, ale taki już mój los ;)

16 listopada 2011

Słońce!

Dziś, niespodziewanie pokazało się słońce po kilku dniach całkowitego zachmurzenia i jakichś głupawych mgieł. Temperatura właściwie taka jak ostatnio, czyli mało satysfakcjonujące okolice 4°C, jednak nawet pomimo słońca i tak było zimno. Stąd też postanowienie, żeby już jednak coś na głowę zakładać na rower, bo nie chciałbym się rozłożyć. Dobrze chociaż, że nie sprawdziły się prognozy pogodowych szamanów mówiące, że od wczoraj miał padać śnieg. Miło było wyskoczyć nawet na tą chwilkę, bo zawsze to trochę ruchu, a i świeżego powietrza (o ile powietrze w Warszawie może być świeże) można było trochę powdychać. Ostatnio patrzyłem też na szybko na ceny łańcuchów i kaset 8s., kół i amortyzatorów żeby kiedyś ew. przezbroić trochę Authora. Nic kosmicznego, jakieś podstawowe modele. No i nie będzie aż tak źle, jeśli już bym się na coś decydował. Jak na razie jednak wcale nie jestem zdecydowany nawet na to czy coś zmieniać, więc pewnie i tak jeszcze się trochę wstrzymam ;) Dobrze chociaż, że nie powinno to pochłonąć milionów złotych. Ani na wadze ani jakiejś kultowości mi nie zależy, nawet chyba lepiej żeby nie rzucało się w oczy, biorąc pod uwagę to, że rower dość często gdzieś przypinam.

11 listopada 2011

Jens "Chuck Norris" Voigt

Niedawno pisałem o sposobie Jensa Voigta na walkę z brakiem sił. Tym razem znowu o Jensie i znowu z przymrużeniem oka:


Mój zdecydowany faworyt:

Jens Voigt nigdy nie próbował pobić rekordu w  jeździe godzinnej, ponieważ mógłby to zrobić w krótszym czasie.

Natomiast Wielu kolarzy ma jedną nogę silniejszą niż drugą. Jens każdą z nóg ma silniejszą od drugiej przypomina mi trochę 2 dość specyficzne dowcipy:

Czym się różni wróbelek? Tym, że ma jedną nóżkę bardziej niż drugą.
Czym się różni krokodyl? Tym, że jest bardziej zielony niż długi.

Zgadza się, dowcipy nie zawsze muszą mieć sens. Ważne, że jest Jens :D

Rym zamierzony, ha!

10 listopada 2011

Author, ciemno, zimno

Dzisiaj zaliczona króciutka jazda na Authorze. Po zakupy. Wieczorem. 3°C. Krótko i na temat ;) Ponieważ zakupy trzeba było zrobić, a w ciągu dnia było to raczej niemożliwe, nie pozostało nic innego jak wykonać kurs ok. 20. Pomyślałem, że to świetna okazja, żeby przejechać rowerem chociaż te kilka kilometrów. Szkoda paliwa, prawda? ;) Tak więc, lampka na przód, tył, plecak na garbate plecy i w drogę. Oczywiście do tego kurtka rowerowa i rękawiczki - dzięki nim jakoś przeżyłem. Najbardziej ucierpiała głowa, ale na szczęście dystans króciutki, więc nie było aż tak źle. Ach, przypomniały mi się stare czasy, jak jeszcze chodziłem do liceum (kiedy to było?!? ;)) i praktycznie codziennie jeździłem popołudniami/wieczorami na kilka/-naście kilometrów żeby się poruszać, dotlenić pustą głowę i zrobić sobie krótką przerwę w nauce. Miałem właściwie stałą trasę, ale nie o podziwianie widoków mi wtedy chodziło. Prowadziła właściwie cały czas ścieżką rowerową, co w świetle polskiej infrastruktury rowerowej może trochę dziwić, ale nie było aż tak źle. Miejsca było pod dostatkiem, świateł po drodze mało, więc można się było rozpędzić. Nie przeszkadzało nawet bardzo to, że jak zdecydowana większość polskich ścieżek - jest z kostki ;) Zdarzało się też jechać w środku zimy do lasu. O ile godz. 18 można nazwać środkiem nocy to mogę powiedzieć, że jeździłem też w środku nocy, bo było już wówczas tak samo ciemno jak np. o 23 ;) Jechało się jakąś leśną, zaśnieżoną drogą, widać było tylko (dosłownie :>) to, co w jakimś tam stopniu dawała radę oświetlić przednia lampka. Marzło się, czasem nawet za bardzo, ale warto było. No ale nie o tym teraz, bo znowu trochę odbiegłem od tematu ;) Rower to fajna sprawa. Wiadomo, w porównaniu z samochodem jest minimalnie więcej zamieszania z przypinaniem/odpinaniem roweru, pakowaniem tych wszystkich gratów do plecaka (który to ma ograniczoną pojemność i często - jak również dzisiaj - jazdę urozmaica trzymanie dodatkowej torby w ręku ;)) itd. Wygodniej jest oczywiście wrzucić wszystko do bagażnika i w ciepełku, słuchając muzyki, bez wysiłku wrócić do domu. Nie zawsze jednak wygodniej oznacza fajniej. Oprócz tych wszystkich upierdliwości troszkę zmarzłem. Było krótko, ale podobało mi się. Mała rzecz, a cieszy! :)

03 listopada 2011

Szosa 03-11-2011 (70)

Po 2 dniach przerwy przyszła kolej na wstępne zakończenie sezonu. Dokręciłem dziś do postanowionych niedawno 300 km i na liczniku są już upragnione cyferki. Nie jest to duża liczba, ale i tak cieszę się, że udało mi się chociaż tyle przejechać. Straciłem trochę czasu przez pogodę/studia/składanie roweru/inne... Zazwyczaj nie kończę oficjalnie sezonu, ale teraz sytuacja jest nieco inna, o czym w następnym wpisie. Dziś jechało się całkiem miło. Ponieważ w planie było 70 km, sprawa była prosta - kierunek: Czosnów ;) Wiał dziś lekki wiatr, który pomagał jechać w tamtą stronę cały czas ponad 35 km/h i nie przeszkadzał na tyle, żeby nie jechać z powrotem tych 30 km/h. Kolejny raz byłem zadowolony z moich chudych nóżek, które pracowały całkiem solidnie ;) Najbardziej chyba mi żal tego, że jak już kolejny raz złapałem jakąkolwiek formę, to muszę na jakiś czas odstawić rower. Chyba jakieś fatum nade mną wisi ;) Droga do Czosnowa minęła dziś błyskawicznie, nawet nie wiem kiedy. A kręciło się tym przyjemniej, że słońce wyszło zza chmur i pogoda zrobiła się naprawdę sympatyczna, chociaż temperatura i chłodny wiatr i tak nie zachwycała. W porównaniu z ostatnimi dniami, kiedy to dominował ponury nastrój i gęste mgły, było to fajną odmianą. A zresztą... Dziś rano przecież też jeszcze tak było. W Czosnowie kolejne miłe zaskoczenie. Dziurawe dotąd skrzyżowanie ul. Rolniczej z Warszawską przekształciło się w rondo z równiutkim asfaltem (nowy asfalt jest też na Warszawskiej, z której to zrobiłem zdjęcie - Rolnicza odchodzi w lewo):


Teraz zawrócenie będzie jeszcze prostsze ;) Jak już napisałem, z powrotem jechało się nieco ciężej, ale bez tragedii. Pomimo świecącego słońca, mgła i tak jeszcze sobie wisiała tu i ówdzie. Co prawda poniższe zdjęcie zrobiłem prawie idealnie pod słońce, a i w rzeczywistości ładniej się to prezentowało, ale będę sobie mógł powspominać w zimie ;)


Nie, nie zasłoniłem 1/3 obiektywu palcem - to pole ;) Dalsza droga bez większych niespodzianek. Też całkiem szybko minęła, aż byłem zdziwiony. Sporo dziś jechałem na dużej tarczy i w dolnym chwycie. O tym, że nogi już się rozkręciły miałem kolejną okazję przekonać się na pseudopagórkach w Łomiankach, które to przejechałem na dużej tarczy. Ach, fajnie jak można sobie troszkę mocniej pocisnąć ;) No i super, że od pewnego czasu jest tam wreszcie równiutki asfalt, a nie te betonowe płyty. Miło dziś było, ale się skończyło ;)

Cóż, na razie muszę zrobić przerwę od roweru. Mam jednak nadzieję, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i świat się nie zawali... ;)