31 października 2011

Szosa 31-10-2011 (60)

Ge-nial-nie! To tak jednym słowem, a trzema sylabami ;) Znowu miałem okazję przekonać się, że bardziej regularna jazda w połączeniu z króciutką przerwą (jak to mówią, regeneracja to też trening, chociaż osobiście daleko mi do trenowania jako takiego ;)) daje naprawdę świetne efekty. Ale od początku. Owszem, planowałem dziś rower, ale widząc sytuację za oknem zacząłem się zastanawiać. Dziś był/jest typowy jesienny dzień w wersji ponurej. Zero słońca, niebo zachmurzone w 100% i jako bonus lekka mgła. Do tego jakby straszyło deszczem. No ale ponieważ do odważnych świat należy ;) to postanowiłem się zebrać. Już od pierwszych metrów wiedziałem, że dziś będzie dobrze. Tzn. jeśli chodzi o nogi, a nie pogodę, bo parę razy nawet dostałem jakimiś pojedynczymi kropelkami, ale to nie złamało mojego hartu ducha i nie odebrało chęci do jazdy ;) Od początku jakoś lekko mi się kręciło, łatwiej przyspieszało i utrzymywało nieco wyższą niż zwykle prędkość. Z niepohamowaną radością wolałem się jednak nie spieszyć i poczekać do wyjazdu za miasto ;) To było nieco ułatwione, bo dziś również dało się odczuć to, że spora część ludzi powyjeżdżała w związku z jutrzejszym świętem. Miasto prawie opustoszało. Tam, gdzie zwykle można natknąć się na korki, dziś nie było o tym mowy. No i super. Nie żałowałem też, że wziąłem ze sobą lampkę. Niestety tylko tylną (ze świeżutkimi bateriami - wali teraz po gałach jak dawniej ;)), ale i tak pewniej się czułem, bo widoczność dziś taka sobie. Za miastem, właściwie z każdym kilometrem czułem się coraz lepiej i mocniej. Duża tarcza była dziś bardzo mile widziana i chętnie z nią współpracowałem. Na liczniku cały czas powyżej 30 km/h, a i często powyżej 35 km/h. Nogi jakoś same się kręciły. Nie oznacza to, że w ogóle nie czułem zmęczenia, ale nie było to takie zmęczenie jakie czuć można po dłuższej przerwie i małej ilości kilometrów w nogach. Dziś po prostu czułem, że mięśnie solidnie pracują, ale w zupełności mi to nie przeszkadzało. Zahaczyłem sobie też o Trakt Królewski w obie strony. Na stosunkowo długim odcinku jest zerwany jeden pas, ale że ruch niewielki, to i problem niewielki - jakoś się dało przejechać. I dziś też pojechałem trochę inną trasą w tamtą stronę - zamiast skręcać w Szkolną, skręciłem w ul. Białej Góry/Sportową. Bliżej Lipkowa jest tam co prawda asfalt poprzecinany regularnie lekkimi uskokami, ale za to wcześniej jedzie się całkiem miło:


Drugie zdjęcie może niekoniecznie pokazuje miłość tego odcinka, ale akurat w tym miejscu się zatrzymałem i poza brzęczeniem kabelków nade mną, moją uwagę zwróciła symetria owej malowniczej scenerii... ;)

Ostatnio mam też nową formę rozrywki na rowerze - zwłaszcza w mieście i zwłaszcza odkąd na zewnątrz jest raczej ponuro. Pokazuję kierowcom, których to dotyczy, że jadą z wyłączonymi światłami ;) Cóż to za kojące duszę uczucie, gdy pan/pani za kierownicą z radosnym uśmiechem dziękuje za przypomnienie... Trzeba sobie pomagać :D Przy skrzyżowaniu Towarowej i zamkniętej obecnie Prostej stoi od dłuższego czasu mechaniczny potworek do drążenia korytarzy II linii metra (a przynajmniej tak obstawiam):


Zdjęcie wyszło częściowo nieostre (może obiektyw był zaparowany?), ale najważniejsze udało się chyba uchwycić. Ach, ta technika... Szkoda tylko, że połowa ulic jest od pewnego czasu zamknięta ;)

Dziś było naprawdę świetnie. Dawno tak dobrze mi się nie jechało. Gdyby nie limit czasowy, chętnie przejechał bym sobie jeszcze xx km. No ale limit to limit i trzeba się cieszyć tym, co jest :)

30 października 2011

Finish Line Ceramic Wax Lube


Widoczna powyżej buteleczka, a właściwie jej zawartość, będzie bohaterem dzisiejszego posta. Jako że jednak postanowiłem sobie zrobić dziś dzień przerwy w jeżdżeniu, napiszę parę słów o owym oleju. Ceramic Wax Lube od FL jest olejem parafinowym, zawierającym magiczne ceramiczne drobinki. Równie magiczny napis Maximum cleanliness widoczny na opakowaniu jest wg mnie nie tylko fajnym hasełkiem mającym zachęcić klienta do zakupu, ale ma w pewnym stopniu odzwierciedlenie w rzeczywistości. Olej tworzy powłokę, która nie jest zbyt skora do łapania brudu, co cieszy. Łańcuch posmarowany białym finisz lajnem pozostaje naprawdę czysty przez paręset kilometrów. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że tylko raz zdarzyło mi się jechać w deszczu i że użytkuję go na szosie. Nie wiem, jak przedstawiała by się kwestia czystości, gdybym zrobił tyle samo kilometrów w lesie po piachu... Porównując go np. z zielonym FL, jest naprawdę nieźle. Na łańcuchu nie gromadzi się czarna maź, która z upływem czasu i kilometrów zaraża pozostałe elementy napędu. Nie jest oczywiście tak, że łańcuch oślepia na kilometr swoim blaskiem i nieskazitelnością, ale stosując białego FL na pewno łatwiej utrzymać napęd w czystości. Po wspomnianym wcześniej deszczu zauważyłem, że krople wody niejako zbierają się na powierzchni łańcucha. Ciężko było mi oczywiście zajrzeć między sworznie, ale wyglądało to tak, jakby olej naprawdę utworzył dość solidną powłokę, która nie wchłania wilgoci. Producent zaleca, aby po wyczyszczeniu i nasmarowaniu łańcucha oraz odbyciu jednej czy dwóch jazd nałożyć drugą warstwę. Ma to pozwolić na uzyskanie pełnej powłoki ceramicznej. Tak też zrobiłem, żeby nie było, że nie stosuję się do zaleceń lekarza lub farmaceuty. Tak przygotowany łańcuch przejechał w moim przypadku ok. 700 km zanim zaczął pracować nieco głośniej. Przy 800 km zaczęły się pojawiać piski, co ze względu na moją wrażliwość na tego typu dźwięki docierające z okolic napędu zaklasyfikowało łańcuch do następnego smarowania. A skoro już przy dźwiękach jesteśmy... Tak jak zielony FL potrafił sprawić, że praca napędu była praktycznie niesłyszalna (co uwielbiam ;)), tak w przypadku białego sprawa już tak idealnie nie wygląda. Nie jest to oczywiście tak, że świeżo po nasmarowaniu łańcucha wszystko trzeszczy i stuka, ale pracę napędu po prostu słychać. Niezbyt głośno, ale jednak. Może to też nie do końca dobre porównanie, bo to w końcu różne rodzaje olejów... Nie do końca podoba mi się również kwestia wydajności. Jak na razie, łańcuch smarowałem chyba 2 razy, a pół buteleczki (cała ma 60 ml) jest już puste. Będę to musiał sprawdzić przy okazji, bo aż mi się nie chce wierzyć, że tak szybko schodzi. Taka sama buteleczka zielonego FL starczyła mi na ładne kilka tysięcy kilometrów... Na razie chyba tyle spostrzeżeń. Ogólnie jestem zadowolony. Głównie z tego, że łańcuch pozostaje tylko minimalnie zabrudzony, a i te 800 km na jednym smarowaniu wydaje się całkiem przyzwoite. Ciekawe jak olej sprawowałby się w gorszych warunkach? Na razie skończę tą flaszeczkę (starczy jeszcze na 2 razy, czy jednak więcej? ;)) i przy kupnie czegoś nowego spróbuję może polecanego w wielu miejscach legendarnego Rohloffa?

29 października 2011

Szosa 29-10-2011 (50)

Oj, dziś jakoś wyjątkowo ciężko było mi się zebrać. Rano było ponuro, a ja czułem się jakoś dziwnie. Tzn. może nie tyle dziwnie, co czułem, że dziś powinienem chyba zrobić przerwę od roweru. Pewnie wyszło by mi to na dobre, ale mimo wszystko postanowiłem pojechać. Dzień przerwy zrobię może jutro albo w zbliżający się dzień Wszystkich Świętych. Albo w ogóle, zobaczymy... :D Jak już wylazłem z mieszkania, chęć do jazdy się pojawiła. Często tak mam, że najtrudniej się zebrać, a potem już nie ma żadnego problemu. Pomimo tego, że chęć się pojawiła, jakoś ciężko mi się kręciło. Właściwie równo z moim wyjściem wyszło słońce zza chmur, więc pogoda aż tak bardzo nie demotywowała ;) Jednak dopiero po kilkunastu kilometrach wszedłem na jakieś obroty i do powrotu do domu było już ok. Bardzo mało dziś korzystałem z dużej tarczy, wolałem nieco wyższą kadencję. Fajnie, bo ruch na ulicach niewielki. Za to autobusów linii cmentarnych jakoś więcej - równowaga we wszechświecie musi być ;)

28 października 2011

Szosa 28-10-2011 (50)

Dzisiaj następna standardowa pięćdziesiątka. Ostatnio pogoda jest dla mnie łaskawa, ale dziś to po prostu przeszła samą siebie ;) Niby na termometrze lekko poniżej 10°C, ale dzięki walącemu z nieba słońcu było znacznie cieplej. Momentami chyba aż za ciepło ;) Jadąc przez podwarszawskie mieściny czuć było czasem zapach dymu, co w połączeniu z chłodnym powietrzem sprawiało, że można się było poczuć prawie jak w gdzieś w górach, po prostu super. Inna sprawa, że te moje okolice są płaskie jak stół, ale nie o wysokość chodzi ;) Dziś też przejechałem sobie dodatkowo prze Hornówek. W drodze do Starych Babic (chociaż zdjęcie jest zrobione w przeciwnym kierunku ;)) ustrzeliłem na pamiątkę słoneczny widoczek:


W ramach dzisiejszego urozmaicenia wróciłem Górczewską - ścieżką rowerową! ;) Kierowcy się tam czasem irytują jak się jedzie ulicą, a że ścieżka jest w znacznej części asfaltowa a nie z kostki, to jakoś się da przeżyć. Oczywiście stałym elementem ścieżek rowerowych, chyba nie tylko w Warszawie, są piesi i różnej maści inne jednostki, których nie powinno na nich być... Potem - na deser - był jeszcze slalom między samochodami stojącymi w korku w kierunku centrum. Ot, uroki Warszawy :) Jakoś się jednak przecisnąłem i dotarłem do domu. Zaraz jednak szykuje mi się bonusowe 8 km na Authorze :)

27 października 2011

Szosa 27-10-2011 (70)

Dziś miała być kolejna nudna pięćdziesiątka ;) Byłem zmuszony nasmarować przed jazdą łańcuch, bo zaczynał już trochę piszczeć, co mnie zawsze w jakimś tam stopniu irytuje i odbiera przyjemność z jazdy ;) Tak naprawdę, to powinienem zmienić łańcuch na poprzedni, ale leniwa ze mnie bestia i po zdiagnozowaniu, że ten praktycznie nie jest brudny, pomyślałem, że dotrzaskam na nim jeszcze te 300 km, a drugi łańcuch założę dopiero w przyszłym roku. Nie mam aż takiego kopyta, żeby po przejechaniu 300 km rozciągnąć łańcuch o miliardy procent, więc zakładam, że tragedii nie będzie ;) Na początek, już tradycyjnie, przejechałem sobie 5 km rundkę po mieście, żeby się trochę rozkręcić, ale dziś było o tyle inaczej, że przejechałem ją w naprawdę spokojnym tempie. Nie żebym zawsze pędził 50 km/h, ale niejednokrotnie samo z siebie wychodzi te ponad 30 km/h, a właściwie nie wiem po co... Tak więc, po spokojnej rozgrzeweczce skierowałem się na właściwą trasę. No i jechało się bardzo przyjemnie - tak jak ostatnio - z wiatrem w plecy. Tak się zastanawiam, czy nasmarowanie łańcucha i jego cichutka praca nie wpływa na osiągi... ;) Któryś raz zauważam, że jeśli napęd cicho pracuje, to jakoś lżej mi się pedałuje. Nie sądzę, aby było to zasługą tylko tego, że tarcie między elementami łańcucha jest pewnie o jakieś skromne procenty mniejsze. Może po prostu to, że napęd nie wydaje cierpiących dźwięków podświadomie sugeruje, że człowiek się mniej męczy i korby same się obracają? ;) Nieważne, filozof ze mnie kiepski więc lepiej zostawię ten temat, hehe. Mimo wszystko, postanowiłem sobie dziś trochę urozmaicić trasę. A owo wyjątkowe urozmaicenie polegało na dodaniu przejazdu ul. Lipkowską/Fedorowicza w tą i z powrotem ;) Kilometrów dużo nie przybyło, ale bardzo lubię tamten odcinek. Przy okazji uwieczniłem złotą polską jesień:


Potem było już standardowo, ale tamte okolice też lubię, więc bardzo nie cierpiałem ;) Po drodze uwieczniłem jeszcze kościół pw. Wniebowzięcia NMP w Starych Babicach. Jadąc ul. Sienkiewicza jest leciutki podjazd. Ten widoczek też lubię, kościół ładnie się wcześnie wyłania zza domów i zakrętu. Gdyby nachylenie tego podjazdu było większe i gdyby był wybrukowany, biorąc pod uwagę jesienną aurę możnaby się poczuć jak na jakimś klasyku ;)


Po dojechaniu w okolice domu miałem na liczniku jakieś 5x km. Miałem jeszcze trochę sił w zapasie, a i pogoda była coraz ładniejsza. Czasu było co prawda coraz mniej, ale pomyślałem, że trochę sobie jeszcze pokręcę, żeby trochę urozmaicić te ostatnie szosowe posty ;) Najpierw więc pojawiło się na celowniku 60 km. Ale jakoś za szybko zleciało... ;) Pomyślałem sobie mam jeszcze chwilkę, niech będzie 70 ;) Nie lubię co prawda dokręcać kilometrów po mieście, ale te 50 km jakoś błyskawicznie minęło. Źle bym się też czuł po powrocie, gdybym się wystarczająco nie zmęczył mając jeszcze trochę czasu w zapasie, hehe. Tak więc, wyszło ostatecznie 70 km, których w ogóle się dziś nie spodziewałem.

26 października 2011

Szosa 26-10-2011 (50)

Powtórka z rozrywki. Kolejne 5 dyszek, a co więcej - o zgrozo - tą samą trasą, co ostatnio ;) Ale co tam. Chciałbym jeszcze przejechać do końca roku 300 km, potem pewnie sobie odpuszczę, bo mam trochę na głowie, a zakończyłbym rok równą liczbą, heh. Niby mam na to 2 miesiące, ale nie wiadomo, jak będzie z pogodą. W miarę możliwości będę pewnie trzaskał do znudzenia te 50 km, bo na dłuższe trasy pogoda już taka sobie, a i w ciągu dnia na więcej nie za bardzo mogę sobie pozwolić. Byleby jeszcze 6 razy wyskoczyć na rower ;) Dziś w sumie nic wyjątkowego. 9°C za oknem i czasem słońce wyglądające zza chmur. Pojechałem bez ochraniaczy na buty, ale nie żałuję. Stopy trochę zmarzły, ale bez przesady. No i dziś zrezygnowałem też z koszulki między potówką a wiatrówką - też było ok. W tamtą stronę jechało się leciutko w okolicach 40 km/h, za to z powrotem już masakra, bo osiągnięcie 30 km/h nie było takie proste. Głównie dało się to odczuć na otwartej przestrzeni, za to między jakimiś zabudowaniami już znacznie lepiej. W drodze powrotnej udało mi się jeszcze spotkać z M, która kolejny raz umożliwiła mi uwiecznienie dla potomnych mej skromnej osoby - dzięki! Tym razem kolekcja jesienna ;) Wiatróweczka jest oczywiście czerwona, a nie hm... malinowa jak widać na zdjęciu:

23 października 2011

Szosa 23-10-2011 (50)

Po przejechaniu przez ostatnie dni tych xx km na Authorze, nogi zdążyły się już przyzwyczaić do nieco innej pracy i coraz ładniej sobie radziły. Aż sobie przypomniałem dawne czasy intensywniejszej jazdy na nim. Znowu naszło mnie na mocniejsze kręcenie, a to możliwe jest do zrealizowania np. za pośrednictwem Scotta ;) którego niestety musiałem ostatnio troszkę zaniedbać. Po porannych 2°C miałem jednak mieszane uczucia, ale postanowiłem, że rano zrobię sobie coś pożytecznego i poczekam aż trochę się ociepli. Tak się też stało i chociaż 8°C i tak jakoś bardzo nie zachęcało, to postanowiłem, że nie ma co marudzić tylko wsiadać i jechać :) W przypadku zimniejszych dni, od roweru odpycha mnie trochę konieczność zakładania na siebie kilku dodatkowych warstw. Spodenki, nogawki, potówka, koszulka, wiatrówka/kurtka, rękawiczki, buty, nogawki, ochraniacze na buty, kask... :) Dziś postanowiłem jechać bez czapki, bo mimo wszystko nie jest jeszcze aż tak zimno. W planach było jakieś 20, no może 30 km żeby się trochę rozruszać. Po tym, jak wsiadłem na rower, doznałem bardzo dziwnego uczucia. Prawie jakbym pierwszy raz siedział na szosówce. Zdążyłem ostatnio przywyknąć z powrotem do pozycji na Authorze i stąd zdziwienie. Cieszy mnie jednak to, że nie było tak, że wsiadłem i stwierdziłem, że to jakaś zupełnie inna pozycja. Stwierdziłem, że to zupełnie inna pozycja, ale jest mi wygodnie :) W tamtą stronę jechało się bardzo przyjemnie z wiatrem. Pierwsze kilka minut musiałem się na nowo oswajać z prowadzeniem Scotta, wchodzeniem w zakręty itd. No ale potem wszystko było już jak dawniej i poczułem się pewnie. Zdążyłem się też odzwyczaić od jazdy w rękawiczkach. Tak właściwie, to w ogóle troszkę się obawiałem jazdy na szosie, bo ostatnio, w trakcie prac budowlanych, zostałem lekko uszkodzony wiertarką, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało :D I to akurat w tym miejscu, gdzie kciuk przechodzi w palec wskazujący, a więc dokładnie tam, gdzie ręka opiera się na klamkomanetkach, heh. Gdybym był żabą, to bym napisał, że na błonie między palcami, ale że żabą ani specem od ludzkiej anatomii nie jestem, to tak nie napiszę ;) Mniejsza z tym, na szczęście jakoś wyjątkowo mi ta kontuzja nie przeszkadzała. Tylko kilka razy przy hamowaniu dała o sobie znać, poza tym było dobrze. Niepotrzebnie też obawiałem się tak temperatury. Stwierdziłem, że skoro pogoda jest jaka jest, to trzeba to wykorzystać i przejechać chociaż te marne 50 km, co też uczyniłem :) Miało dziś być słonecznie i ładnie, a było wyjątkowo pochmurno i ponuro, co widać na załączonym zdjęciu (zrobionym wczesnym popołudniem...). Minąłem dziś 2 szosowców i 4 patrole policji - jakaś wyjątkowo duża frekwencja ;) Cieszę się, że udało mi się dziś wyskoczyć na trochę. Byłoby miło, gdyby pojawiła się jeszcze jakaś okazja w najbliższej przyszłości, na co po cichu liczę.

20 października 2011

Grosz do grosza i będzie kokosza ;)

Ponieważ od pewnego czasu mam kłopoty ze znalezieniem jakiegoś wolniejszego dnia na szosę (ciekaw jestem, czy w tym roku jeszcze wsiądę na Scotta? ;)), staram się mieć jeszcze jakikolwiek kontakt z rowerem za pośrednictwem Authora. Ostatnio naprawdę doceniam, że dojazdy na rowerze w różne miejsca to fajna sprawa. Częściowa w tym zasługa pogody, która umożliwia pedałowanie z miejsca A do B w cywilnych ciuchach bez nadmiernego zgrzania się. Tu kilka kilometrów, tam kilkanaście, do sklepu, na wydział, gdzieś indziej... Dziś np. 25 km w różne miejsca i całkowity dystans przejechany w tym roku rośnie praktycznie sam. Nie są to jakieś wielkie liczby, ale na Authorze od momentu jego odświeżenia przejechałem już chyba trochę ponad stówkę. A i sporo czasu dzięki temu zaoszczędziłem. Pogoda już niestety zdecydowanie jesienna, ale póki jakoś strasznie nie pada i temperatura jest jeszcze w miarę znośna, postaram się to wykorzystać.

PS. Nie wiem dlaczego, ale słowo kokosza działa mi na nerwy... ;)

17 października 2011

Za nisko siodełko!

Ale ale... Nie ma problemu, nie chodzi o mój rower ;) Dziś po prostu jechałem na rowerku M, żeby odstawić go do urządzanego właśnie mieszkania, aby mógł sobie tam spokojnie przezimować. Nie miałem pod ręką niczego, czy mógłbym zaznaczyć obecną wysokość siodełka, więc jechałem z obecnym ustawieniem, które jest dostosowane do M. Damska rama 17" i właśnie niziutko ustawione siodełko sprawiło, że jechało mi się dość nietypowo ;) Starałem się jechać na stosunkowo miękkich przełożeniach, żeby kolana nie cierpiały. W czasie jazdy jednak i tak je trochę czułem, ale na szczęście potem nie było żadnych komplikacji. Podziwiam wszystkich fanów różnych dałnhilów, dirtów itp. - zdaję sobie sprawę, że tam się normalnie nie jeździ w takiej pozycji, ale jak widzę czasem jak owi rowerzyści dojeżdżają na swoich maszynach na miejscówkę i pedałują mając raz jedną raz drugą nogę prawie nad głową, to aż mnie boli ;) Ostatnio już pojawiają się temperatury poniżej 10°C i czasem powietrze wydaje się bardziej zimowe niż jesienne. Dziś jednak nie było aż tak źle, ale i tak pod koszulkę i bluzę założyłem potówkę. Właściwie w sam raz. Nawet dłonie mi nie zmarzły. Nie wiem, czy w bliżej nieokreślonej przyszłości nie zainwestuję ponownie w jakiś amortyzator do Authora. Oczywiście nic kosmicznego, może nawet jakiś prosty model z elastomerem. Jest jednak sporo wygodniej, a i nadgarstki pewnie byłyby bardziej zadowolone. Ale to raczej za jakiś czas... Jutro może kurs na Authorze po jakieś budowlane graty ;)

PS. No i jest ponad 4000 odwiedzin - dzięki!

16 października 2011

Porządki w etykietach

Króciutkie ogłoszenie parafialne, które nie ma oczywiście wpływu na losy świata, kurs dolara ani jutrzejszą pogodę na południu Brazylii ;) Zrobiłem porządek w etykietach postów. Postanowiłem wprowadzić troszkę większe uogólnienie. Dlatego też, zamiast etykiet konkretnych modeli różnych gratów, zostaje tylko etykieta producenta - jakiej dokładnie części dany post dotyczy będzie zawarte w treści. Podobnie z wyścigami - zamiast oznaczania każdego wyścigu jego nazwą i rokiem, w którym się odbył, będzie teraz tylko nazwa danego wyścigu i UCI WorldTour + dany rok (o ile oczywiście wyścig należał do WT). Nie będę wówczas co roku dodawał nowej etykiety wyścigu (tylko nową etykietę UCI WT), a której edycji dany post dotyczy będzie się można zorientować po dacie. Jutro (właściwie, to już dziś) jeszcze dokładniej rzucę okiem na resztę postów i powinien być porządeczek. No, to chyba tyle, czas spać ;)

15 października 2011

Koniec sezonu UCI WorldTour 2011

Nie będzie to przepastne podsumowanie całego sezonu z wyróżnieniem największych jego rewelacji, mnóstwem statystyk i innych ciekawych informacji - ot standardowy pościk o wszystkim i o niczym ;) Dziś odbył się ostatni z wyścigów w szosowym kalendarzu UCI - Il Lombardia (Giro di Lomabardia). Warto o nim wspomnieć chociażby dlatego, że genialne 5. miejsce zajął Przemek Niemiec! Relacji nie widziałem, ale wysokie miejsce Polaka na pewno może cieszyć. Teraz pozostaje czekać na przyszłoroczny Tour Down Under, który rozpoczyna się już 17 stycznia 2012 r. Trzeba będzie przeczekać ten okres czytając sobie o innych aspektach kolarstwa ;) To akurat udaje mi się całkiem fajnie realizować, bo jeżdżąc autobusem na budowę mogę (o ile nie ma zbyt dużego ścisku ;)) sobie poczytać zaległe numery Magazynu Rowerowego czy bikeBoardu. Oczywiście nie wszystkie, bo wszystkich nie mam, ale chociażby te, na które czasu nie starczyło mi wcześniej. Jest więc jakiś pozytyw. Co do końca sezonu, to oczywiście sporo się też dzieje w kwestii transferów. Dla kibica jest to pewnego rodzaju haczyk, bo jak już zdąży się przez rok oswoić z tym, że zawodnik x jeździ dla drużyny X, to po wygaśnięciu jego kontraktu - o ile nie zostaje w obecnej ekipie - trzeba się przyzwyczajać do nowych składów, bo okazuje się, że ten sam x jeździ już dla Y ;) No ale w sumie nic w tym dziwnego i po pierwszych kilku wyścigach można sobie wszystko utrwalić na nowo. Transferem, o którym chyba najwięcej się mówiło, było odejście Marka Cavendisha (jak by nie było - nowego Mistrza Świata) z HTC-Highroad, które z końcem sezonu niestety kończy działalność. Przez pewien czas krążyły różne informacje, do której drużyny przejdzie, ale niedawno wyszła na światło dzienne informacja, że zasili brytyjski Team Sky. Kolejnym hitem jest połączenie się Leopard-Trek z RadioShack, z którego powstanie nowa drużyna - RadioShack-Nissan-Trek. Z kolei zaś z połączenia OmegaPharma-Lotto i QuickStepu powstaje OmegaPharma-QuickStep. Do BMC Racing Team przechodzi natomiast Thor Hushovd i Philippe Gilbert, który to w tym sezonie zwyciężył w klasyfikacji punktowej UCI. Sporo się więc dzieje, a i Polacy krążą między jednymi z najlepszych ekip, co dodatkowo cieszy. Może żeby nie powtarzać, odeślę do przygotowanego przez naszosie.pl Przewodnika transferowego 2011-2012, w którym wyróżniono poszczególne zmiany składów.

06 października 2011

Częściowe odświeżenie Authora i... rowerowe ADHD? ;)

Dziś znalazłem trochę czasu żeby zająć się trochę Authorem. W planach było lekkie skrócenie pancerzy przy kierownicy oraz wymiana pedałów i siodełka. Jak zwykle, po drodze wyszło trochę więcej ;) Zacząłem od dodania 0,5 cm podkładki pod mostkiem, żeby kierownica była nieco wyżej. 4 podkładki 0,5 cm zamieniłem na 2x 1 cm żeby było prościej. Potem skracanie pancerzy. Poszło nawet sprawnie, wymienić musiałem tylko linkę od tylnego hamulca, bo była trochę postrzępiona. Oczywiście w komplecie ze skracaniem pancerzy była regulacja obu przerzutek i wspomnianego hamulca (przedniego w ogóle nie ruszałem, jest ok). Ale z tym też udało mi się szybko uporać. Korzystając z tego, że już się dobrałem do Authora, wyczyściłem i przesmarowałem obie przerzutki, nasmarowałem sworznie, z grubsza wyczyściłem ramę, obróciłem trochę klamkomanetki żeby dłonie mniej bolały (i walnąłem po kropelce smaru do środka, żeby ładniej pracowały) i pewnie coś tam jeszcze by się znalazło. Wymiana pedałów i siodełka odbyła się bezboleśnie. Przy okazji siodełka wyczyściłem jeszcze jarzmo sztycy, bo było całe w piachu. A, no i parę dni temu udało mi się zlikwidować luz na piaście przedniego koła, więc kolejny problem z głowy...

Rowerek więc jako tako odświeżony (zostało m.in. wyczyszczenie łańcucha i jakieś inne duperele), skorzystałem z okazji i wyruszyłem na miasto, bo miałem coś do załatwienia. Całość pracuje bardzo fajnie. Biegi zmieniają się błyskawicznie, zarówno z przodu jak z tyłu, hamulce ładnie hamują, nic nie trzeszczy itd. Nowe siodełko mi jak na razie bardzo odpowiada. W czasie jazdy musiałem troszkę poprawić ustawienie, ale jest już dobrze. Nowe pedały też mi odpowiadają. Co prawda wciąż dziwnie mi się pedałuje nie będąc wpiętym, ale przynajmniej nic mi się nie wbija w stopy. Rowerek jak na swoje lata i to w jakich warunkach jeździł naprawdę dzielnie się trzyma. Problem jest jedynie przy jeździe na 6 z tyłu, bo łańcuch skacze jak szalony. Zajrzę tam przy okazji. I w ogóle chodzi mi troszkę po głowie lekka modyfikacja napędu. Obecnie korzystam praktycznie cały czas z dużej tarczy z przodu i ze 3 czy 4 najmniejszych z tyłu. Może poszukałbym jakiejś kasety na bardziej płaskie tereny? Ale to na razie drugorzędna sprawa, pośpiechu nie ma. No i dziś znowu zauważyłem coś, o czym kiedyś już pisałem. Nie potrafię jeździć wolno! ;) Nie chodzi o to, że mknę milard km/h, ale o to, że jak jadę to automatycznie coraz bardziej (oczywiście do pewnej granicy ;)) się rozpędzam. Dziś miałem tylko dotrzeć od miejsca A do B, bez jakiegoś limitu czasowego czy czegokolwiek podobnego, nie miał to być jakiś trening itd., a jadąc ścieżką rowerową po prostu ciągle wydawało mi się, że za wolno jadę i cisnąłem te 3x km/h. Tak - ja też nie wiem, po co... Czyżby zgubny wpływ szosy? Chyba nie, właściwie mam tak od kiedy pamiętam, heh. Takie jakby rowerowe ADHD... ;)

Na koniec uaktualnione zdjęcie Authora:

05 października 2011

Małe authorskie zakupy

Celem mojej wczorajszej wizyty w rowerowym było zakupienie linek, siodełka i pedałów do Authora w ramach niedawno postanowionego ponownego tchnięcia w niego życia. Z linkami większej filozofii nie było - 2 hamulcowe i 2 przerzutkowe. Chcę mieć zapas, gdyby przy okazji skracania pancerzy przy kierownicy okazało się, że coś jest nie tak i jestem uziemiony, bo nie mam zapasowej linki tu czy tam. Siodełko natomiast chciałem zmienić, bo - jak już niedawno wspominałem - obecny Boplight Team może i jest fajny, ale jeśli jeździ się w spodenkach w wkładką. W planach jest natomiast jazda na Authorze w raczej cywilnych ciuchach, więc i chciałem, żeby me 4 litery zbytnio nie cierpiały. Szukałem więc czegoś bardziej miękkiego, trochę szerszego i niekoniecznie kosztującego fortunę. Pomyślałem, że po prostu pójdę do sklepu i jak coś mnie urzeknie to się zdecyduję. Nie robiłem wcześniejszego dogłębnego rozeznania rynku siodełek, bo tak jak można sobie kupić przerzutkę bez jej wcześniejszego dokładnego obejrzenia, tak siodełko wolałem sprawdzić własnoręcznie. Co prawda to czy będę zadowolony czy nie i tak wyjdzie dopiero w czasie jazdy, ale jak na razie jestem dobrze nastawiony. Padło na ErgoGel Authora (w rzeczywistości nie jest aż taką kanapą, na jaką może wyglądać na zdjęciu):


Kolejną kwestią były pedały. Obecne pedały Authora (które swoją drogą chyba też nie jakoś bardzo dawno zmieniałem) kiepsko zgrywały się z podeszwą butów. W praktyce oś pedału nieco za mocno wbijała mi się w śródstopie, a i ząbki znajdujące się na ramce pedałów chyba zbyt mocno się w nią wgryzały. Tu też chciałem znaleźć coś taniego i chyba się udało. Kupiłem bliżej mi nieznany model VP, owinięty fabrycznie w gustowną folię, na której widniał jedynie dumny napis Made in Taiwan ;)


Te są z kolei płaskie i w miejscu styku z butem gumowane. Mam nadzieję, że będzie lepiej. W najbliższej wolnej chwili zabiorę się za grzebanie w Authorze. Może uda mi się z niego jeszcze zrobić (w miarę) wygodny rowerek na wycieczki z M i do kręcenia się po mieście? ;)

04 października 2011

Szosa 04-10-2011 (28)

Dziś króciutko, ale był to zabieg celowy z kilku powodów: byłem trochę ograniczony czasowo, chciałem dokręcić do okrągłych kilometrów (bo straszą już, że na poważnie zbliża się jesień) - zarówno w tegorocznym przebiegu jak i w kwestii zmiany łańcucha na poprzedni - oraz ze względu na chmury i mało fajne prognozy na dzisiejszy dzień. Krótko, bo krótko, ale było sympatycznie. W mieście nie było nawet zbyt dużych korków, a i pogoda ostatecznie dopisała. Wiatr tylko czasem zbyt mocno wiał, co oprócz nieco cięższej jazdy dodatkowo objawiało się krążącymi po chodnikach i ulicach pierwszymi kupkami żółtych liści. Aura też już jakaś inna. Niby temperatura taka jak w sierpniu, a jednak czuć już chłodniejszy powiew. Po powrocie z szoski podjechałem do pobliskiego sklepu rowerowego (tym razem nie chciało mi się bawić w poszukiwania przez Internet ;)) w celu zakupienia paru gratów do Authora, ale o tym przy następnej okazji.

02 października 2011

Zaskakujące wrześniowe cyferki

Pomyślałem, że październikowe wpisy zacznę od króciutkiego powrotu do września. Otóż ów wrzesień zaskoczył mnie od względem ilości odwiedzin bloga. Co prawda do Onetu mi daleko (ale to chyba tylko lepiej...), ale oczywiście nie o to chodzi - piszę o tym wyłącznie przez pryzmat mojego skromnego wytworu, jakim jest ten blog. Ale do konkretów - we wrześniu został odwiedzony 1338 razy! To trochę ponad 1/3 całkowitej liczby odwiedzin (która to dziś osiągnęła okrągłe 3500 - kolejne zaskoczenie) od początku istnienia, czyli od stycznia. Najwięcej było 16 września - 93. Niewiele zabrakło do równych 100, tak samo jak niewiele (3) zabrakło w sierpniu do równych 500 w miesiącu. Tym oto pozytywnym dla mnie akcentem chciałem rozpocząć październik na blogu ;) Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł również rozpocząć pisanie pracy magisterskiej...