45 km po mieście. Tak - po mieście. Wiem, średnia radocha... ;) Niestety, wszelkie okoliczności przyrody, okoliczności rodzinne i organizacyjne tak się złożyły, że wyszło jak wyszło. Miałem dziś jechać gdzieś dalej, ale że powypadało kilka spraw, to pomyślałem, że chociaż po okolicy się pokręcę. Kręciłem się, kręciłem i wykręciłem te prawie 50 km ;) O tyle znośnie, że dziś niedziela i ruch na ulicach raczej niewielki. Pomimo częstego stawania na światłach można za to było mocniej przycisnąć na prostych, więc może kilometrów niedużo, ale całokształt nawet mi się podobał. Tylko pogoda jeszcze taka sobie. Oczywiście zaraz po moim wyjściu zaszło słońce, więc odczuwalna temperatura do najprzyjemniejszych nie należała. Pod koniec jazdy miałem już pewne problemy ze zrzucaniem łańcucha na małe tarcze, ale z hamowaniem sobie jeszcze jakoś radziłem ;) Przejeżdżałem dziś obok budowanego Stadionu Narodowego (chociaż po drugiej stronie Wisły zdecydowanie rzadko bywam) i nawet zaczyna już nabierać coraz sensowniejszego kształtu:
Mam nadzieję, że jutro uda się może w końcu gdzieś dalej pojechać, chociaż już dziś wiem, że sprawa z pewnych względów organizacyjnych może nie być taka prosta. No nic, zobaczymy, co się da zrobić... ;) Na koniec jeszcze zdjęcie ręki, która kolorem próbowała upodobnić się do koloru szpikowej wiatrówki, a sprawnością - do kawałka drewna (dlaczego znowu nie wziąłem rękawiczek?!?) ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz