22 marca 2011

Szosa 22-03-2011 (47)

Oooj, nie wiem od czego zacząć... Może od tego, że dziś było praktycznie idealnie :) Uparte ze mnie stworzenie, więc nie chciałem dać za wygraną z SKNem. Jeszcze raz potraktowałem go zielonym Finisz Lajnem. Niestety, nawet przy samym naciskaniu ręką coś trzeszczało. Wpadłem na genialny pomysł - może to wcale nie siodełko? ;) No i cóż - okazało się, że tak właśnie było, chociaż przystawiając wcześniej ucho do siodełka byłem praktycznie pewien, że stamtąd dochodzą te irytujące odgłosy. Wyjąłem sztycę, wyczyściłem ją i przesmarowałem. To samo z rurą podsiodłową. Złożyłem wszystko z powrotem i... Taaak - jest już cichutko! :) Rano musiałem się jednak trochę pouczyć, bo w piątek kolejne zaliczenie (i w kolejny piątek też :>), ale pogoda była taka, że aż żal było nie iść na rower. 14*C i słoneczko. No i trzeba się było upewnić, że wszystko już elegancko pracuje. Wracając do drugiego zdania tego posta - faktycznie wszystko było dziś idealnie. Jak dla mnie, taka pogoda mogłaby być zawsze, jeśli chodzi o rower (wcześniej już chyba pisałem, że wolę taką niż te 30*C w lecie ;)) - nie za zimno, nie za gorąco - w sam raz. Nic już nie trzeszczy - nareszcie. Napędu praktycznie wcale nie słychać, przerzutki ładnie pracują, wszystko gra. Po prostu marzenie. No i kolejny powód do radości - chyba już wiem, co było powodem mojego spadku formy... ;) Mianowicie, wydaje mi się, że to trzeszczenie na tyle mnie wkurzało, że nieświadomie unosiłem trochę swoje cztery litery z siodełka, przez co mięśnie nóg praktycznie cały czas były napięte. To by tłumaczyło brak siły praktycznie w połowie dwóch ostatnich jazd. Chociaż to i tak dobry wynik, jeśli naprawdę tak było... :D Wczoraj, parę godzin po rowerze dopadły mnie znowu kolana. To też by pasowało do mojej teorii, bo ustawienia siodełka nie zmieniałem, a nogi nie pracowały naturalnie. Dziś pojechałem sobie do Borzęcina Dużego drogą 580. W tamtą stronę wiał prawdziwy Wiatr Morderca ;) dzięki któremu maksymalna prędkość, jaką udawało mi się osiągąć to coś w granicach 25 - 30 km/h. Miało to też swoją dobrą stronę, bo wiedziałem, że wracając tą samą drogą dostanę go w plecy i będzie można sobie szybciej polecieć. Za kościołem w Borzęcinie zrobiłem nawrotkę i zgodnie z przewidywaniami - wiatr był teraz po mojej stronie ;) Teraz z kolei prędkość oscylowała praktycznie cały czas w okolicach 40 km/h. W połączeniu z idealną pracą napędu było to po prostu coś wspaniałeeego - taki rowerowy raj, heh :D Taką prędkość udało mi się utrzymać praktycznie przez większość drogi do domu, przy czym w mieście oczywiście już tak różowo nie było. Wychodzi więc na to, że nogi mają się całkiem dobrze (bez jakiejś rewelacji i nie żebym pod wiatr był w stanie też jechać te 40 km/h, ale chodzi mi o pracę nóg, która wróciła do normy), a moje obawy co do tego, że muszę teraz nadrabiać kilka lat jazdy mogę sobie spokojnie wrzucić do kosza :) Podsumowując - bardzo bardzo bardzo się cieszę - siodełka wymieniać nie trzeba, wszystko pięknie pracuje (lubię mieć tą satysfakcję, kiedy coś się samemu dobrze poskręca, hehe ;)), pogoda śliczna - po prostu żyć nie umierać! ;) Ale żeby nie było za różowo - czas wracać do nauki... :D

Na koniec jeszcze specjalne podziękowania dla M za cierpliwość w wysłuchiwaniu moich wywodów o tym, czy kupić część X czy Y, że to i to muszę jeszcze dokręcić, podregulować, wymienić, kupić, blablabla... Dzięki! :)

2 komentarze:

  1. spoko, spoko, Ty czasem wysłuchujesz o: a) torebkach, b) błyszczykach, c) zróżnicowanych tematach modowo-urodowo-zakupowych... :D:D to dopiero poświęcenia :D a ja przy okazji się szkolę i wiem co to klamko-manetki i skn :D:D
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo obustronna wyrozumiałość (niekoniecznie zrozumienie :D) to podstawa! Zgadza się - publicznie stwierdzam, że M zna już coraz więcej części rowerowych - aż mnie sama czasem zaskakuje ;)

    OdpowiedzUsuń