Wczoraj popołudniu pojawił się pomysł przejechania dziś stówki. Jednak wraz z wieczorną burzą, realizacja planu stanęła pod znakiem zapytania. No ale mówili, że dziś ma być ładnie. Ok. 9 rano jednak ładnie nie było. Na termometrze tylko 10°C i... mgła. Niebo całe zawalone ciemnymi chmurami, słońca brak. Zacząłem się zastanawiać, czy może jednak nie skrócić dystansu albo w ogóle sobie odpuścić, bo tylko patrzeć jak zaraz zacznie padać. Pomyślałem jednak, że skoro mówili, że dziś bez deszczu, to może akurat dziś się te prognozy sprawdzą. Do odważnych świat należy, więc postanowiłem pojechać. Miałem jednak jakieś złe przeczucia, że tak to pesymistycznie nazwę. Zastanawiałem się, czy będzie padało, czy przemarznę i rozchoruję się na dobre czy też będę pod koniec umierał z głodu. Ponieważ nie chciałem się znowu opychać makaronem, postanowiłem kolejny raz spróbować naładować się nieco mniejszą ilością jedzenia. Dziś znowu 3 bułki, ale na dodatek kawałek schabu, bo akurat był pod ręką ;) Na drogę 2 banany i prawie cały bidon wody z cukrem i sokiem z cytryny. Już po wyjściu z domu i przejechaniu paruset metrów stwierdziłem, że moje przemyślenia związane z temperaturą mogą się niestety sprawdzić. Zimno. Postanowiłem jednak nie dawać za wygraną i pojechałem dalej, chociaż w perspektywie były ponad 3 godziny pedałowania w takiej temperaturze. Na szczęście jednak, z każdym kolejnym kilometrem było mi coraz cieplej. Nie wiem, czy nogawki nie są minimalnie za ciasne (a może za wysoko je podciągnąłem?), ale czułem, że przez nie nogi są jakieś odrętwiałe. To też mnie nie pocieszało. Później jednak wszystko wróciło o normy i już nie przeszkadzały. Kiedy byłem w okolicach Mariewa, zauważyłem, że chmury dają za wygraną i powolutku się rozchodzą. A więc spece od pogody mieli rację ;) Za gorąco i tak mi nie było (po powrocie było tylko 13°C), ale przynajmniej nie było już tak ponuro. Tak jak mi było cieplej, tak nogi też się rozkręcały. Jestem zadowolony, bo dziś jechałem praktycznie cały czas powyżej 30 km/h. Z dużej tarczy korzystałem sporadycznie, bo nie chciałem się za bardzo katować. Sił nie brakowało i jechało się naprawdę nieźle. Byłem miło zaskoczony (znowu ;)), bo ostatnio zbyt dużo dłuższych dystansów nie było. Dominowały raczej 2 razy krótsze... Kolejną fajną sprawą jest to, że od wiaduktu nad trasą S7, na drodze nr 85 jest nowy asfalt aż do skrętu w ul. Rolniczą. Bardzo mnie to cieszy, bo jeszcze niedawno było tam naprawdę krzywo i dziurawo, co przy jeździe szosówką, z ok. 70 km w nogach i pod wiatr, zdecydowanie fajne nie było. Teraz jest naprawdę sympatycznie pomimo tego, że jakieś tam roboty wykończeniowe jeszcze trwają. Dopiero w tamtym miejscu poczułem głód. Postanowiłem jednak nie zatrzymywać się po jakieś zapasy, bo nogi ciągle dobrze pracowały, chociaż liczyłem się z tym, że może się to niedługo skończyć. I skończyło się w Łomiankach. Nie był to na szczęście jakiś wielki kryzys, ale już tak lekko nie było. Będąc na Bemowie, kupiłem sobie nadprogramowego banana, który pomógł praktycznie od razu, dzięki czemu do domu dojechałem w jednym kawałku.
Obawiam się, że dzisiejszą setkę mogę uznać za ostatnią w tym sezonie. Za dużo ich nie było, ale dobrze, że były w ogóle. Dobrze też, że dziś jechało się całkiem miło, to i zostaną miłe wspomnienia. No i fajnie, że pogoda jednak nie zawiodła i pozwoliła dojechać do domu w stanie nie wykazującym nasycenia deszczem ;) Mam nadzieję, że jeszcze kilka kilometrów uda mi się w tym roku zrobić zanim przyjdzie naprawdę zła pogoda...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz