10 marca 2012

Szosa 10-03-2012 (24,36 km)

Ech, ech i jeszcze raz ech... ;) Plan na dziś był zgoła inny, ale wyszło jak wyszło. Zamierzałem sobie przejechać pierwszą w tym roku setkę, bo niedawno zapowiadali ładniejszą pogodę w weekend. Ostatnie prognozy jednak nieco się zmieniły i wg meteomagików miało dziś padać. Rano faktycznie coś tam pokropiło, więc powoli godziłem się z myślą, że dziś albo będzie jakiś krótszy dystans albo dzień przerwy. Zaczęło się nawet przejaśniać, ale chmury były nieco złowróżbne. Z tym, że były takie już od pewnego czasu, więc mimo to postanowiłem się zebrać. Już nie z setką w planach, ale chociaż te 50 km byłoby miłe. Z tego wszystkiego zrobiło się południe, wczesne popołudnie, ale w końcu wyruszyłem. Chociaż temperatura kusiła, żeby zrezygnować z którejś z warstw zimowych ubrań - a było dziś aż 8,5°C - postanowiłem nie przeginać i założyłem wszystko. I chyba dobrze na tym wyszedłem, bo wcale tak ciepło nie było. Słońca dziś brak, więc nie było tak sympatycznie jak ostatnio. Długo nie musiałem czekać, żeby zgodnie z moimi obawami - po 10 przejechanych kilometrach - zaczęło mocniej padać. Nie była to jeszcze jakaś tragiczna ulewa, więc postanowiłem zawrócić, ale jeszcze nie wracać. Co prawda jazda po mieście nie jest raczej tym, co Pawełki lubią najbardziej, ale chciałem chociaż w minimalnym stopniu wykorzystać to, że w ogóle się zebrałem. Tak więc, dziś przedłożyłem intensywność nad czas ;) I było miło. Tak jak już kiedyś tam (pewnie nawet parę razy) wspominałem, zupełni inaczej się jeździ, jeśli ma się już w nogach trochę kilometrów. Co prawda te marne 500 z kawałkiem w tym roku nie jest jeszcze odpowiednią liczbą, ale wystarczyło, żeby móc chociaż przez te 25 km solidniej zmęczyć nogi. Bardzo przyjemnie pracowały, więc i przyjemnie się jechało. Oczywiście jak na ironię (co dość często mi się zdarza), przed wyjściem dosmarowałem jeszcze łańcuch, bo zaczynał powoli piszczeć, a tego nie lubię. Deszcz nie był chyba jednak na tyle mocny, żeby dzisiejszą warstwę skutecznie usunąć. Dziś spróbowałem też dla odmiany napompować mocniej opony. Dotąd pompowałem zawsze 8 bar, bo 9 to jak dla mnie chyba już nieco za twardo (biorąc pod uwagę różne nierówności, które dość często jednak - chcąc, nie chcąc - pojawiają się na moich trasach). Tak więc, dziś wbiłem sobie 8,5 i muszę przyznać, że czuć różnicę w toczeniu się kół, a jednocześnie nie jest to jeszcze aż tak uciążliwe chociażby dla nadgarstków.

Szkoda, że tak krótko, bo plany były nieco ambitniejsze. Zakładam jednak, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;) Teraz już się rozpadało na dobre, więc niewykluczone, że jutro też będzie cienko z jazdą. A podobno we wtorek ma padać deszcz ze śniegiem. Jak widać, coś chyba jednak jest w powiedzeniu w marcu jak w garncu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz