21 grudnia 2013

Krótko, deszczowo i... fajnie!

Po lekkiej modernizacji Authora i postanowieniu nieco częstszej jazdy na nim, wczoraj miałem kolejną okazję żeby to postanowienie wprowadzać w życie. Po pracy miałem do załatwienia trzy rzeczy (w tym odebranie przesyłki z kolejną porcją rowerowych ciekawostek, o których pewnie napiszę w swoim czasie), a że nie było konieczności skorzystania z samochodu, to rower wydawał się najlepszym rozwiązaniem. Tym bardziej, że w tygodniu było kiepsko z czasem i nie było za bardzo kiedy pojeździć.

Wskoczyłem zatem na Authora i ruszyłem. Początkowo nieco ciężko mi się pedałowało, ale z czasem było coraz lepiej. Udawało mi się utrzymywać ok. 30 km/h, a i 40 km/h gdzieś tam po drodze wpadło. Zupełnie inaczej jedzie się na zdecydowanie lżejszej szosówce w porównaniu do xx-kilogramowego roweru górskiego jako-tako przystosowanego do jazdy po mieście (wiem, wiem, Ameryki nie odkryłem ;)). Najważniejsze jednak w tym było dla mnie to, że jechało się w ogóle. Jak wyjeżdżałem, zaczynało kropić i właściwie im dalej, tym padało mocniej. Jakoś bardzo jednak mnie to nie załamywało. Co prawda krople deszczu na okularach w połączeniu ze światłami samochodów czasami mocno przeszkadzały, ale chyba i tak lepiej czułem się w takim przypadku niż miałbym jechać bez okularów (ze względu na wadę wzroku; jeżdżę w Onyxach Accenta). Na szczęście jednak udało mi się w nic/pod nic nie wjechać i dotarłem w całości z powrotem do domu. Wyszło 25 km. Rower nadaje się do lekkiego odświeżenia, ale łańcuch chyba trzeba będzie solidniej wyczyścić i nasmarować. Może warto by też rozejrzeć się kiedyś za jakimiś pełniejszymi błotnikami. Zwłaszcza przednim, bo suport, korby, łańcuch i buty zostały całkiem solidnie zbryzgane wodą z dodatkiem różnej maści tzw. syfu.

Dziś niestety bez zdjęcia, bo zarówno sprzęt jak i sceneria się do tego zbytnio nie nadawały. Zawsze to trochę mniej dziadostwa wrzuconego do Internetu... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz