29 września 2011

Authorsko po Warszawie

Po wczorajszej setce, dziś był planach dzień przerwy (bo i ciuchy trzeba kiedyś wyprać ;)). Nie chciałem jednak całkowicie się wyłączyć z jakiejkolwiek aktywności. Miałem do załatwienia kilka rzeczy na mieście, więc pomyślałem, że skoro w centrum jest zamieszanie spowodowane budową drugiej linii metra, a ja właśnie w okolice centrum miałem jechać, to dlaczego by nie wskoczyć na poczciwego Authora? Dziś pogoda podobna jak wczoraj (czyli okolice 13°C i chmury), co mnie jeszcze bardziej zachęciło do jazdy, bo gdyby było trochę cieplej, to pewnie zaraz bym się zgrzał, przegrzał i w ogóle ;) No i cóż - byłem bardzo zadowolony z decyzji. Trochę się poruszałem, nie musiałem korzystać z komunikacji miejskiej, a i na paliwie w jakimś tam stopniu udało się zaoszczędzić. Zabrałem ze sobą mego cennego Kryptonite'a, który pomimo tego, że swoje waży, to zadanie spełnia (jak na razie i oby było tak zawsze ;)) - plecak i tak miałem, więc nie było problemu. Dawno nie jeździłem po cywilnemu, ale dostrzega się jednak te problemy związane z niskim poziomem odpowiedniej infrastruktury rowerowej, że tak to górnolotnie nazwę. Np. przy CH Reduta parking dla rowerów wygląda tak, że jest odgrodzony kawałeczek parkingu samochodowego, na obszarze którego są 3 czy 4 stojaki na rowery. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że owe stojaki (te mało fajne - wyrwikółka - do których przypina się rower przednim kołem) nie są przykręcone do ziemi, tylko przypięte nie wzbudzającymi zaufania linkami do przypinania rowerów (!) do wątłego ogrodzenia z siatki. Cała misterna konstrukcja średnio mi się spodobała i z braku lepszego miejsca w zasięgu wzroku, przypiąłem po prostu rower do słupka owego ogrodzenia... Fajnie, doceniam, że w ogóle jest miejsce na rowery, ale jeśli już coś robić, to może bardziej by się postarać? Tyle narzekania. Podobały mi się z kolei stojaki na pl. Grzybowskim - w kształcie odwróconej litery U, o prawie płaskim, prostokątnym przekroju, do którego jednoczesne przypięcie u-lockiem ramy i przedniego koła nie stanowiło problemu. Nie chcę się zbytnio powtarzać (poprzedni post o Authorze), ale przy moim przyzwyczajeniu do szosy jechało się nieco inaczej. Zupełnie inne uzębienie napędu, pozycja, sztywność, zwrotność, prędkość, przyspieszenie, waga roweru, blablabla... Będę chyba musiał zajrzeć do piast. Mają już wyczuwalny luz i nie wiem, czy dą się z nim coś zrobić, bo możliwe, że bieżnie konusów są już na tyle zjechane, że i regulacja nie pomoże. Jak by nie patrzeć, te koła przejechały jakieś 11 tys. km w przeróżnych warunkach, więc i tak fajnie, że jeszcze żyją. W bliższych lub dalszych planach będzie też chyba zmiana siodełka na coś bardziej komfortowego. Na pewno nie jakąś kanapę, ale obecnie zamontowany Boplight Team przy braku wkładki w spodenkach do najwygodniejszych nie należy. Oprócz tego - wspominane wcześniej ustawienie klamkomanetek (bo nadgarstki cierpią, oj cierpią), piasty i pewnie coś jeszcze się znajdzie. W końcu na wycieczkach z M też musi mi być wygodnie, hehe. Naszło mnie znowu, żeby częściej gdzieś sobie na nim jeździć - może właśnie w celach komunikacyjnych? Sporo pewnie jednak będzie zależało od pogody, bo jazda w przepoconej bawełnie (a raczej chodzenie w niej później) zdążyła mi zbrzydnąć. No, ale przy dniach takich jak dzisiejszy i przy potrzebie pojechania w kilka miejsc w mieście - czemu nie? Szybko, za darmo, przyjemnie, a i zawsze to jakieś rowerowe urozmaicenie od szosy, co nie znaczy oczywiście, że ta mi już wychodzi bokiem, o nie... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz