11 marca 2012

Szosa 11-03-2012 (71,22 km)

Wiatr. To chyba słowo-klucz dzisiejszej jazdy ;) O ile się nie mylę, jeszcze nigdy nie jechałem przy takiej wichurze. Na szczęście jednak ułożyło się o tyle dobrze, że w tamtą stronę jechałem pod wiatr, a z powrotem już z wiatrem. Inaczej mogłoby być niewesoło ;) Wiało tak mocno, że jeśli jechałem pod wiatr ok. 22 km/h, a nagle uderzył mocniejszy podmuch, momentalnie zwalniałem do trochę poniżej 20 km/h :) Dosłownie jakbym miał zaraz stanąć w miejscu. Z kolei przy okazji bocznego wiatru, często musiałem pochylać rower na wiatr, bo inaczej mógłby mnie zepchnąć do rowu/do osi jezdni; czułem się trochę jak żagiel... ;) Dotąd słyszałem tylko opowiastki o tym, jak to wiatr może rzucać na boki - dziś było mi dane osobiście tego doświadczyć ;) Nawet jeśli kiedyś tam jeździłem pod wiatr, to nigdy nie wyglądało to tak jak dziś. Las czy jakiś mniej lub bardziej zabudowany teren był zbawieniem ;) Wiosna już chyba tuż tuż, bo minąłem dziś mnóstwo rowerzystów - naliczyłem 10, z czego 5 jechało sobie w grupce w okolicach Lipkowa. Wszyscy odmachiwali ;) Jednego rowerzystę zobaczyłem jako punkcik na horyzoncie (jechałem jeszcze w tamtą stronę), ale stopniowo się do niego zbliżałem. Musiało to chyba głupio wyglądać, bo jadąc te 20 km/h wyprzedziłem go i dalej każdy sam walczył z monstrualnym wiatrem ;) Powiedziałem cześć, odpowiedział, uśmiechnął się, więc może miał podobne zdanie na temat dzisiejszych warunków? ;) Wyjechałem kawałeczek za Mariew i zawróciłem. Teraz sytuacja odwróciła się o 180° i wreszcie było to, na co czekałem - jazda z wiatrem w plecy, mniam mniam ;) Napęd cichutko pracował, a opony leciutko się toczyły, dyskretnie szumiąc... ;) Zabawne było to, że w jedną stronę jechałem jakieś 2x km/h przeważnie ponad strefą tlenową, a teraz jechałem praktycznie cały czas 3x km/h w tlenie ;) Chcąc dodatkowo skorzystać z wiatru w plecy, odbiłem sobie na drogę 580. Nie był to jednak najlepszy pomysł, bo wiatr w plecy zamienił się w równie mocny wiatr boczny. Nie powiem żebym się czuł bezpiecznie. O tyle dobrze, że zwiewało mnie (dosłownie :>) na pobocze, a nie na drugi pas. Średnio mi się to podobało, bo mimo niedzieli ruch na drodze był, a wiatr niezbyt dobrze wpływał na stałość mojego toru jazdy ;) Skorzystałem z następnego zakrętu i wróciłem na Trakt Królewski, który pomimo połowicznego zrycia i tak wydawał mi się bezpieczniejszy. Wracając przez Bemowo, zahaczyłem o remontowane właśnie skrzyżowanie Kaliskiego z Radiową (mają tam ponoć zrobić rondo), przy czym okazało się, że w Radiową nie można skręcić, bo jest częściowo jednokierunkowa :) Albo jestem ślepy albo nie zauważyłem żadnego znaku związanego z objazdem i musiałem szukać czegoś na własną rękę. Jakoś wybrnąłem z tej opresji i mogłem już standardowo jechać w stronę domu. Sił nie brakowało, wiatr trochę pomagał, jechało się w ogóle bardzo miło. Przy samym domu musiałem się jeszcze zirytować, bo dwóch błyskotliwych kierowców postanowiło mi zajechać drogę przy skręcie w lewo. Jeden przepraszająco machnął ręką, a na drugim prawie się zatrzymałem... Spojrzał tylko czy mnie nie rozjechał i niewiele się tym przejmując, pojechał dalej. Żałuję, że jakoś bardziej - pomijając pretensjonalne machnięcie ręką :] - nie uświadomiłem go o swojej obecności na drodze, że tak to ujmę. Cóż, niektórzy kierowcy wiedzą lepiej czy zdążą skręcić... Tym jakże pozytywnym akcentem kończę kolejny nudny wpis o szosie ;) Pomimo supersilnego wiatru bardzo mi się podobało. W założeniu miało dziś być 60 km, ale... jakoś tak wyszło ;) Poniżej 2 słoneczne widoczki, bo pogoda była dziś bardzo pozytywna (jednak nie padało...):


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz