24 maja 2014

Szosa 24-05-2014 (60,63 km)

Kolejny powrót po kolejnej przerwie... Minęły trzy tygodnie od ostatniego szosowego wypadu. Wówczas czułem się naprawdę świetnie, jednak brak jazdy w ciągu ostatnich dni zrobił swoje. Do przerwy w jeździe dołączyło ponad 30°C na termometrze i zbyt szybkie wyruszenie po obiedzie. Te trzy czynniki złożyły się na efekt końcowy, jakim było to, że jechało mi się... po prostu beznadziejnie :) Od początku byłem jakiś zamulony, ociężały. Ciężko mi się oddychało i nogi kręciły tak sobie. Trzymałem się ok. 30 km/h, z wiatrem było i czasami pod 40 km/h, ale nie zmienia to faktu, że to zdecydowanie nie był mój dzień...

Pojechałem kawałek za Leszno i zawróciłem. Nie było czasu na jakąś dłuższą trasę, a chciałem po prostu trochę pokręcić. Pogoda, jak wspomniałem, była może nawet trochę za dobra, bo za takimi temperaturami nie do końca przepadam. Lepiej jednak tak niż miałoby znowu lać...


Przy skrzyżowaniu Błońskiej z Fabryczną stanąłem na moment żeby zrobić jakieś zdjęcie, kiedy bliżej nieznany mi obywatel Leszna idąc chodnikiem postanowił zabłysnąć znajomością polskiej muzyki rozrywkowej i zacytował fragment utworu formacji Golec uOrkiestra, krzycząc tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco! Może i rzeczywiście będzie, więc postanowiłem uwiecznić... ;)


Wymieniliśmy kilka bezcennych uwag o tym, jak to stawia się teraz nowe osiedla i biurowce na każdym wolnym skrawku ziemi, po czym pojechałem dalej...

Droga powrotna minęła mi pod znakiem wiatru w twarz, słabnących nóg i ogólnego kryzysu :) Dotarłem jednak do domu w jednym kawałku i chociaż było dziś raczej słabo, to i tak cieszę się, że te kilkadziesiąt kilometrów wpadło. Teraz zbliża się jednak kolejna kilkutygodniowa przerwa - zapowiada się sporo pracy, a i urlop za pasem, do którego trzeba się najpierw przygotować, i który trzeba następnie właściwie (aczkolwiek nierowerowo) wykorzystać :) Nogi więc znowu będą słabe, ale nie wolno się poddawać, co nie? ;)

15 maja 2014

Schwalbe Durano S - stan po 7000 km

Ostatnio niestety zupełnie mi nie po drodze z rowerem. Nie brakuje oczywiście chęci do jazdy, ale przede wszystkim paru wolnych godzin i dobrej pogody. Od pewnego czasu nosiłem się jednak z zamiarem napisania kilku słów o Schwalbe Durano S - oponach, które katuję na szosie od marca 2011 r..

Przebieg ok. 7000 km przez trzy lata to oczywiście niewiele jak na szosę, bo niektórzy robią tyle (albo x razy tyle) w ciągu jednego sezonu, ale o tym jak jest z moim czasem na jazdę już parę razy pisałem, więc nie ma co do tego wracać ;) Mocniej dociskana w czasie jazdy tylna opona stała się już jakiś czas temu zupełnie gładka (początkowo miała lekko chropowatą powierzchnię), więc na początku tego roku (kiedy opony miały przejechane jakieś 6500 km) postanowiłem założyć ją na przednie koło, zaś oponę, która dotąd była z przodu dać na tył żeby nieco wyrównać zużycie i choć trochę przedłużyć ich żywot. To, jak wyglądały opony po 7000 km (obecnie mają jeszcze te kilkaset więcej) przedstawiają poniższe zdjęcia - na górze mamy oponę, która wcześniej była z tyłu i obecnie powędrowała na przód, a na dole tą, która najpierw była z przodu, a teraz jest z tyłu:



Różnicę widać przede wszystkim w ilości drobnych pęknięć na głównej powierzchni tocznej opony na zdjęciu z prawej strony (przód > tył). Boczne powierzchnie właściwie nie są zużyte, no ale to akurat jakoś bardzo nie dziwi ;)

Powierzchnia toczna to jednak nie wszystko. Na ściankach bocznych widać niestety trochę więcej oznak zużycia - ponieważ zdjęcia wyrażają więcej niż tysiąc słów, kilka przykładów poniżej ;)





Miejscami nie wygląda to może za ciekawie, ale wg mnie jeszcze trochę pożyją. Powoli jednak przymierzam się do zmiany. Chociaż zmiana to chyba nie do końca dobre określenie, bo przyznam szczerze, że z Durano S jestem całkiem zadowolony i nie wiem czy nie zdecydowałbym się na nie po raz drugi. Swoje już przejechały, przez te 7000 km nie złapałem ani jednego kapcia, a zdarzało mi się jeździć nie tylko po krystalicznie czystych asfaltach ;) W tym przypadku chyba faktycznie magiczna wkładka antyprzebiciowa (o jeszcze bardziej magicznej nazwie RaceGuard) się sprawdza i nie jest to tylko marketingowy bełkot - jak dotąd spełniała swoje zadanie w 100%. Do przedniej opony wbijałem 8 bar, do tylnej 8,5 bar.

Warto jeszcze chyba wspomnieć, że jadąc w mokrych warunkach nie czułem się wyjątkowo pewnie (zdarzało mi się wpaść w lekki poślizg nawet przy - chyba nie aż tak mocnym - hamowaniu), ale może to kwestia mojej żałosnej techniki :) Niestety nie mam też zbyt dużego porównania z innymi modelami. Być może nieco lepiej spisywałyby się opony z jakimikolwiek rowkami odprowadzającymi wodę... Aż tak często jednak nie jeździłem w/po deszczu żeby miało to dla mnie kluczowe znaczenie.

Podsumowując, z Durano S jestem zadowolony i niewykluczone, że będę starał się zdobyć nowy komplet. Na razie jednak będę mimo wszystko starał się zdobyć raczej jakieś kilometry, bo od ostatniego wypadu na szosę minął już ponad tydzień i czuję jak nogi coraz bardziej tęsknią za wysiłkiem... ;)



AKTUALIZACJA Z 25-08-2014: SCOTT - NOWA KIEROWNICA, OWIJKA I OPONY

05 maja 2014

Szosa 04-05-2014 (80,79 km)

Wczoraj w Starych Babicach zameldowało się nas czterech: Janek, Michał, Mateusz i ja. W planach mieliśmy ok. 70 km, więc wybór padł na trasę, którą jechaliśmy w środę, ale bez odbijania na Białutki, a więc: Mariew, Leszno, odcinek przez KPN i dalej przez Czosnów i Łomianki.

Pogoda była rewelacyjna, aczkolwiek w stronę Leszna zmagaliśmy się z naprawdę solidnym wiatrem w twarz. Jechaliśmy sobie jednak na zmianach i trzymaliśmy się powyżej 30 km/h.

Na Topolowej (między Wólką a Mariewem) Janek zasygnalizował premię górską (górską, bo to oczywiście mocno przesadzone określenie, ale jak by nie patrzeć, teren się tam troszkę wznosi ;)) więc nie zastanawiając się długo, wstałem z siodełka i wyskoczyłem z drugiej pozycji. Dobiłem do 45 km/h i uzyskałem kilkadziesiąt metrów przewagi, po czym odpuściłem i zaczekałem na kolegów. Nogi naprawdę fajnie pracowały i muszę przyznać, że trochę mnie wczoraj nosiło ;)

Kolejna premia górska była przy stawach w Zaborowie. Na zjeździe zwiększyliśmy nieco prędkość, Janek wysunął się trochę do przodu, więc wskoczyłem mu na koło, po czym kolejny raz przycisnąłem i tym razem wpadło 50 km/h. Kawałek za mną pojechał Mateusz. Na wypłaszczeniu się połączyliśmy i do Leszna jechaliśmy już nieco spokojniej zmagając się dalej z wiatrem.

W Lesznie odbiliśmy w prawo na drogę 579. Ruch nie był zbyt duży, więc można było pozwolić sobie na parę zdjęć ;) Od lewej: Janek, Mateusz i Michał:




W Puszczy Kampinoskiej wiało już zdecydowanie mniej, więc i kręciło się lepiej. Jechaliśmy ok. 35 km/h. Przy jednej z wiosek wyskoczyły na drogę dwa psy, przez co musieliśmy ostro przyhamować, ale na szczęście obyło się bez kraksy (o tym, jak spotkania z psami mogą się skończyć mieli okazję przekonać się m.in. Marcus Burghardt oraz Sandy Casar i Frederik Willems na Tour de France 2007).

Od Czosnowa jechaliśmy Rolniczą już z wiatrem (przeważnie) w plecy, więc na liczniku były okolice 40 km/h.


Jechałem akurat na końcu, kiedy Mateusz wpadł przede mną w jakąś niezłą dziurę na drodze. Tylne koło mocno walnęło, ale wyglądało na to, że wszystko gra i można jechać dalej. Jak później napisał, przebił dętkę, ale powietrze zeszło z koła dopiero w domu, więc można powiedzieć, że szczęście w nieszczęściu... ;)

Po zjeździe z Rolniczej, przed nami była jeszcze hopka na Wiślanej, gdzie też chciałem trochę mocniej pojechać. Mateusz też coś planował, więc razem przycisnęliśmy, a od mniej więcej połowy podjazdu udało mi się zyskać jeszcze trochę przewagi. Tym razem też wyszło mi 45 km/h. Sam byłem trochę zdziwiony, bo zazwyczaj ta górka mnie dobijała pod koniec jazdy ;) Końcówka przebiegła już spokojnie i bez zrywów. Michał kolejny raz dziś pokazał, że można sobie całkiem nieźle radzić bez lajkry i całej reszty kosmicznej technologii ;)

Ojjj, muszę przyznać, że dawno nie czułem się tak dobrze. Sił starczyło od początku do końca, a i mogłem też sobie pozwolić po drodze na jakieś mocniejsze akcenty. Musiałem odreagować po środowych kryzysach ;) Byłoby naprawdę miło, gdyby nogi zawsze tak pracowały...

Na koniec jeszcze dwa zdjęcia od Janka - dzięki!