29 września 2011

Authorsko po Warszawie

Po wczorajszej setce, dziś był planach dzień przerwy (bo i ciuchy trzeba kiedyś wyprać ;)). Nie chciałem jednak całkowicie się wyłączyć z jakiejkolwiek aktywności. Miałem do załatwienia kilka rzeczy na mieście, więc pomyślałem, że skoro w centrum jest zamieszanie spowodowane budową drugiej linii metra, a ja właśnie w okolice centrum miałem jechać, to dlaczego by nie wskoczyć na poczciwego Authora? Dziś pogoda podobna jak wczoraj (czyli okolice 13°C i chmury), co mnie jeszcze bardziej zachęciło do jazdy, bo gdyby było trochę cieplej, to pewnie zaraz bym się zgrzał, przegrzał i w ogóle ;) No i cóż - byłem bardzo zadowolony z decyzji. Trochę się poruszałem, nie musiałem korzystać z komunikacji miejskiej, a i na paliwie w jakimś tam stopniu udało się zaoszczędzić. Zabrałem ze sobą mego cennego Kryptonite'a, który pomimo tego, że swoje waży, to zadanie spełnia (jak na razie i oby było tak zawsze ;)) - plecak i tak miałem, więc nie było problemu. Dawno nie jeździłem po cywilnemu, ale dostrzega się jednak te problemy związane z niskim poziomem odpowiedniej infrastruktury rowerowej, że tak to górnolotnie nazwę. Np. przy CH Reduta parking dla rowerów wygląda tak, że jest odgrodzony kawałeczek parkingu samochodowego, na obszarze którego są 3 czy 4 stojaki na rowery. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że owe stojaki (te mało fajne - wyrwikółka - do których przypina się rower przednim kołem) nie są przykręcone do ziemi, tylko przypięte nie wzbudzającymi zaufania linkami do przypinania rowerów (!) do wątłego ogrodzenia z siatki. Cała misterna konstrukcja średnio mi się spodobała i z braku lepszego miejsca w zasięgu wzroku, przypiąłem po prostu rower do słupka owego ogrodzenia... Fajnie, doceniam, że w ogóle jest miejsce na rowery, ale jeśli już coś robić, to może bardziej by się postarać? Tyle narzekania. Podobały mi się z kolei stojaki na pl. Grzybowskim - w kształcie odwróconej litery U, o prawie płaskim, prostokątnym przekroju, do którego jednoczesne przypięcie u-lockiem ramy i przedniego koła nie stanowiło problemu. Nie chcę się zbytnio powtarzać (poprzedni post o Authorze), ale przy moim przyzwyczajeniu do szosy jechało się nieco inaczej. Zupełnie inne uzębienie napędu, pozycja, sztywność, zwrotność, prędkość, przyspieszenie, waga roweru, blablabla... Będę chyba musiał zajrzeć do piast. Mają już wyczuwalny luz i nie wiem, czy dą się z nim coś zrobić, bo możliwe, że bieżnie konusów są już na tyle zjechane, że i regulacja nie pomoże. Jak by nie patrzeć, te koła przejechały jakieś 11 tys. km w przeróżnych warunkach, więc i tak fajnie, że jeszcze żyją. W bliższych lub dalszych planach będzie też chyba zmiana siodełka na coś bardziej komfortowego. Na pewno nie jakąś kanapę, ale obecnie zamontowany Boplight Team przy braku wkładki w spodenkach do najwygodniejszych nie należy. Oprócz tego - wspominane wcześniej ustawienie klamkomanetek (bo nadgarstki cierpią, oj cierpią), piasty i pewnie coś jeszcze się znajdzie. W końcu na wycieczkach z M też musi mi być wygodnie, hehe. Naszło mnie znowu, żeby częściej gdzieś sobie na nim jeździć - może właśnie w celach komunikacyjnych? Sporo pewnie jednak będzie zależało od pogody, bo jazda w przepoconej bawełnie (a raczej chodzenie w niej później) zdążyła mi zbrzydnąć. No, ale przy dniach takich jak dzisiejszy i przy potrzebie pojechania w kilka miejsc w mieście - czemu nie? Szybko, za darmo, przyjemnie, a i zawsze to jakieś rowerowe urozmaicenie od szosy, co nie znaczy oczywiście, że ta mi już wychodzi bokiem, o nie... ;)

28 września 2011

Szosa 28-09-2011 (101)

Wczoraj popołudniu pojawił się pomysł przejechania dziś stówki. Jednak wraz z wieczorną burzą, realizacja planu stanęła pod znakiem zapytania. No ale mówili, że dziś ma być ładnie. Ok. 9 rano jednak ładnie nie było. Na termometrze tylko 10°C i... mgła. Niebo całe zawalone ciemnymi chmurami, słońca brak. Zacząłem się zastanawiać, czy może jednak nie skrócić dystansu albo w ogóle sobie odpuścić, bo tylko patrzeć jak zaraz zacznie padać. Pomyślałem jednak, że skoro mówili, że dziś bez deszczu, to może akurat dziś się te prognozy sprawdzą. Do odważnych świat należy, więc postanowiłem pojechać. Miałem jednak jakieś złe przeczucia, że tak to pesymistycznie nazwę. Zastanawiałem się, czy będzie padało, czy przemarznę i rozchoruję się na dobre czy też będę pod koniec umierał z głodu. Ponieważ nie chciałem się znowu opychać makaronem, postanowiłem kolejny raz spróbować naładować się nieco mniejszą ilością jedzenia. Dziś znowu 3 bułki, ale na dodatek kawałek schabu, bo akurat był pod ręką ;) Na drogę 2 banany i prawie cały bidon wody z cukrem i sokiem z cytryny. Już po wyjściu z domu i przejechaniu paruset metrów stwierdziłem, że moje przemyślenia związane z temperaturą mogą się niestety sprawdzić. Zimno. Postanowiłem jednak nie dawać za wygraną i pojechałem dalej, chociaż w perspektywie były ponad 3 godziny pedałowania w takiej temperaturze. Na szczęście jednak, z każdym kolejnym kilometrem było mi coraz cieplej. Nie wiem, czy nogawki nie są minimalnie za ciasne (a może za wysoko je podciągnąłem?), ale czułem, że przez nie nogi są jakieś odrętwiałe. To też mnie nie pocieszało. Później jednak wszystko wróciło o normy i już nie przeszkadzały. Kiedy byłem w okolicach Mariewa, zauważyłem, że chmury dają za wygraną i powolutku się rozchodzą. A więc spece od pogody mieli rację ;) Za gorąco i tak mi nie było (po powrocie było tylko 13°C), ale przynajmniej nie było już tak ponuro. Tak jak mi było cieplej, tak nogi też się rozkręcały. Jestem zadowolony, bo dziś jechałem praktycznie cały czas powyżej 30 km/h. Z dużej tarczy korzystałem sporadycznie, bo nie chciałem się za bardzo katować. Sił nie brakowało i jechało się naprawdę nieźle. Byłem miło zaskoczony (znowu ;)), bo ostatnio zbyt dużo dłuższych dystansów nie było. Dominowały raczej 2 razy krótsze... Kolejną fajną sprawą jest to, że od wiaduktu nad trasą S7, na drodze nr 85 jest nowy asfalt aż do skrętu w ul. Rolniczą. Bardzo mnie to cieszy, bo jeszcze niedawno było tam naprawdę krzywo i dziurawo, co przy jeździe szosówką, z ok. 70 km w nogach i pod wiatr, zdecydowanie fajne nie było. Teraz jest naprawdę sympatycznie pomimo tego, że jakieś tam roboty wykończeniowe jeszcze trwają. Dopiero w tamtym miejscu poczułem głód. Postanowiłem jednak nie zatrzymywać się po jakieś zapasy, bo nogi ciągle dobrze pracowały, chociaż liczyłem się z tym, że może się to niedługo skończyć. I skończyło się w Łomiankach. Nie był to na szczęście jakiś wielki kryzys, ale już tak lekko nie było. Będąc na Bemowie, kupiłem sobie nadprogramowego banana, który pomógł praktycznie od razu, dzięki czemu do domu dojechałem w jednym kawałku.

Obawiam się, że dzisiejszą setkę mogę uznać za ostatnią w tym sezonie. Za dużo ich nie było, ale dobrze, że były w ogóle. Dobrze też, że dziś jechało się całkiem miło, to i zostaną miłe wspomnienia. No i fajnie, że pogoda jednak nie zawiodła i pozwoliła dojechać do domu w stanie nie wykazującym nasycenia deszczem ;) Mam nadzieję, że jeszcze kilka kilometrów uda mi się w tym roku zrobić zanim przyjdzie naprawdę zła pogoda...


26 września 2011

Mamy nowych Mistrzów Świata

Wczoraj zakończyły się Mistrzostwa Świata. W jeździe na czas wygrał Tony Martin, a ze startu wspólnego Mark Cavendish. Najbardziej mi chyba szkoda Cancellary. W TT zdobył brąz (po wcześniejszym czterokrotnym złocie w 2006, 2007, 2009 i 2010 r. :)), bo w jeden z zakrętów wszedł ze zbyt dużą prędkością i żeby nie wjechać w barierkę musiał się praktycznie zatrzymać, przez co stracił sporo czasu. Martin w 2009 i 2010 r. zdobywał brąz, więc powiedzmy, że złoto mu się w końcu należało (uzyskał ok. 1'15" przewagi nad drugim w tym roku Wigginsem, więc naprawdę sporo) ;) We wczorajszym wyścigu zaś przegrał brązowy medal dosłownie o centymetry z Andre Greipelem. Jak sam powiedział - biorąc pod uwagę to, że nie jest sprinterem, to i tak niezły wynik. Złoto natomiast przegrał z Cavendishem Matt Goss. Niestety relacji nie oglądałem, tyle co jakieś skróty w Internecie. Tak więc, tęczowe koszulki mają nowych właścicieli. Zobaczymy, co się wydarzy za rok...

Szosa 26-09-2011 (56)

Dziś wyjechałem o niekoniecznie wczesnej godzinie, ale za to rano udało się jeszcze coś załatwić. Myślałem już, że po ostatniej jeździe nie będzie już okazji żeby pojeździć w krótkich ciuchach, ale dziś pogoda przeszła moje najśmielsze oczekiwania - 20°C i żadnych chmur. Momentami wręcz gorąco. Chciałem dziś troszkę poeksperymentować z jedzeniem, a raczej jego ilością przed jazdą. Na dzisiejszy opał ;) złożyły się 3 bułki (2 z wędliną i 1 z dżemem - kalorii niestety z dokładnością do części dziesiętnych niestety nie podam ;)) i 2 banany, z czego 1 w czasie jazdy. Ku mojemu zaskoczeniu w zupełności wystarczyło. Myślę, że mógłbym nawet przejechać kilka kilometrów więcej zanim zacząłbym czuć głód. Co lepsze, czułem się dziś wyjątkowo dobrze i jechałem praktycznie cały czas w okolicach 35 km/h. Może to po części dzięki wiatrowi, który jakoś bardzo nie dawał się we znaki. Pokręciłem się w okolicach Lipkowa, Hornówka i Starych Babic. Na skrzyżowaniu Akacjowej i Jakubowicza minąłem się z 3 kolarzami. Ach, jak ja lubię tamtejsze asfalty. Przy dzisiejszej pogodzie w ogóle było genialnie...

24 września 2011

Szosa 24-09-2011 (51)

A jednak... W miarę możliwości postanowiłem zrobić coś ze wspomnianym wczoraj stanem rzeczy. Mam tylko nadzieję, że z gardłem się nie pogorszy. Wstałem dziś wcześniej i wyruszyłem z zamiarem przejechania ok. 50 km, bo mniej więcej na tyle miałem czas. Termometr pokazywał niecałe 12°C i chociaż słońce świeciło, to nie było wyjścia i trzeba było skorzystać z nogawek i wiatrówki. Szybkie śniadanko i w drogę, a do kieszonki banan na wszelki wypadek. Przyznam, że na początku nawet troszkę zmarzłem. Szybko się jednak rozkręciłem i było już cieplej. Jechało się przyjemnie. Najpierw nieco ciężej, bo pod wiatr, ale nogi całkiem szybko złapały rytm i kręciły się już lżej. Jak zwykle, spodziewałem się czegoś gorszego po kilku dniach przerwy, ale nie było najgorzej. Dystans odpowiednio krótszy, ale fajnie, że śniadanie starczyło za paliwo i nie musiałem ładować w siebie talerza kluch; nawet rezerwowy banan się nie przydał ;) W ogóle bardzo miło się jechało o bardziej porannej godzinie. Może to częściowo za sprawą tego, że dziś sobota i ruch mniejszy, ale podobało mi się mimo nieco wcześniejszej niż zwykle pobudki. Może warto wprowadzić jakieś zmiany w ciągu tygodnia? ;) Dziś też miałem okazję sprawdzić bidon w praktyce. Najbardziej obawiałem się tego, że będzie się go ciężko wkładało/wyjmowało z koszyka (bo jednak trochę inaczej wygląda to na sucho, a inaczej w czasie jazdy), ale ku mojemu zaskoczeniu, siła do tego potrzebna jest jak najbardziej do zaakceptowania. Co prawda muszę się jeszcze przyzwyczaić do zupełnie nowego ustnika, ale podsumowując ostatnie zakupy - jestem zadowolony. A podsumowując dzisiejszą jazdę - może nie było bardzo długo, ale za to bardzo fajnie. Po powrocie, na termometrze 15°C. Tak więc, upału nie ma, ale jest ok. Idzie jesień... ;)

21 września 2011

Nowe noski do okularów i pamiątka dla przyszłych pokoleń ;)

Wczoraj dowiedziałem się, że noski dotarły do sklepu i mogę je odebrać. Więc jednak ostały się jeszcze w magazynie DSR - całe szczęście. Dzisiaj więc podjechałem po nie i, co więcej, zamontowałem już w okularach. To chyba jakiś nowszy model, bo fabrycznie były szare. Teraz są czarne, ale to chyba tylko lepiej. Zresztą jakiejś wielkiej różnicy mi to nie robi. Oby dobrze się trzymały i nie narażały mnie na niepotrzebne stresy ;)


Ponieważ pogoda ostatnio już coraz bardziej jesienna, a dziś świeci słoneczko i na niebie nie ma żadnej chmury, wpadłem na pewien pomysł. Było trochę za późno żeby sobie gdzieś dalej pojechać (bo dzisiejsze popołudnie kolejny raz spędzę na budowie ;)), ale pomyślałem, że to dobra okazja żeby jakoś uwiecznić siebie z moim aluminiowym kolegą Scottem, bo jeszcze nie udało nam się znaleźć razem na żadnym zdjęciu ;) W tym miejscu podziękowania dla kochanej M, która się tym zajęła. Co prawda sceneria, ilość czasu i warunki oświetleniowe takie sobie, ale jakakolwiek pamiątka jest. Trzeba coś kiedyś dzieciom pokazać, co nie...? ;)


16 września 2011

CamelBak Podium + Tacx Tao

Tak więc, poszukiwania nosków do okularów doprowadziły mnie do zakupu nowego bidonu oraz koszyka. Wiem - dziwne, ale nie będę drugi raz opowiadał całej historii ;) Wczoraj przyszedł do mnie kurier o dość nietypowej godzinie, bo dopiero o 21:30. Co takiego przyniósł? Bidon CamelBak Podium 610 ml (kolor Clear Carbon) i koszyk Tacx Tao (czarny, wersja aluminiowa). Co prawda nie miałem jeszcze okazji przetestować nowego zestawu w czasie jazdy, więc napiszę tylko o pierwszych wrażeniach. Te są jak najbardziej pozytywne. Widać, że do konstrukcji bidonu ktoś podszedł z głową i wyszedł naprawdę fajny produkt. Co prawda nieco zniechęcająca może być cena, ale przynajmniej jak na razie nie żałuję. Konstrukcja zaworu/ustnika (Jet Valve™) sprawia, że bidon jest naprawdę szczelny. Oprócz standardowego, przekręcanego zamknięcia ustnika Podium jest wyposażony również w zabezpieczenie, które kiedyś widziałem przy okazji jakiegoś ketchupu ;) Mianowicie, silikonową membranę naciętą w kształcie krzyża (widać to na drugim zdjęciu). Dzięki temu, nawet przy otwartym zaworze nic nie cieknie. Sprawdziłem na razie tylko odwracając pełny bidon do góry dnem. Skutkuje to tym, że w czasie jazdy (jak mi się wydaje ;)) nic nie będzie ciekło po ramie czy rękach, a i nie trzeba będzie za każdym razem otwierać bidonu zębami. Z kolei przy zamkniętym zaworze i przy mocniejszym ściśnięciu bidonu nie ucieka z niego chociażby kropla zawartości. Wspomniana wcześniej silikonowa zastawka (o, to jest chyba fajne określenie :)) umożliwia picie na 2 sposoby. Można albo puścić sobie strugę do ust (niektórzy stosują to też do odstraszania psów - podobno skuteczne, teraz będę miał jak sprawdzić ;)) - ciśnienie jest naprawdę niezłe - albo też napić się jak przez słomkę, czyli po prostu ssąc. W obu przypadkach zawartość wpada do otworu gębowego jak najbardziej zadowalająco. Do jakości wykonania też na razie zastrzeżeń nie mam. Materiał, z którego zrobiony jest bidon nie jest ani za twardy, ani za miękki - wg mnie. Ciekaw jestem tylko, ile pożyją nadruki, ale to już kwestia raczej drugorzędna, która w przypadku różnych bidonów przedstawia się chyba podobnie... Jak wspomniałem, zdecydowałem się na wariant kolorystyczny Clear Carbon (chociaż co to ma wspólnego z carbonem to nie mam pojęcia - black pewnie zbyt amatorsko by brzmiało ;)) - jest też co prawda wersja czarno-szaro-czerwona (Smoke Racing Red), która pewnie ładnie komponowałaby się z malowaniem Scotta, ale wolałem, żeby bidon jakoś się od ramy wizualnie odróżniał i stanowił raczej dodatek, a nie integralną całość. No i może mi się tylko wydaje, ale nie wiem czy jednak czarna wersja jakoś bardziej by się na słońcu nie nagrzewała...

Druga sprawa - koszyk. Padło na słynny już Tacx Tao. Wersja aluminiowa, bo jakoś nie do końca do mnie przemawia kupowanie carbonowego koszyka za 300 zł tylko po to żeby ważył jakieś 15 g mniej niż aluminiowy ;) Bo, razem ze śrubkami, Tao waży 46 g. Chociaż jest wykonany z aluminium, to miejsca styku z bidonem są gumowane, dzięki czemu ten pewnie stabilniej się trzyma, a i może nadrukom się aż tak bardzo nie dostanie. Łby śrub elegancko chowają się w koszyku, więc to zapewne też wpłynie pozytywnie na trwałość powierzchni zewnętrznej bidonu, że tak się mądrze wyrażę. Potwierdzam przy okazji to, co CamelBak pisze też na swojej stronie - bidon Podium nieco ciężko wchodzi/wychodzi z Tao (kolejny plus dla CamelBaka za to, że nawet o takich pierdołach wspominają). Nie trzeba go oczywiście wbijać i wybijać młotkiem, ale żeby wlazł do końca trzeba użyć pewnej siły. Ma to też oczywiście dobrą stronę w postaci tego, że przy jeździe po większych nierównościach nie będziemy się raczej musieli zatrzymywać, żeby wrócić po bidon, który wypadł nam z koszyka 100 m wcześniej. Nie wiem, może to nieistotny szczegół, ale spodobało mi się też opakowanie koszyka - jest on dostarczany na półokrągłej listewce z tworzywa, do której jest przykręcony. Nie ma jakiś torebeczek ze śrubkami itp. Tu z kolei plus dla Tacxa za przywiązywanie wagi do szczegółów.

Jak już pisałem - jak na razie jestem bardzo zadowolony. Zobaczymy, jak będzie w czasie jazdy, ale myślę, że moje zdanie jakoś wyjątkowo się nie zmieni. Na koniec kilka zdjęć - razem z roboczym zdjęciem S10 z nowym bidonem i koszykiem oraz przerzutką, o której niedawno pisałem. Kurczę, ciągle jestem zakochany w tym rowerku ;)





12 września 2011

Vuelty podsumowanie z drugiej ręki

Z drugiej ręki, bo tak naprawdę wiele o tegorocznej Vuelcie nie wiem. Relacji widziałem może pół etapu, a w Internecie jakoś nie było mi po drodze śledzić dokładnie przebieg wyścigu. Tak więc, tylko parę słów mało znaczącego streszczenia na podstawie tego, co gdzieś tam słyszałem lub czytałem. Wygrał Hiszpan Juan Jose Cobo z Geox-TMC. Chyba dość niespodziewanie, ale może dzięki temu zwycięstwo jest jeszcze bardziej spektakularne, że tak to określę. Na miejscu 2. i 3. kolejno Chris Froome i Bradley Wiggins ze Sky Team. Różnica między Cobo a Froom'em wyniosła ostatecznie tylko 13 sekund, więc naprawdę niewiele. Sky teoretycznie jechał na Wigginsa, który był wspierany przez Froome'a. Okazało się jednak, że w lepszej formie jest Froome. Z czterech startujących Polaków wyścig ukończyło dwóch. Niestety, Michał Gołaś i Rafał Majka musieli się wycofać ze względu na obrażenia odniesione w trakcie kraks. I właściwie tyle wiem. Niewiele ;) Podoba mi się za to coś, na co zwrócił uwagę Artur z naszosie.pl, a mianowicie na to, że od pewnego czasu można zaobserwować wyrównanie poziomu zawodników z World Touru. Może faktycznie walka z dopingiem zaczyna przynosić efekty?

Szosa 12-09-2011 (55)

Kolejny raz przekonałem się, że prognozy to jedno, a rzeczywistość to drugie. Przed weekendem zapowiadali na dziś jakieś opady, burze i inne kataklizmy, a okazało się, że pogoda jest jak najbardziej odpowiednia na rower. No więc skoczyłem sobie na szybką przejażdżkę. Wiało dziś mocno, ale jechało się całkiem miło. Niestety, pod koniec jazdy spotkało mnie już coś mniej miłego. Mianowicie, zgubiłem nosek od okularów, który ostatnio próbowałem skutecznie przytwierdzić do okularów po tym jak odpadł. Jak widać - nie do końca się udało. Na początku zobaczyłem jakiś duży kształt pod okularami i pomyślałem sobie no ładnie, jakiś genetycznie modyfikowany insekt zaraz dobierze mi się do oka... Szybko jednak wpadłem na to, że to ten nieszczęsny nosek. I w tym momencie spadł. Nie miałem nawet za bardzo jak spojrzeć, w którym kierunku mniej więcej poleciał, bo jechałem akurat 50 km/h i wolałem patrzeć przed niż za siebie. Przeszedłem potem 3 razy odcinek, na którym nosek mógł być, ale niestety nie znalazłem go. Z tego, co zdążyłem zauważyć, to raczej kiepsko jest z ich dostępnością. Jutro mam się jeszcze odezwać do jednego sklepu, ale jak na razie - po szybkim rozeznaniu - znalazłem tylko w Centrum Rowerowym. Mają ostatnią sztukę. Z tym, że zamówienie musi być na min. 35 zł, a noski kosztują niecałe 4 zł... W chwili obecnej nie miałem w planach jakichkolwiek rowerowych zakupów, ale może trzeba się będzie dłużej zastanowić. Może coś wymyślę. Szkoda, gdyby nie ten nosek, to byłby naprawdę udany wypad.

10 września 2011

Szosa 10-09-2011 (51)

Początkowo, dziś i jutro miał być kolejny dzień bez jazdy. Lekka zmiana planów zaowocowała jednak tym, że mogłem dziś rano wyskoczyć na rowerek, co - nie ukrywam - bardzo mnie ucieszyło. W akcie desperacji miałem już iść wczoraj w nocy, ale skończyło się na tym, że zaczęło padać... Dzisiejszy dystans w sam raz jak na dostępne zasoby wolnego czasu. Jechało się sympatycznie, czasem z wiatrem, czasem pod wiatr, ale sił nie brakowało. Zamontowana wczoraj przerzutka działa bardzo przyjemnie, więc jestem zadowolony ze zmiany. Poniżej częściowo słoneczny widoczek z Koczarg Starych. Kto wie - może ostatni taki w tym roku? Obym się mylił ;)

09 września 2011

Jest FD-5700-L na obejmę!

Przy składaniu S10 żałowałem trochę, że nie udało mi się nigdzie dostać przedniej przerzutki 5700 w wersji czarnej na obejmę 34,9 mm. Dotąd więc jeździłem z wersją na hak zamontowaną do obejmy dostarczonej przez Scotta razem z ramą. Ale owa obejma była srebrna, co nieco gryzło się z moją koncepcją, heh. Obdzwoniłem wówczas pół Polski w poszukiwaniu przerzutki z czarną obejmą, ale nigdzie nie mieli, a i podobno dystrybutor też się już pozbył zapasów. Przedwczoraj jednak na Forum Szosowym zauważyłem ogłoszenie, że jest na sprzedaż czarna 5700 na obejmę 34,9. Jest aukcja na Allegro. Decyzja była szybka, bo przerzutka jest praktycznie nowa, a cena nieco niższa niż katalogowa. Przesyłka dziś do mnie dotarła i przerzutka jest już zamontowana. Pozostaje test w terenie, ale patrząc na pogodę za oknem można pomyśleć, że się na mnie solidnie obraziła... ;)

Tour de France - ilustrowana kronika wyścigu


Skończyłem ostatnio czytać Kronikę. Jestem pod wrażeniem ilości informacji, jaka tam jest. Autorzy wykonali kawał dobrej roboty, bo nie dość że, opisali w skrócie każdą (!) edycję wyścigu od roku 1903 do 2004, to jeszcze na końcu zamieścili masę statystyk. Na początku, jeszcze przed właściwą częścią Kroniki jest kilka rozdziałów na tematy związane z Tour de France - m.in. o Armstrongu, początkach wyścigu, pierwszych skandalach dopingowych... Smaczku całej książce dodają zdjęcia. Dzięki nim można zobaczyć, jak zmieniało się kolarstwo przez ponad 100 lat, na czym zawodnicy początkowo jeździli, jakie były warunki na trasie itd. Co do wspomnianych wcześniej statystyk, to jest tego naprawdę duuużo. Pomijając wymienienie zwycięzców każdego etapu (tak - etapu, nie wyścigu) w tych wszystkich latach, w owych materiałach znaleźć można chociażby takie informacje jak:
  • wielokrotni zwycięzcy wyścigu,
  • zawodnicy noszący żółtą koszulkę,
  • narodowa klasyfikacja zwycięstw etapowych,
  • zwycięzcy klasyfikacji punktowej, górskiej i młodzieżowej,
  • średnie prędkości najszybszych etapów,
  • ilość razy, jaką wyścig przejeżdżał przez wybrane wzniesienia,
  • starty oraz mety etapów wg miast,
  • ilość przejechanych przez zawodników kilometrów
i naprawdę wiele innych. W tej książce jest chyba wszystko, czego możnaby się dowiedzieć o TdF, heh. Dla kogoś zafascynowanego Wielką Pętlą to naprawdę świetne źródło wiedzy. Dziękuję M za świetny prezent!

05 września 2011

Szosa 05-09-2011 (40)

Krótkich dystansów ciąg dalszy, chociaż dziś już na pewno lepiej niż przedostatnie dwadzieściaparę kilometrów ;) Muszę sobie chyba postanowić, że nie warto chodzić na rower ok. 15 czy 16, bo poruszanie się po mieście jest na tyle komfortowe, że już chyba lepiej zostać w domu, bo więcej czasu spędza się na światłach i w korkach niż na normalnej jeździe. Dziś niestety znowu dość późno (czyli właśnie ok. 16) wyruszyłem, a że byłem też trochę ograniczony czasowo, to i dystans wyszedł jaki wyszedł. W porannych planach był Czosnów, ale pomimo superoptymistycznych prognoz zerowego zachmurzenia niebo wcale nie było takie bezchmurne, a wręcz przez pewien czas można było pomyśleć, że zaraz zacznie padać. Tak więc, niepewna pogoda też mi troszkę czasu pożarła. W końcu wyruszyłem bez konkretnego celu. Tzn. cel był taki, że skoro mało czasu, to trzeba się chociaż zmęczyć, co się nawet udało ;) Mocno dziś wiało, co przy kierunku bocznym potrafiło czasem w pewnym stopniu zaburzyć tor jazdy. Wyjechałem tylko trochę za Bemowo i musiałem wracać. Na którychś światłach jakaś kilkuletnia dziewczynka jadąca na stylowym różowym rowerku, widząc mnie powiedziała: Ooo, pan jedzie na wyścig rowerzystów ;))) A gdzież tam, ja skromny amator jestem, hehe. Tak czy inaczej, zaczynam mieć dość kierowców skręcających w lewo z naprzeciwka i czających się na skrzyżowaniu. Albo niech się zatrzyma i stoi albo niech pojedzie szybko, bo nie lubię się głowić przy tych powiedzmy 40 km/h czy mnie przejedzie czy nie, czy może tylko lekko potrąci albo zatrzyma się 4 cm przede mną... No, to tyle. Miłego popołudnia wszystkim życzę ;)

01 września 2011

Szosa 01-09-2011 (32)

Dziś znowu króciutko. Głównie w celu sprawdzenia, czy wczorajsza operacja przyniosła pożądane skutki. Skutki są jak najbardziej pożądane, a nawet lepiej. Napęd znowu pracuje cichutko, nic nie stuka, nie puka ani nie trzeszczy. Pewnie się już nie dowiem, czy przyczyną stukania były pedały czy brudny/słabo dokręcony suport, ale najważniejsze, że znowu jest jak za dobrych czasów nowości rowerka ;) Co więcej, odniosłem wrażenie, że cały napęd jakoś lżej i płynniej chodzi. Chyba, że to pozytywny efekt ostatniej setki i dnia przerwy. Chciałem dziś pojechać E77 w stronę Tarczyna, ale dość szybko postanowiłem zmienić plany. Trochę głupią godzinę wybrałem na jazdę, bo poruszanie się rowerem al. Krakowską ok. 15 jest średnio komfortowe. Będę tam musiał skoczyć w którąś sobotę. Nie było jednak aż tak beznadziejnie, bo nogi bardzo przyjemnie pracowały, dzięki czemu na liczniku dość często widziałem okolice 50 km/h. Sił nie brakowało, skurcze się do mnie nie dobierały, po prostu super. Wiadomo, że przy dłuższym dystansie pewnie już by tak różowo nie było, ale czasem fajnie jest wyskoczyć chociaż na trochę i pojechać szybciej niż zwykle. Hamulce ładnie pracują i nawet tylna przerzutka elegancko się dziś spisywała. Jednak siła (jaka by ona nie była...) w nogach, cichutko pracujący napęd i duża prędkość to coś wspaniałego :) Po zawróceniu tą samą drogą chciałem się przebić gdzieś dalej, ale niestety zaczynały się już robić korki i przyjemna, swobodna jazda była średnio możliwa. Poza tym, na niebie zaczęły się pojawiać złowieszcze chmurki, na które po ostatniej ulewie zacząłem być trochę bardzie wyczulony ;) Po drodze był jeszcze miły akcent - wpuściłem autobus z podporządkowanej, za co kierowca podziękował mi uniesionym kciukiem, na co odpowiedziałem tym samym. Niby nic wielkiego, a jakoś tak miło, biorąc pod uwagę relację między rowerzystami a kierowcami wszelkiej maści ;) I chyba tyle... Naprawdę super się kręciło.