Tytułowa myśl przyszła mi do głowy dziś ok. 21:00... Ale od początku ;) Organizacja dzisiejszego dnia również nie do końca sprzyjała pójściu na rower. Dobrze jednak, że sprawy, które są obecnie w toku jakoś się posuwają do przodu - to rekompensuje przymusowy brak roweru :) Pogoda i tak dziś nie zachęcała i mimo tego, że nie padało to było jakoś tak nijako. Wieczorem jednak wpadłem na pewien pomysł. Chciałem podjechać w jedno miejsce, a że w dzień nie było jak pokręcić, to dlaczego by tego nie nadrobić? Tak też zrobiłem i chociaż prognozy wykazywały tylko jakieś 18 km po mieście to i tak się zebrałem, bo lepsze nawet marne 18 km niż nic, prawda? ;) I tak miałem ostatnio kolejny rowerowy przestój, więc tym bardziej wypadało się trochę poruszać. Dlatego też o wspomnianej godzinie 21 wsiadłem na rower i wyruszyłem. Nie przejechałem 500 m, jak poczułem na twarzy pierwsze krople deszczu. Pomyślałem, że to chyba jakiś nieudany żarcik z Niebios... ;) Po krótkiej irytacji przyjąłem odważne założenie, że to na pewno tylko jakiś przelotny deszczyk i że nic wielkiego z tego nie będzie. Kilometr dalej musiałem niestety zweryfikować przyjęte chwilę wcześniej założenie i przekształcić je w oj tam, co z tego, że pada coraz mocniej, na pewno zaraz przejdzie, jadę dalej ;) Tym razem jednak udało mi się przełamać wiszące nade mną fatum i chociaż czasem coś tam jeszcze z nieba spadło, to nie było to już nic groźnego. Tak więc dobrze, że nie zawróciłem, bo bym żałował.
Jechało się nawet przyjemnie (w ogóle jazda wieczorem coś w sobie ma - może to dlatego, że kiedyś stosunkowo często jeździłem wieczorem i teraz powracają wspomnienia? ;)), chociaż trochę wiało. Coś mi czasami nie pasuje z kolanami... Nie wiem, czy nie mam siodełka ustawionego za bardzo z przodu. Jakoś mi się momentami dziwnie pedałuje. Albo to po prostu przyzwyczajenie do pracy nóg na szosie... Będę chyba musiał do tego zajrzeć przy okazji.
Załatwiłem co miałem załatwić i ruszyłem w drogę powrotną. Postanowiłem trochę nadrobić krótszy dystans intensywniejszą jazdą i pedałowałem sobie nieco mocniej. Wiadukcik na Górczewskiej przejechałem przy 42 km/h, co na Authorze dawno mi się nie zdarzyło ;) Jazda wieczorem ma też taki plus, że nie ma na ścieżkach miliardów pieszych, ludzi z wózkami i innych, podobnych zjawisk. Oczywiście nie było idealnie i ktoś tam się czasem pchał pod koła, ale i tak było lepiej niż w ciągu dnia. Byłem nieco zaskoczony ilością biegaczy - naliczyłem chyba z 7, a po powrocie do domu była na zegarze 22:30.
Dystansik krótki, ale dobre i to. Na koniec miejska ciekawostka:
Iść czy nie iść? Oto jest pytanie... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz