31 grudnia 2013

Rok 2013 - podsumujmy...

Jak to pod koniec roku bywa, wypadałoby napisać jakieś podsumowanie. Podsumowanie rowerowe, oczywiście...

Cóż, w porównaniu do innych rowerowych zboczeńców, kilometrów wpadło mi w tym roku śmiesznie mało - dokładnie 2540,28. Muszę jednak przyznać, że osobiście i tak jestem z tej ilości zadowolony. W rozbiciu na poszczególne miesiące, ilość przejechanych na rowerze kilometrów wyglądała tak:


Bardzo dobrze widać, w których miesiącach mogłem sobie odebrać część nagromadzonych w pracy nadgodzin i poświęcić je na jazdę. Tak naprawdę, główną przyczyną takiej a nie innej ilości kilometrów jest właśnie praca. A tej było w tym roku wyjątkowo dużo, co przełożyło się na późniejsze powroty do domu i mniej czasu na cokolwiek innego. Sytuacja wraca na szczęście do normy, jednak rok 2013 minął pod znakiem średnio kilku kilkudziesięciokilometrowych szosowych wypadów w miesiącu, głównie w weekendy. Chciałbym w tym miejscu podziękować mojej wspaniałej żonie, która wciąż cierpliwie znosi moje rowerowe spaczenie i nie wygoniła mnie jeszcze z domu :) Do dojazdów do pracy wciąż nie mogę się przekonać, chociaż niewątpliwie byłoby to świetne źródło dodatkowych kilometrów.

Z tym wiąże się w pewnym stopniu jedno z noworocznych postanowień (takie ponoć trzeba zrobić ;)). Otóż jeżeli na dwu-, trzygodzinne wypady na szosę nie zawsze jest czas, zamierzam częściej korzystać z Authora, a więc jeździć częściej, ale krócej. Wymieniłem w nim ostatnio parę części, dzięki czemu kręci się teraz zdecydowanie przyjemniej. Tak czy inaczej, priorytetem wciąż pozostaje szosa - sprawia mi to najwięcej radochy i nawet, jeżeli kilometrów nie ma zbyt wiele, to każdy przejechany wciąż mnie cieszy. A przecież o to powinno w tym wszystkim chodzić, prawda? :)

Zmian w sprzęcie zbyt wiele w tym roku nie było. Ze Scotta jestem wciąż jak najbardziej zadowolony i ewentualne zmiany będą zapewne spowodowane zużyciem się obecnych części. Jak na moje w pełni amatorskie jeżdżenie, więcej mi do szczęścia nie potrzeba. No, chyba że trafię gdzieś na jakąś świetną promocję... :D

O lekkich zmianach w Authorze już wspominałem. Obecnie traktuję go jako rower komunikacyjny/rekreacyjny i nie będę go raczej wyposażał w jakieś części prosto z rowerowego nieba. Ma być sprawny i niegroźny dla budżetu, a ile waży czy jak wygląda - to kwestia zdecydowanie drugorzędna.

Pod koniec roku udało mi się też nieco zwiększyć zawartość mojej rowerowej szafy - przybyły nowe buty, kurtka i rękawiczki na zimę (dotychczasowa kurtka nie do końca dawała radę, a rękawiczki były raczej na jesień) oraz ochraniacze na buty. O nich nie miałem jeszcze okazji napisać, bo temperatury wciąż są (nie-)stety zbyt jesienne ;)

Kończąc to porywające podsumowanie, chciałbym jeszcze wspomnieć o jednym, nie do końca rowerowym postanowieniu - mam w planach dołączenie do zacnego grona honorowych krwiodawców. Ot tak, żeby zrobić coś więcej dla innych. Noszę się z tym zamiarem już od jakiegoś czasu - może Nowy Rok będzie dobrą dodatkową motywacją?



Wszystkim Odwiedzającym mojego skromnego bloga życzę spełnienia marzeń oraz tego co najlepsze w nadchodzącym roku!

28 grudnia 2013

Szosa 28-12-2013 (63,55 km)


Powyższe zdjęcie mówi chyba samo za siebie... :) Dzisiejsza pogoda przeszła samą siebie - praktycznie bezchmurnemu niebu towarzyszyło 10°C. Wiosna w pełni, chociaż kalendarz uparcie pokazuje, że mamy koniec grudnia. Rok temu (30.12 i 31.12) pogoda również była całkiem rowerowa, jednak wcześniej spadło już trochę śniegu. Jak dotąd natomiast, śniegu brak. Jakoś wyjątkowo mi to jednak nie przeszkadza :) Mimo ładnej pogody, w nocy chyba coś popadało, bo drogi były w znacznej części mokre, przez co Scotta zakwalifikować można do czyszczenia. Skusiłem się dziś na jesienny zestaw ciuchów (ochraniacze na buty i zimowa czapka pod kask zostały w domu - na głowę w zupełności wystarczył Buff) i było w sam raz.


Ponieważ dzisiejszy wypad na szosę był ostatnim w tym roku, postanowiłem pojechać sobie tradycyjnie do Leszna. Ostatecznie dokręciłem jeszcze kawałek dalej do Grądów i tam zawróciłem. W drodze powrotnej przeszkadzał trochę lekki wiatr w twarz, ale dramatu nie było. Spotkałem dziś po drodze aż ośmiu szosowców. Zastanawiam się, dlaczego wszyscy jadą zawsze w przeciwnym kierunku...? ;)

Bardzo przyjemnie się dziś jechało. Nogi, chociaż pod koniec nieco zmęczone, nie przeżywały na szczęście żadnego większego kryzysu (bo i dystans nie był w sumie powalający). Tempo było zadowalające. Może dlatego nogi były zmęczone...? ;) Słowem - fajne zakończenie sezonu. Następny zamierzam rozpocząć od Nowego Roku :)

27 grudnia 2013

Rowerowy kubek - Put the fun between your legs

No cóż, ze smutkiem należy stwierdzić, że Święta, Święta i po Świętach... Moje wzorowe sprawowanie w ciągu całego roku ;) zostało jednak docenione i dostałem od M(ikołaja) kubek z akcentem rowerowym, a co więcej - szosowym:


Prezent zabieram do pracy, gdzie będę mógł z jego pomocą szerzyć rowerową propagandę! ;)

Gdyby ktoś chciał stać się posiadaczem tak zacnego naczynia (lub innego gadżetu rowerowego), zapraszam do Rowerowej Norki.

24 grudnia 2013

Święta!

Życzę Wam tysięcy przejechanych kilometrów, mnóstwa rowerowych prezentów, pięknej pogody i radości z jazdy. Oprócz tego oczywiście dużo, dużo zdrówka, uśmiechu na twarzy i spełnienia marzeń - tych rowerowych i nie tylko. Wesołych Świąt!

Zamiast choinki, coś o podobnym kształcie - kaseta Shimano CS-9000 :)

artscyclery.com

22 grudnia 2013

Szosa 22-12-2013 (52,25 km)

Od mojej ostatniej wizyty na szosie minęły prawie trzy tygodnie. Zastanawiałem się wówczas, czy uda mi się jeszcze w tym roku zrobić parę kilometrów. Udało się na Authorze, a i dziś dałem radę wyskoczyć jeszcze na szybkie pięć dyszek na Scott'cie - do Czosnowa i z powrotem.

Pogoda była dziś naprawdę nietypowa jak na końcówkę grudnia (8°C i sporo słońca), więc zrezygnowałem z ochraniaczy na buty i Buffa. Zastanawiałem się nawet potem czy nie lepiej było założyć wiatrówkę zamiast kurtki...

Ponieważ ostatnio Sigma zaczęła skarżyć się na niski poziom baterii, dziś przed wyjściem włożyłem nową. Obstawiałem konieczność wpisywania wszystkich danych od nowa, ale ku mojemu zadowoleniu okazało się, że trzeba wpisać tylko Trip Down (który to miałem ustawiony na ilość kilometrów do kolejnej zmiany łańcucha). Dotychczas przejechany dystans, czas jazdy itd. się nie wyzerowały. Fajnie. Zmieniłem też baterię w nadajniku odpowiedzialnym za pomiar kadencji. Tyle, że z nieco marnym skutkiem, o czym dalej... :)

Już po pierwszych metrach doceniłem lekkość Scotta i to, jak przyjemnie się na nim przyspiesza w porównaniu do Authora. Spojrzałem na licznik i zauważyłem, że brakuje pomiaru kadencji. Sprawdziłem, czy odległość między nadajnikiem a czujnikiem na ramieniu korby nie jest zbyt duża. Nie była. Ponieważ klucz do otwierania dekielka w nadajniku zostawiłem w domu, stwierdziłem, że nie ma co robić zamieszania z wracaniem i że pojadę bez pomiaru kadencji, świat się pewnie nie zawali. Zacząłem się zastanawiać czy np. przez pomyłkę nie włożyłem starej baterii, która już całkowicie padła, czy coś się nie skopało z samym nadajnikiem itd.

Szybko jednak odpuściłem sobie dalsze rozmyślania. Chociażby dlatego, że podczas ruszania ze świateł wyprzedził mnie inny szosowiec. Dogoniłem go i przez jakiś czas jechaliśmy razem. Potężne uda i łydki, carbonowa Kuota i całkiem ładne tempo ok. 40 km/h. Rozdzieliliśmy się na rondzie przy MarcPolu na ul. Trenów.

W obie strony jechało mi się całkiem dobrze. Nie wiało dziś jakoś wyjątkowo mocno, więc utrzymywałem te 30 - 35 km/h. Nawet jakoś bardzo nie odczułem tych trzech tygodni przerwy, więc dzisiejszą jazdę można zaliczyć do udanych. Dystans w sam raz jak na krótką przerwę w przedświątecznych przygotowaniach ;)

Pogoda ma ponoć być jeszcze przez jakiś czas bardziej zbliżona do wielkanocnej niż bożonarodzeniowej, więc w planach jest jeszcze jakiś krótki wypad na szosę między Świętami i Nowym Rokiem co by godnie zakończyć obecny 2013 ;) Dziś zresztą nie tylko ja postanowiłem złapać jeszcze trochę kilometrów w tym roku - minąłem dziś pięć osób na szosówkach i cztery na MTB.


Pod koniec jazdy przyszła mi do głowy pewna myśl - może przez pomyłkę włożyłem baterię do nadajnika od pomiaru kadencji w niewłaściwą stronę? Nie muszę chyba pisać, co się okazało jak sprawdziłem to po powrocie do domu? ;)

21 grudnia 2013

Krótko, deszczowo i... fajnie!

Po lekkiej modernizacji Authora i postanowieniu nieco częstszej jazdy na nim, wczoraj miałem kolejną okazję żeby to postanowienie wprowadzać w życie. Po pracy miałem do załatwienia trzy rzeczy (w tym odebranie przesyłki z kolejną porcją rowerowych ciekawostek, o których pewnie napiszę w swoim czasie), a że nie było konieczności skorzystania z samochodu, to rower wydawał się najlepszym rozwiązaniem. Tym bardziej, że w tygodniu było kiepsko z czasem i nie było za bardzo kiedy pojeździć.

Wskoczyłem zatem na Authora i ruszyłem. Początkowo nieco ciężko mi się pedałowało, ale z czasem było coraz lepiej. Udawało mi się utrzymywać ok. 30 km/h, a i 40 km/h gdzieś tam po drodze wpadło. Zupełnie inaczej jedzie się na zdecydowanie lżejszej szosówce w porównaniu do xx-kilogramowego roweru górskiego jako-tako przystosowanego do jazdy po mieście (wiem, wiem, Ameryki nie odkryłem ;)). Najważniejsze jednak w tym było dla mnie to, że jechało się w ogóle. Jak wyjeżdżałem, zaczynało kropić i właściwie im dalej, tym padało mocniej. Jakoś bardzo jednak mnie to nie załamywało. Co prawda krople deszczu na okularach w połączeniu ze światłami samochodów czasami mocno przeszkadzały, ale chyba i tak lepiej czułem się w takim przypadku niż miałbym jechać bez okularów (ze względu na wadę wzroku; jeżdżę w Onyxach Accenta). Na szczęście jednak udało mi się w nic/pod nic nie wjechać i dotarłem w całości z powrotem do domu. Wyszło 25 km. Rower nadaje się do lekkiego odświeżenia, ale łańcuch chyba trzeba będzie solidniej wyczyścić i nasmarować. Może warto by też rozejrzeć się kiedyś za jakimiś pełniejszymi błotnikami. Zwłaszcza przednim, bo suport, korby, łańcuch i buty zostały całkiem solidnie zbryzgane wodą z dodatkiem różnej maści tzw. syfu.

Dziś niestety bez zdjęcia, bo zarówno sprzęt jak i sceneria się do tego zbytnio nie nadawały. Zawsze to trochę mniej dziadostwa wrzuconego do Internetu... ;)

15 grudnia 2013

Author odświeżony

Ze względu na sporo popołudniowo-wieczornych zajęć w ubiegłym tygodniu, dopiero wczoraj udało mi się zamontować nowe części w Authorze. Teoretycznie miałem tylko zmienić mostek, kierownicę i sztycę. Niby tylko trzy części, ale zmiana kokpitu wiąże się oczywiście z większą ilością atrakcji - zdjęcie rogów, starych chwytów, klamkomanetek, założenie wszystkiego na nowo i ustawienie we właściwej pozycji. Przy okazji pojawiła się też konieczność skrócenia pancerzy, a więc i ponownej regulacji hamulców i przerzutek. A skoro już się tym zajmowałem to postanowiłem też wyczyścić i nasmarować linki... Na szczęście zmiana sztycy poszła już gładko i na sucho efekt był całkiem zadowalający. Trzeba więc było sprawdzić całość w praktyce.

Na okazję nie trzeba było długo czekać, bo pojawiła się już dziś (gdyby się nie pojawiła, to pewnie i tak próbowałbym ją znaleźć ;)). Podskoczyłem na chwilę do rodziców żeby zawieźć jakieś drobiazgi i w drodze powrotnej zrobiłem jeszcze małe zakupy. Wyszło ostatecznie niecałe 25 km. Były dziś niby tylko 4°C, ale miałem wrażenie, że jest zdecydowanie cieplej. W nocy padało jakieś dziadostwo i drogi były nieco mokre, ale na szczęście tragedii nie było.


Ze zmian w sprzęcie jestem jak na razie zadowolony. Co prawda przyzwyczajenie do jazdy na Scott'cie sprawiało, że i tak czułem się na Authorze nieco dziwnie (głównie chyba dlatego, że jechałem w normalnych butach i nie byłem wpięty), ale z czasem było coraz lepiej. Jest na pewno lepiej, jeśli chodzi o pozycję - jestem teraz nieco bardziej wyprostowany, a i przesunięcie siodełka do tyłu wydaje mi się pozytywne - jak na razie kolana się nie odzywały. Węższa kierownica też mi pasuje. Przy okazji (chociaż zdjęcie niestety słabo ukazuje różnicę) wrzucam wersję przed i po niczym z reklam magicznych preparatów na odchudzanie:


Po powrocie pomyślałem jeszcze, że warto by uwiecznić całokształt po zmianach. Błotniki sprawiają, że całość jest nieco toporna, ale w tym przypadku chodziło raczej o względy praktycznie niż jakieś wizualne fajerwerki.


Swoją drogą, ciekaw jestem czy w tym roku uda mi się jeszcze wyskoczyć na szosę... Podejrzewam, że będzie z tym ciężko, ale na szczęście/nieszczęście w zanadrzu jest trenażer. Chyba wkrótce trzeba będzie po niego sięgnąć. Wprost nie mogę się doczekać! ;)

09 grudnia 2013

Nowe graty do Authora - budżetowo

Pisząc o jeździe na moim poczciwym Authorze (w wersji komunikacyjno-rekreacyjnej), niejednokrotnie wspominałem, że coś mi nie pasuje w ustawieniach, jest mi niewygodnie itd. Od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem wymiany kilku części, ale jakoś nie mogłem się za to konkretnie zabrać. Z założenia miały one być budżetowe, bez zbędnych fajerwerków, kosmicznych cen i przywiązywania wagi do wagi ;) Wyszło trochę spontanicznie, bo przy okazji sobotnich zakupów do domu, wskoczyłem na moment do rowerowego i po dziesięciu minutach wyszedłem z prawie wszystkimi częściami, których potrzebowałem:


  • No-name'owa kierownica aluminiowa z minimalnym gięciem, szerokość 560 mm - prostsza i nieco węższa niż obecna 590 mm.
  • Sztyca Zoom ø27,2 mm, 400 mm długości - dotychczasowa sztyca Boplighta nie miała setbacku, przez co nawet z zamontowanym mocno z tyłu siodełkiem siedziałem za bardzo z przodu i praktycznie po każdej jeździe bolały mnie kolana. Mam nadzieję, że nie będę żałował mocowania na jedną śrubę... ;)
  • Mostek Zoom 90 mm i bodajże 12° (zamiast obecnych 6°) - żeby nieco bardziej się wyprostować.
  • Chwyty AGR-600 Authora - dotychczasowe AGR-R192 wrzynały mi się dłonie, a tak jak na szosie, jeżdżę bez rękawiczek.
  • Linka przerzutkowa i hamulcowa - komentarz zbędny ;)

Części nie ważyłem nawet z czystej ciekawości. Obstawiam jednak, że niejeden czołg by się ich nie powstydził, ale jak wspomniałem, nie o wagę w tym przypadku chodziło.

W planach jest jeszcze zmiana opon najprawdopodobniej na semi-slicki. Teraz mam założone jakieś slicki Kendy i czasami jednak troszkę bieżnika by się przydało. W sklepie jednak nic mi w pełni nie podpasowało, więc pewnie skorzystam z oferty sklepu, o którym już wkrótce będzie głośno w całym Internecie... ;)

Noszę się też od jakiegoś czasu z wymianą kół, zapewne również na coś budżetowego. O obecne zaczynam się już coraz bardziej obawiać - mają spore luzy na piastach (bieżnie są już zużyte i mają trochę wżerów), a i obręcze wyglądają już na nieźle starte. Z tym jednak pewnie się jeszcze chwilkę wstrzymam.

Mam nadzieję, że te drobne zmiany wpłyną pozytywnie na komfort jazdy na Authorze i będę wówczas jeszcze chętniej na nim śmigał - zarówno komunikacyjnie jak i podczas spokojnych, leśnych przejażdżek z żoną ;)

07 grudnia 2013

Terminarz Rowerowy 2014


Wygląda na to, że w moim przypadku zakup Terminarza Rowerowego powoli staje się tradycją... ;) Z poprzednich edycji (2012 i 2013) byłem zadowolony i, tak jak wspomniałem rok temu, kalendarz w telefonie nie jest w stanie całkowicie zastąpić tego papierowego.

Sam układ jakoś znacząco się nie zmienił - z lewej strony mamy cały tydzień (wraz z polami do wpisania przejechanego dystansu i czasu jazdy), z prawej całą stronę na notatki (oraz podsumowanie dystansu i czasu z całego tygodnia/od początku roku). Osobiście, taki układ mi odpowiada.


Standardowo już, na początku kalendarza znajdziemy trochę teorii. Tym razem m.in. o materiałach stosowanych do produkcji ram, wybranych aspektach techniki jazdy czy rodzajach zaworów stosowanych w dętkach rowerowych. Jak co roku, jest też mały słownik polsko-angielski z nazwami części oraz zbiór danych kontaktowych organizatorów maratonów czy sklepów rowerowych (stacjonarnych i internetowych).


Zastanawia mnie tylko reklama firmy zajmującej się sprzedażą luksusowych chłodziarek do wina - czyżby dobro komplementarne dla przemysłu rowerowego? ;) Numer startowy zawodnika widocznego na okładce również może niepokoić... Jeżeli Twoje dziecko ma Terminarz Rowerowy to wiedz, że coś się dzieje!

Producentem jest ADeon wydawnictwo Tebra. Terminarz kupiłem w Empiku (29,99 zł). Podgląd zawartości kalendarza strona po stronie znajdziecie tutaj. Miłego planowania!

03 grudnia 2013

Szosa 03-12-2013 (74,04 km)

Tym razem poszedłem po rozum do głowy i sprawdziłem wcześniej, jaki wiatr przewidują na dziś pogodowi szamani. A przewidywali południowy i przyznaję, że znalazło to nawet odzwierciedlenie w rzeczywistości. Padło więc na pętlę przez Leszno, Czosnów i Łomianki żeby drogą 579 jechać z wiatrem w plecy.

Za Zaborowem zaskoczył mnie lekko komunikat na wyświetlaczu Sigmy. Ponoć żywot baterii w pomiarze kadencji dobiega końca i konieczna będzie jej wymiana. Żeby było weselej, po powrocie do domu pokazał się komunikat o konieczności wymiany również baterii w samym liczniku. Wychodziłoby na to, że te dwie (bo jest jeszcze jedna w opasce od pulsometru) przeżyły jakieś dwa lata. To chyba całkiem niezły wynik...

Właściwie cała dzisiejsza trasa minęła mi całkiem szybko i przyjemnie. Nogi nie narzekały (w razie co zawsze pozostaje zastosowanie niezawodnej metody Jensa V. ;)), pomimo niecałych 3°C nie zmarzłem, a i paliwa nie brakowało. W skrócie - dzisiejszą szosę można zaliczyć do całkiem udanych. Jedynie w okolicach 60. kilometra dopadł mnie na chwilę lekki kryzys, ale na szczęście zdążył jeszcze odpuścić przed powrotem do domu.


Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się jeszcze zrobić parę kilometrów na szosie. Wracając do speców od pogody, twierdzą że na dniach ma spaść śnieg. Co prawda zostało mi jeszcze kilka dni wolnego w zanadrzu, ale mam też parę innych spraw do załatwienia. Tak czy inaczej, cieszę się, że udaje mi się jako-tako utrzymać kontakt z szosą, chociaż to w znacznym stopniu możliwość odbioru nadgodzin, przez które z kolei wcześniej tego kontaktu było naprawdę niedużo... W ostateczności trzeba będzie wyciągnąć Authora ;)

02 grudnia 2013

Szosa 02-12-2013 (60,67 km)

No i mamy grudzień... Zmagań z zachodnim wiatrem ciąg dalszy - znowu mnie dzisiaj wymęczył, jednak tym razem sił już na szczęście nie brakowało. Nie przyszły mi też do głowy żadne głupawe kombinacje z trasą jak to miało miejsce w piątek, dlatego też wróciłem do domu w znacznie lepszym stanie - zarówno fizycznym jak i psychicznym ;)

Wygląda na to, że trasa na Leszno przez Wieruchów, Umiastów itd. powoli wypiera z moich szlaków drogę 580. Co prawda miejscami nawierzchnia jest beznadziejna, ale za to ruch zdecydowanie mniejszy, a i przyda mi się niewątpliwie jakieś urozmaicenie. Jak dotąd też, za każdym razem (jadąc w stronę Leszna) wiało mi solidnie prosto w twarz... Dziś było niby trochę cieplej (o cały 1°C!) niż ostatnio i jechało się zdecydowanie przyjemniej ze względu na słońce, które ostatnio widać już niestety coraz rzadziej. Żeby jednak nie było zbyt pięknie, w drodze powrotnej zebrało się sporo ciemnych chmur i zrobiło się nieco chłodniej. Dobrze przynajmniej, że wiatr wiał już w plecy...



Ciuchy nie zawiodły i było mi całkiem ciepło. Swoją drogą, czekam na temperatury bliżej 0°C, bo ciekaw jestem jak spiszą się w nich nowe ochraniacze na buty i kurtka. W dotychczasowych temperaturach dają radę. Podobno jednak idzie zima, a jak śpiewała Majka Jeżowska - nasza zima zła... ;)