30 sierpnia 2011

Szosa 30-09-2011 (102)

Po wczorajszym króciutkim wypadzie pomyślałem, że wypadałoby przejechać w końcu jakiś większy dystans. Bez dłuższego zastanowienia padło na standardową setkę prze Kazuń. Pogoda miała być (i była) w sam raz, a że wczoraj nadgoniłem trochę pracy, to pomyślałem, że pozwolę sobie na taki luksus i pojadę te 100 km ;) Przed ruszeniem w drogę spotkałem się jeszcze na chwilę z M i parę minut wcześniej miał miejsce dość zabawny (chociaż pewnie wcale nie będzie się taki wydawał ;)) incydent. Czekając w umówionym miejscu, podeszło do mnie 3 wesołych panów. Nie wiem, czy czegoś wcześniej nie pili, bo byli dość wesolutcy ;) Zaczęli się zachwycać rowerkiem, tym jaki to on lekki, wypytywać o prędkości, bezpieczeństwo itd. Jeden z nich uparcie twierdził, że jestem jakimś zawodowcem, pewnie w ogóle Mistrzem Polski, przy czym mówiąc to klepnął mnie po udzie :D Groźni nie byli, chociaż na początku miałem mieszane uczucia ;) Życząc mi sukcesów i zdrowia oddalili się w tylko sobie znanym kierunku... Po spotkaniu z M ruszyłem już w swoją stronę (po drodze jeszcze minąłem wspomnianych przed chwilą Ich Troje ;)). Miał dziś wiać zachodni wiatr i szybko zorientowałem się, że taki właśnie wieje. Mocny był, skubany. Co prawda sił nie brakowało i nawet trochę mnie to wietrzysko pocieszało, bo wychodziło na to, że w drodze powrotnej będzie mi wiało w plecy. Jadąc na północ drogą 579 od Leszna, raz pomagał, raz przeszkadzał, czasem naprawdę mocno dmuchnął z boku. Przez Łubiec przejechałem 45 - 50 km/h - tam trochę pomaga lekki zjazd ;) Wjeżdżając już na ul. Rolniczą troszkę się rozczarowałem, bo moje nadzieje pokładane w wietrze nie do końca się sprawdziły i wcale tak łatwo nie było. Chociaż i tak byłem zadowolony, bo troszkę powyżej tych 30 km/h praktycznie cały czas udawało mi się utrzymywać. Przy 70 km nogi zaczęły nieco bardziej dawać się we znaki, od 80 do 85 jechałem na granicy skurczów - głównie lewej nogi, chociaż na szczęście żaden mnie nie złapał. Od 90 km było już lepiej i do domu jechało się całkiem nieźle. Oczywiście wcześniej były jeszcze do pokonania lekkie podjazdy w okolicach Łomianek, które zdecydowanie nie dodają sił po przejechaniu tych 85 km ;) Ale wbrew obawom jakoś poszło. W ogóle jestem zadowolony (chociaż nie zachwycony ;)), bo biorąc pod uwagę to, ile jeżdżę, udało mi się dziś na tych 102 km (razem z wyjazdem i powrotem przez miasto - ok. 30 km ze światłami, samochodami itd.) uzyskać średnią troszkę ponad 30 km/h, a w sumie wiatr jakoś bardzo nie pomagał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz