10 stycznia 2012

Szosa 10-01-2012 (60,53 km)

Zebrałem się dopiero ok. południa, bo zapowiadali deszcz ze śniegiem, a i drogi były mokre. Niebo całe zawalone chmurami. Ale nic nie padało. Postanowiłem pojechać, bo inaczej pewnie żałowałbym, że zostałem w domu ;) Woda wraz z błotkiem z pobocza zadbały, aby rower został pięknie przyozdobiony ekspresyjnymi wzorami, które niekoniecznie mi się podobają. Szoskę czeka czyszczenie, ale na szczęście powinno wystarczyć tylko powierzchowne. Dziś też pokręciłem się w okolicach Lipkowa i chciałem odbić na Trakt Królewski. Tak taż zrobiłem, ale szybko skręciłem na drogę 580, bo Trakt znowu zryli i jest cały pokryty błotem i żwirem, który to zestaw dodatkowo upstrzył biednego Scotta. Nie wiem, czy to zasługa ostatnich (mało bo mało, ale nogi może jakoś tam sobie zaczynają przypominać jak mają pracować ;)) kilometrów na Authorze i kręcenia na rolkach, ale dziś byłem w stanie jechać trochę szybciej przy niekoniecznie wyższym pulsie. Średni wciąż wysoki, ale ciągle maleje. Podejrzewam, że niska temperatura i konieczność ogrzania organizmu też może mieć na niego wpływ. A temperatura pozostawiała dziś sporo do życzenia. Było 1,5°C i wilgotne powietrze, co w przypadku jazdy rowerem stanowi raczej kiepskie zestawienie. Właściwie ogólnie nie zmarzłem, bo założyłem zimowy zestaw ciuchów, ale niestety od 35. km praktycznie nie czułem dłoni. Nawet teraz jeszcze trochę bolą ;) Przerzutki obsługiwało się średnio przyjemnie, podobnie z hamowaniem. Po powrocie do domu miałem problem z samodzielnym rozpięciem kasku, heh. Sytuacja na szczęście wraca do normy i być może będę w stanie dalej prowadzić bloga ;) Poniżej, dzisiejszy krajobraz jakże motywujący do dalszej jazdy... ;)

6 komentarzy:

  1. Nasi wspaniali meteorolodzy zapowiadaja, ze jeszcze TEJ zimy spadnie snieg, wiec krec poki pogoda na to w miare pozwala;)
    tb

    OdpowiedzUsuń
  2. Niemożliwe! ;) Może to i lepiej, że spadnie, bo znowu mam chwilowo trochę więcej na głowie i rower będzie chyba musiał zejść na dalszy plan. A przynajmniej szoska, no ale nie chcę zapeszać ;)

    PS. O. Widzę, że zmieniła się czcionka komentarzy. Szkoda, że dodawaniem zdjęć się nie zajęli... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moze sie zmienila, nie wiem. W telefonie wszystko wyglada tak samo;)
    tb

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam, jak kupiłem moją kolarzówkę. Najpierw przywiozłem ją pociągiem z Sosnowca do Zabrza, a potem resztę drogi z dworca do domu pokonałem już samodzielnie. Był 19 marzec, ostatni dzień śniegu tamtej zimy. Z całej tej przejażdżki poza wspaniałym uczuciem, jakim było po raz pierwszy w życiu dosiąść szosówki, pamiętam, że wróciłem tak mokry i brudny, jak jeszcze nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło wrócić z roweru. Te cienkie opony tak mnie zachlapały, że nie jedno kółko MTB by nie poczyniło takich zniszczeń odzieży. Po 8 kilometrach rower wyglądał, jakbym wrócił co najmniej z wyścigu "Camel Trophy".

    Czy Ty też masz takie wrażenie, że na szosówce łatwiej jest się upierdzielić z góry do dołu, niż w tych samych warunkach na góralu?

    OdpowiedzUsuń
  5. Hehe, tak - te cienkie skubańce dają czasem popalić ;) Chociaż muszę przyznać, że chyba jednak na górskim (a na górskim jeździłem dawno, więc mogę wszystkiego nie pamiętać) bywało gorzej. W szosie zawsze miałem slicki bez żadnego bieżnika, więc może wodzie i innemu szajsowi ciężej było dostać się na mnie/rower. W MTB miałem Black Jacki 2,1" i o ile dobrze pamiętam, ich bieżnik potrafił "czynić cuda" ;) Na szosie mam przeważnie (jeśli w grę wchodzi tylko woda) wąski pasek od siodełka do połowy pleców. Chociaż w przypadku ostatniej jazdy, to nie była tylko woda: http://pawelkepien.blogspot.com/2012/01/miao-byc-szybko-i-przyjemnie.html ;)

    OdpowiedzUsuń