Dystans króciutki, ale taki był w planie. W planie nie było jednak znowu żadnej konkretnej trasy. W planie nie było też dziś w ogóle roweru... ;) Trochę żałowałem, bo rano świeciło słonko i na niebie nie było żadnej chumry. Niby zapowiadali dziś burze, ale poranna pogoda wcale na to nie wskazywała. Sytuacja jednak trochę się zmieniła i postanowiłem wyjść chwilę pokręcić. Chmury już się jednak pojawiły, ale wyglądały na niegroźne. Mimo to (z powodu braku zaplanowanej trasy ;)) stwierdziłem, że pojeżdżę sobie lepiej w obrębie miasta żeby w razie co zdążyć wrócić. Ten pomysł z kolei przekształcił się w odwiedzenie Agrykoli i zrobienie kilku podjazdów. Od razu po wyjściu z domu przywaliła mi w twarz tragiczna duchota. Gorące powietrze stało w miejscu i nie zamierzało się ruszać. Z kolei po przejechaniu kilku kilometrów czułem, że nogi mam jakieś zamulone i ogólnie tak właśnie się czuję. Troszkę straciłem wenę do jazdy, ale się nie poddałem ;) Poddałem się jednak po jednym zjeździe i podjeździe pod Agrykolę. Myślałem, że jakiś czas temu zrobili coś z tamtejszym asfaltem, ale niestety - mało fajnie się po nim jedzie, zwłaszcza w dół. Pojechałem więc w kierunku Wilanowa ze zjazdem Belwederską. Odbiłem pod górkę w Spacerową i tu zza moich pleców wyskoczył bliżej niezidentyfikowany osobnik na bliżej niezidentyfikowanym rowerku (nawet nie wiem, czy to był składak, czy jakiś MTB czy cokolwiek innego ;)), bez koszulki, w sandałach i z długimi włosami pedałując szaleńczo pod górę. Myślę, że szaleńczo to odpowiednie określenie, bo - cytując klasyka - miotało nim jak szatan (uwaga - brzydkie słówka pod linkiem ;)). Tempo miał nawet niezłe (ok. 30 km/h, byłem pod wrażeniem, naprawdę :D), ale od razu przyszła mi na myśl sytuacja, w której ludzie na nieszosowych rowerach za wszelką cenę chcą sobie albo innym udowodnić czasem, że są w stanie wyprzedzić ludzi na rowerach szosowych i czerpać z tego ogromną satysfakcję ;) Pomyślałem, że co się będę katował. Jak chce zasuwać to proszę bardzo, wskoczyłem mu szybciutko na koło i trochę się powiozłem ;) Ja jednak odbiłem w lewo w stronę Puławskiej. Upał taki, że nawet gąbeczka w kasku momentami zaczynała przesiąkać... Pojechałem sobie potem al. Niepodległości w stronę centrum. Czułem się już zdecydowanie lepiej, trochę się rozkręciłem, więc dawało się jechać w okolicach 45 km/h. Dalej kierowałem się al. Jana Pawła II (wiadukt Nad Alejami Jerozolimskimi pokonany przy 42 km/h ;)) na Arkadię. Na światłach zagadał do mnie gość jadący wcześniej ścieżką (chociaż prędkość miał zdecydowanie nieścieżkową ;)) na rowerku do XC. Zapytał, czy na szosie się fajnie jeździ i stwierdził, że jak zarobi, to sobie kupi taką kolorową ;) Cokolwiek miało to znaczyć, heh. Pojechałem dalej swoim tempem, dotarłem na Żoliborz, a następnie na Bemowo. I tu dotarło do mnie, że spece od pogody tym razem się nie pomylili i burze naprawdę będą, co wywnioskowałem na podstawie takiego widoku:
W tym momencie dostałem też od M ślicznego SMSa, którego pozwolę sobie zacytować: Pedałuj szybko do domku!!! :D Odpisałem, że taki właśnie jest plan, bo widząc owe chmurki to samo mi przyszło do głowy ;) Postanowiłem sobie, że teraz musi być ogień, hehe. Całkiem miło i szybko się jechało, ale po chwili czułem się jak w jakimś filmie katastroficznym - zaczął wiać mocny wiatr, piach i jakieś liście latały w powietrzu, zrobiło się solidnie ciemno. No ale jeszcze nie padało. Katując się troszkę dojechałem na Wolę i tu niestety zaczęło kropić. Szybko jednak kropienie przekształciło się w sporą ulewę. Nie wiem nawet czy przez chwilę nie padał grad, bo nogi parę razy coś ukłuło ;) Przy pl. Zawiszy byłem już kompletnie przemoczony, buty zaczynały chlupać i było mi wszystko jedno. Na moich Schwalbe Durano S czułem się średnio pewnie, ale może to dlatego, że już dawno nie jeździłem w deszczu. Do domu było już niedaleko, ale i tak chciałem do niego dotrzeć jak najszybciej. Niewiele widziałem przez okulary, ale że droga znana, to jakoś trafiłem ;) No i wychodzi na to, że Scott zaliczył swoją pierwszą jazdę w deszczu. Po raz kolejny w mojej rowerowej karierze wystąpił paradoks świeżo nasmarowanego łańcucha ;) Mianowicie, wczoraj (i dziś drugi raz) nasmarowałem łańcuch, a dziś jechałem w deszczu - ja i moje szczęście ;) Dobrze przynajmniej, że ulice były w miarę czyste, bo rower był tylko przemoczony, a nie zabłocony. Czym prędzej zabrałem się do suszenia i smarowania, bo już kiedyś się przekonałem, że lepiej zrobić to od razu - w przeciwnym wypadku trzeba liczyć się z późniejszą wymianą kilku części ;) Biały Finish Line chyba się spisał, bo na łańcuchu były zwarte kropelki wody. Dokładniej wyczyściłem rurę podsiodłową (to mi przyszło do głowy po niedawnym trzeszczeniu w tamtych okolicach w FORTcie - i dobrze, bo od początków Scotta uzbierało się już troszeczkę piachu), korbę i stery. Niespodziewanie miałem spore problemy z wyjęciem widelca z główki ramy. W końcu się jednak udało i okazało się, że można tego było nie robić - stery nie przemokły i był jeszcze stary smar w całkiem niezłym stanie. Ale skoro już się z tym namęczyłem, to wszystko wyczyściłem, nasmarowałem od nowa i skręciłem do kupy. Korba też właściwie nie wymagała rozbiórki, ale skoro już i tak się zabrałem za grzebanie w rowerze, to lepiej było sprawdzić wszystkie podejrzane okolice. Zabrakło mi pewnie z 15 minut żeby wrócić do domu suchym, heh. Jakiś plus tego deszczu był - rowerek przynajmniej jest czyściutki i nasmarowany ;) Oczywiście kilkanaście minut po przyjeździe do domu praktycznie już nie padało - w drodze powrotnej pomyślałem sobie, czy lepiej nie schować się gdzieś i nie przeczekać, ale równie dobrze mogło padać do wieczora. Tak naprawdę, pomimo krótkiego dystansu, upału i potem deszczu (jak wyjeżdżałem, na termometrze było 29°C - po powrocie już 21°C - pogoda jednak może się szybko zmieniać ;)) jechało się naprawdę fajnie. Nóżki fajnie kręciły i duża tarcza też trochę popracowała. Muszę się chyba jeszcze powoli rozejrzeć za nowym stojakiem (i jakąś skrzynką na narzędzia z prawdziwego zdarzenia...), bo obecny chyba dożył swoich dni i za sprawą skopanej śruby są poważne problemy z jego stabilnością ;) Jednak jak na jakiś nołnejmowy produkt za kilkadziesiąt złotych i tak ładnie się trzymał przez tę parę lat. Znowu się rozpisałem, ale dziś pomimo marnych 35 km było o czym ;)
dobrze że sobie pedałowałem z rana bo pewnie i mnie by ulewa spotkała choć krótka ale jaka :/ z tym wyprzedzaniem miałem ostatnio tak że jechałem sobie z prędkością około 25-27 dogoniłem człowieka na szosie jechał może z prędkością 20 byłem zmuszony go wyprzedzić bo miałem jeszcze parę min na odpowiednim pulsie i co się stało oczywiście po chwili mnie wyprzedził i tylko usłyszałem "taki k.... mocny jesteś" hehe dobre nie :)
OdpowiedzUsuńHaha, no to musiałeś trafić na jakiegoś zakompleksionego buraka ;) Odpowiedziałeś mu coś? :) Pewnie, że jak i tak się jedzie szybciej to nie ma powodu żeby nie wyprzedzić, ale trochę mnie po prostu bawią takie przypadki, w których ktoś postanawia zejść na zawał, ale mimo wszystko wyprzedzić i pokazać, że nie tylko na szosie można szybko jeździć ;)
OdpowiedzUsuńpozdrowiłem tylko miło Pana :) mnie strasznie bawią takie sytuacje i powiem że jest ich coraz więcej :/ dziennie mnie ktoś na szosie mija i jakoś nigdy nie miałem pomysłu by kogoś za wszelką cenę gonić bo po co ? pozdrawiamy się i tyle :)
OdpowiedzUsuńNie no, jasne :) Chodziło mi raczej o osoby, które rower traktują przeważnie jako np. środek transportu i wyprzedzenie kogoś na szosie to dla nich sposób na dowartościowanie się czy "obniżenie wartości" szosowca ;) Chociaż czasem zdarzają się również osoby na MTB, po których widać, że jeżdżą troszkę bardziej na poważnie i też odnoszę wrażenie, że chcą jakby pokazać mi, sobie i światu ;) że potrafią jechać szybciej, mocniej i w ogóle są naj naj naj... ;) Często też mam opory żeby wyprzedzić kogoś "bardziej zaangażowanego" w jazdę (na MTB czy szosie), bo pewnie od razu pomyśli, że trafił się jakiś cwaniak i chce pokazać co to nie on ;) Ale tak jak napisałeś - jak jadę swoim tempem, które jest akurat szybsze, to dlaczego mam nagle zwalniać i ciągnąć się 5 km/h żeby tylko ktoś sobie czegoś nie pomyślał? Jak akurat bym potem zwolnił i ten ktoś by mnie wyprzedził, to już widzę tą satysfakcję - "a widzisz, przeliczyłeś się trochę i to ja potrafię jechać szybciej!" ;) Kiedyś z kolei zdarzyła mi się kilka razy odwrotna sytuacja - mijał mnie jakiś rowerzysta z płucami na wierzchu, a minutę czy dwie później mijałem go naprawdę spokojnym tempem, bo opuściły go siły :) No ale dość rozważań :D Jak widzę kogoś również rowerowo spaczonego jadącego z naprzeciwka, to macham ręką (w sensie pozdrawiam ;)), bez względu na to czy jedzie na szosie czy MTB :) A jak ktoś jedzie w tą samą stronę i chce pojeździć na zmianach, to tylko fajniej... :)
OdpowiedzUsuńPS. Czy tylko ja nie widzę (tzn. widzę biały wykrzyknik w trójkącie na czarnym tle...) swojego zdjęcia przy komentarzach czy to jakaś "grubsza sprawa"? :|
OdpowiedzUsuńno właśnie tak myślę co to jest ten wykrzyknik jakaś ciekawostka :)
OdpowiedzUsuńTrochę mnie to dziwi, dotychczas ze zdjęciem było wszystko ok, a od pewnego czasu nie widać go przy komentarzach, podczas gdy w innych miejscach jest...
OdpowiedzUsuńJa też widzę u Ciebie wykrzyknik a u innych nie ;)komentarz tego pana a propos szosówki był bardzo w moim stylu, kolorowy = fajny :D
OdpowiedzUsuńPodobno nie tylko ja mam taki problem - na google'owym forum więcej osób zgłaszało ten problem, z tym że u niektórych wszystkie obrazki były zastąpione wykrzyknikami ;) Zobaczymy, może coś poradzą...
OdpowiedzUsuńCzyli jak? Jednak kupujemy szoskę? :D
pozostawię to pytanie bez odpowiedzi :D:D
OdpowiedzUsuńOk, kwestia czasu... :D
OdpowiedzUsuń