02 marca 2011

Szosa 02-03-2011 (70)

W planach na dziś był jakiś krótki wypad. Musiał się jednak przesunąć o parę godzin, bo rano wypadło trochę niespodziewanych obowiązków. Na rower poszedłem po prostu troszkę później, bo dopiero ok. 14.30, ale słońce wciąż miło waliło po oczach i termometr pokazywał optymistyczne 4*C. Pogoda była zatem genialna, więc zdecydowanie szkoda byłoby przegapić taką okazję. Tym bardziej, że jutro i w piątek zajęcia na uczelni przez cały dzień, a z kolei podobno w weekend ma niby być cieplej ale i jakieś opady mają się pojawić. Pamiętałem, że przed zimą drogowcy grzebali przy nawierzchni ul. Estrady, którą to jeździłem do Czosnowa przez Łomianki ul. Rolniczą (którą zresztą darzę sympatią ;)). Z kolei dowiedziałem się też ostatnio, że przy tej okazji zniknęły już te tragiczne betonowe płyty, które służyły za nawierzchnię ul. Trenów, Kampinoskiej i Wiślanej. Częściowo z ich powodu raczej rzadko zaglądałem do Czosnowa, bo ani tam szybciej pojechać, ani to jakaś wyjątkowa przyjemność, a i sprzętu szkoda. Dziś jednak zmieniam podejście, bo faktycznie - jest tam nowy, równiutki asfalcik i jedzie się naprawdę sympatycznie. Mogę teraz dojechać z domu do Czosnowa po gładkiej (no, powiedzmy w 9x% ;)) nawierzchni - bombowo, heh. Wzdłuż ul. Wiślanej jest też nowy ciąg pieszo-rowerowy i tak, jak jestem do wszelkiej maści polskich ścieżek rowerowych zdecydowanie uprzedzony (mam na myśli te z fazowanej kostki Bauma i jazdę po nich szosówką, czego staram się unikać jak ognia), tak ten wytwór nawet ujdzie - jest z niefazowanej prostokątnej kostki, więc nawet na szosowych oponach można jakoś bezboleśnie przejechać. Tak wygląda teraz ul. Kampinoska:


Ponieważ miało dziś być coś w granicach 45 km, planowałem zawrócić po przejechaniu jakiegoś odcinka ul. Rolniczą i wrócić tą samą drogą. Ze względu na wspomniane wcześniej poranne zajmowacze czasu, obiad zjadłem na szybko i ilościowo raczej na krótszy dystans, więc nie chciałem przesadzać, żeby potem nie zdychać przez pół drogi do domu. Ech, co poradzić - rzeczywistość okazała się nieco inna :D Mijałem kolejne tablice z nazwami miejscowości położonymi wzdłuż ul. Rolniczej i wmawiałem sobie, że przy następnej zawracam... Jednak tak się jakoś złożyło, że jak już dojechałem do Łomnej, to stwierdziłem, że  już bez sensu bawić się w zawracanie i trzeba zaliczyć Czosnów ;) Wiedząc, że mogę potem żałować (tylko i wyłącznie fizycznie ;)), powiedziałem sobie trudno i dokręciłem do Czosnowa:


Niestety, słońce już od pewnego czasu postanowiło odpuścić sobie świecenie i zaczęło się robić chłodnawo (ups, nie założyłem ochraniaczy na buty... ;)). Nie żeby wcześniej był upał, ale i tak jechało się w miarę przyjemnie. Niby jakiś mocny wiatr nie wiał, ale po kilkunastu kilometrach ja wraz z mymi szanownymi nogami zaczynaliśmy mieć go dość. Powoli przestawałem czuć dłonie i stopy, no ale nie było wyjścia - trzeba było jechać. Pod koniec już chyba bardziej głową niż nogami... Po zdjęciu butów w domu miałem wrażenie, że chodzę cudzymi stopami, dziwnie jakoś ;) Na dodatek, jeszcze w drodze powrotnej miałem krótką przeprawę z blokami, bo zatrzymałem się na minutkę żeby zrobić zdjęcie i wlazłem w takie błoto, że zakryło mi but do połowy. Jakoś niby bloki oczyściłem, ale prawy dalej nie dawał się wpiąć, przez co jechałem kawałek na półtorej nogi ;) Potem już na szczęście wszystko wróciło do jako-takiej normy. Dzięki temu też zaliczyłem dodatkowe zmarznięcie na poboczu podczas czyszczenia butów i lekkie zastanie nóg. No ale byłem już z tą wciągającą opowieścią na etapie powrotu do domu, więc postaram się nie robić więcej dygresji. Rower znowu musi iść do czyszczenia, chociaż i tak jest z nim lepiej niż ostatnio. Tym razem zaliczy też dodatkowe smarowanko. Z tym, że musi poczekać do soboty czy nawet niedzieli, bo z czasem cienko. Może to i lepiej, że pogoda ma być gorsza, to nie będę aż tak żałował, że nie mogę jechać ;) I dlatego tym bardziej się cieszę, że dziś jednak dojechałem do tego Czosnowa, a nie zawróciłem w połowie Rolniczej, bo przynajmniej wpadło troszkę więcej kilometrów. Teraz będzie pewnie kilkudniowa przerwa we wpisach zaczynających się od Szosa..., ale może w takim razie naskrobię coś innego, bo trochę zaległych tematów jest ;) Na koniec zdjęcie z ul. Rolniczej - już w stronę domu (kurczę, ciągle jestem pod wrażeniem zdjęć, jakie robią aparaty w Sony Ericssonach - jak na aparat w telefonie oczywiście):


No i się rozpisałem, demn yt... :D

2 komentarze:

  1. jeszcze 3km dalej i Kazuń.. ah.. serce się rwie ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Byłem tego świadomy, ale wiedziałem też, że nie ma Cię w domu ;>

    OdpowiedzUsuń