30 kwietnia 2014

Szosa 30-04-2014 (83,06 km)

Tak jak przedwczoraj, poszedłem wcześniej do pracy żeby móc z niej wcześniej wyjść, bo o 17:00 ze Starych Babic ruszało parę osób, a musiałem jeszcze zrobić po drodze jakieś większe zakupy na długi weekend. Wszystko udało się jednak jakoś zgrać i o umówionej godzinie pojawiłem się pod kościołem w Starych Babicach. Był Janek, Artur, Witek i Łukasz. Artur z Witkiem (czyli dwaj starobabiccy killerzy :)) zapowiadali spokojną jazdę na kole, ale wyszło nieco inaczej, o czym za chwilę... ;)

Pojechaliśmy na Leszno przez Mariew oraz Białutki i dalej drogą 579, z której odbiliśmy przez Puszczę Kampinoską na Czosnów. Powrót Rolniczą i przez Łomianki.

Na Topolowej - tak się bodajże nazywa ulica między Wólką a Wiktorowem - gdzie droga lekko się unosi, Witek wyskoczył zza moich pleców (jechałem niestety na przodzie - chyba już któryś raz... ;)) i pocisnął ponad 45 km/h. Od razu próbowałem gonić, a w międzyczasie poprawił jeszcze Artur, więc dołączyłem do nich dopiero po tym jak trochę zwolnili ;) Janek z Łukaszem zostali kawałek z tyłu, ale za chwilę jechaliśmy już znowu razem. Pierwsza żółta kartka dla Witka za spokojną jazdę... ;)

Ładne zmiany dawał też Janek, który starał się często pokazywać z przodu. Wiał dziś zachodni wiatr, więc w tamtą stronę mieliśmy nieco utrudnione zadanie. Kolejny raz odniosłem wrażenie, że Witkowi i Arturowi wiatr w twarz jakoś wyjątkowo nie przeszkadza, bo czy wieje czy nie, cisną sobie te 35 - 45 km/h i nie wyglądają na specjalnie skatowanych ;) Tak też było na drodze 579, gdzie trzymali właściwie cały czas 40 km/h (od przodu: Witek, Artur, Łukasz i Janek):


Tu pojawił się niestety mój pierwszy kryzys - nie wiadomo dlaczego, zaczął mnie strasznie boleć żołądek. Chociaż starałem się nie zostawać z tyłu, to miałem szczerą ochotę odpuścić i zawrócić, bo przed nami było jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Właściwie aż do puszczy brzuch nie dawał mi spokoju, ale na szczęście sytuacja wróciła w końcu do normy i kręciło mi się już nieco lepiej. Dalej jechaliśmy ok. 40 km/h, co zaczynało dawać mi (i nie tylko mi :D) się we znaki. Druga żółta kartka dla Witka za naprawdę mocne (dla mnie, cieniasa :)) zmiany i pierwsza dla Artura - za to samo :)

Kolejny kryzys - zdecydowanie gorszy - dopadł mnie mniej więcej w połowie Rolniczej. Kompletnie odcięło mi prąd i ledwo dawałem radę chociażby utrzymać się na kole, a tempo i tak było już nieco niższe. Po prostu za mało zjadłem przed wyjściem - szykowałem się na jakieś szybkie 50 czy 60 km, więc nie wziąłem nawet banana na drogę. Nie pamiętam już, kiedy tak zdychałem z głodu, ale było to raczej dawno, bo w przeszłości parę razy się już przejechałem na braku jedzenia i odtąd starałem się zjeść przed oraz w trakcie jazdy coś bardziej sensownego. Dziś jednak to był główny problem. Przez chwilę miałem mroczki przed oczami, aż w końcu ukazał mi się znajomy widok - coraz bardziej oddalająca się - już beze mnie - grupa ;) Koledzy jednak zorientowali się, że zostałem z tyłu i poczekali. Na chwilę pomogło, ale nie czułem się znacznie lepiej, więc zostawałem jeszcze ze dwa czy trzy razy... Pomimo moich sprzeciwów ;) koledzy nie chcieli mnie zostawić samego (tu podziękowania zwłaszcza dla Janka i Artura). Do mojego kryzysu mieliśmy średnią prawie 35 km/h, ostatecznie spadła do 32,65 km/h. Jak zwykle jadąc tą trasą, humor poprawiła mi wznosząca się droga za Łomiankami :) Zwolniłem do jakichś żałosnych 20 - 25 km/h, ale mimo to koledzy znowu poczekali. Znowu. Miałem wyrzuty sumienia, że ich spowalniam... ;) W Łomiankach Artur dał mi kawałek batonika, co pozwoliło mi nieco przezwyciężyć kryzys. Na Radiowej było już zdecydowanie lepiej i nogi trochę odżyły. Janek odwiózł mnie pod dom i tak skończyła się dla mnie dzisiejsza męka... ;) Miałem lekką obsuwę czasową, bo wróciłem pół godziny później niż planowałem, a na 20:00 byłem dziś jeszcze umówiony - na szczęście jednak spóźniłem się tylko parę minut, bo zrzucenie rowerowych ciuchów, zjedzenie czegoś i ekspresowy prysznic zajęły mi niecałe dwadzieścia minut :)

Chociaż momentami było naprawdę ciężko to podobało mi się i nie żałuję, że pojechałem. Trzeba jeździć z lepszymi, żeby był jakiś postęp, prawda? :) Wielkie dzięki dla kolegów za wsparcie i pomoc w dotarciu do domu. To może małe gesty, ale bardzo pozytywne. Tak naprawdę od 5:00 byłem na nogach i od rana było dziś mocne tempo - nie tylko na rowerze ;) Przez to trochę za słabo przygotowałem się do jazdy i ostatecznie wyszło jak wyszło. Pocierpieć jednak też czasem trzeba... :)

28 kwietnia 2014

Szosa 28-04-2014 (71,38 km)

Wyszedłem dziś wcześniej z pracy (ale też wcześniej przyszedłem, żeby nie było ;)), dzięki czemu mogłem popołudniu wyskoczyć na szosę. W przeciwieństwie do ostatniej jazdy wyrobiłem się jeszcze przed zachodem słońca, więc jechało się znacznie przyjemniej. Po nocnej/porannej ulewie drogi zdążyły na szczęście wyschnąć i poza kilkoma odcinkami właściwie nie było po nich śladu.


Początkowo planowałem jechać tylko do Czosnowa i z powrotem, ale ostatecznie wyszło nieco inaczej. W Czosnowie odbiłem w stronę Kampinosu i przejechałem sobie wspominanym już ostatnio odcinkiem przez puszczę (Adamówek - Janówek - Krogulec).



Potem standardowo pojechałem drogą 580 do Leszna i dalej już prosto do Warszawy.

Muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się dziś jechało. Do Leszna trzymałem przez większość czasu ok. 35 km/h. Na drodze 580 wiatr nieco przeszkadzał, ale starałem się nie schodzić poniżej 30 km/h (dla wyznawców średniej prędkości - ostatecznie wyszła 31,23 km/h, co jak na mnie jest całkiem niezłym wynikiem). Nie są to oczywiście jakieś kosmiczne prędkości, ale czułem się dziś naprawdę fajnie. Kryzysów po drodze nie było i nogi od początku do końca solidnie pracowały.

Nie wiem czy szykują się jakieś zawody czy to po prostu zbieg okoliczności, ale z czterech napotkanych dziś szosowców wszyscy jechali na rowerach czasowych (albo chociaż z lemondkami - nie przyjrzałem się) :)

Pogoda dziś dopisała, nogi też jakoś dawały radę. Podsumowując - było świetnie.

25 kwietnia 2014

Szosa 24-04-2014 (41,53 km)

Od ostatniej jazdy minęło niestety trochę czasu - niecałe dwa tygodnie. A to brak czasu, a to pogoda nie taka, a to jeszcze coś. Zależało mi na wyjściu na rower w ogóle, aby nogi nie miały znowu zbyt długiej przerwy. Ponieważ większość dnia spędziłem w pracy, na jazdę został wieczór. Chociaż dzień jest już naprawdę całkiem długi i słońcem można się cieszyć właściwie do ok. 20, to niestety i tak trochę mi zabrakło i wyruszyłem już po zmroku. Z tego też powodu, widokom daleko było do tych z ostatnich kilku słonecznych wypadów i przez większość drogi podziwiałem krajobrazy zbliżone do tego na zdjęciu:


Pojechałem oklepaną trasą przez Stare Babice, Lipków i dalej Traktem Królewskim do drogi 580 - ponieważ latarnie to nie słońce, wolałem pokręcić się po znanych okolicach. Wiał tylko słaby wiatr, więc jakoś wyjątkowo nie utrudniał/nie ułatwiał jazdy. Dojechałem do Zaborowa i myślałem nawet czy nie pojechać by jeszcze kawałek dalej, ale że za kościołem stężenie latarni na kilometr spada poniżej satysfakcjonującego poziomu ;) postanowiłem jednak zawrócić.

Chociaż sceneria była może niezbyt słoneczna, pierwszy raz w tym roku pojechałem w krótkim rękawie i krótkich spodenkach. Zawsze nieco dziwnie się czuję po x jazdach w nogawkach, kurtce itd. ;) Jak wyjeżdżałem, było niecałe 20°C. Potem temperatura spadła co prawda do 15°C, ale jakoś wyjątkowo nie zmarzłem.

Mimo późnej - jak na rower - pory, spotkałem po drodze jednego szosowca.

Dobre i te cztery dyszki. Chciałem się trochę rozruszać po przerwie, bo w planach było/jest coś trochę dłuższego w weekend. Patrząc jednak na prognozy, niewykluczone, że na planach się skończy... 

18 kwietnia 2014

Reserved rowerowo - po raz kolejny

Jakiś czas temu dzielne krawcowe z Reserved ponownie stworzyły rowerowe t-shirty! Co prawda tym razem wpis również jest nieco spóźniony, bo od zakupu koszulki minęła już dłuższa chwila, ale myślę, że i tak warto przedstawić kolejne narzędzie rowerowej propagandy...



Z racji zbliżających się Świąt (oraz związanego z nimi, prawdopodobnego przyrostu masy ekhm... mięśniowej), pierwsza część tekstu dopisanego na dole doskonale pasuje do okoliczności ;) A skoro już przy Świętach jesteśmy - dużo zdrowia i wiosennych kilometrów!

12 kwietnia 2014

Szosa 12-04-2014 (102,23 km)

Pobudka o 6:30, wyjazd parę minut przed 8:00. Grupa ze Starych Babic wyruszała o 9:00, jednak tym razem było to dla mnie nieco za późno. Poza tym, planowałem jechać sobie raczej turystycznym tempem, a jak miałem się już okazję przekonać, tempo grupy nie zawsze było turystyczne :)

Tak się jednak złożyło, że nie jechałem całkowicie sam... Za skrzyżowaniem Estrady i Arkuszowej dołączył do mnie Piotrek - spotkanie o tyle fajne i niespodziewane, że również jeździ w barwach Drużyny Szpiku.


Dotychczas nie spotkałem w okolicy nikogo z Drużyny - teraz wiem już, że jest nas przynajmniej dwóch ;) Jechaliśmy obok siebie i gadaliśmy aż do Łomianek i na Rolniczej nieco zwiększyliśmy tempo. Do Czosnowa jechaliśmy już na zmianach i trzymaliśmy sobie 35 km/h (Piotrek na oponach ok. 1,25", więc całkiem ładnie dawał radę). Na rondzie się rozdzieliliśmy, bo Piotrek był trochę ograniczony czasowo i musiał zawracać. Ja odbiłem w stronę Nowego Dworu Mazowieckiego na standardową setkową trasę prowadzącą przez Cybulice (z późniejszym odbiciem w Aleksandrowie na pętlę przez puszczę), Leszno, Mariew i Lipków. Jadąc na południe drogą 579 wiatr troszkę przeszkadzał, ale do tego sprzed tygodnia i tak duuużo mu brakowało ;)

Po drodze spotkałem jeszcze pięciu szosowców, w tym Janka, z którym minęliśmy się na Hubala-Dobrzańskiego, i który też nie mógł dziś jechać z grupą o 9:00.

Super, że pogoda dopisała, bo zapowiadali spore zachmurzenie, a tak naprawdę przez całą trasę świeciło słońce, dzięki czemu było też trochę cieplej. Jak ruszałem, termometr pokazywał 6°C, za to jak wracałem już 15°C, więc było naprawdę przyjemnie.



Chociaż jakichś kryzysów po drodze nie miałem, sił raczej nie brakowało i trzymałem te 30 km/h, to jednak bywało lepiej. Tak czy inaczej, cieszę się, że udało mi się wyskoczyć na rower, bo potem miałem jeszcze trochę innych - nierowerowych - rzeczy do zrobienia.

A już jutro... Paryż - Roubaix! :>

09 kwietnia 2014

Sigma BC 1909 HR STS - reanimacja ramki

Niemalże dokładnie dwa miesiące temu skarżyłem się na pękniętą (wskutek upadku z niewielkiej wysokości) ramkę mojej sigmy. Zgodnie z zapowiedziami, podjąłem próbę przywrócenia owej ramki do życia. Ogólnie się udało, ale efekt końcowy nie powala...

Operacja zaczęła się właściwie całkiem nieźle. Wszystkie kawałeczki ramki udało mi się równo przykleić i tak naprawdę trzeba było się dokładniej przyjrzeć żeby zauważyć, że wcześniej była ona pęknięta. Szybko jednak okazało się, że aż tak różowo nie jest. Przycisk nie działał, nie można go było wcisnąć :) Troszkę kleju spod ramki musiało wydostać się do wewnątrz i unieruchomić przycisk, więc tak naprawdę cała operacja traciła sens, bo zależało mi raczej na tym, żeby licznik działał, a nie tylko wyglądał... Byłem więc zmuszony zrobić to, co w niektórych kręgach znane jest jako ctrl+z. Podczas odklejania, ramka pokruszyła się jeszcze bardziej, a resztki kleju stworzyły wyjątkowo nieelegancką, chropowatą krawędź:


Podkleiłem pozostałą, dłuższą część ramki, dzięki czemu przycisk trzyma się już w jednym miejscu, aczkolwiek jest nieco niżej od drugiego, mniejszego:


Efektem ubocznym jest to, że podczas wciskania go nie jest już wyczuwalne kliknięcie. No ale znowu działa i nie odpada. Tak więc, pacjent przeżył, ale jego sprawność i prezencja są nieco gorsze niż przed operacją ;) Dwa miesiące już jednak przeżył, więc dopóki ostatecznie nie wyzionie ducha, będzie z niego jeszcze pożytek.

06 kwietnia 2014

Szosa 06-04-2014 (111,05 km)

6:15 nie jest raczej godziną, o której chciałoby się wstawać w niedzielę. Tak się jednak złożyło, że na rower zostały dzisiaj tylko godziny poranne - było tak zarówno w przypadku moim jak i Maćka, z którym to umówiłem się na wspólną jazdę. O 7:40 ruszyliśmy spod kościoła w Starych Babicach w kierunku Leszna. Upału dziś nie było (6°C), aczkolwiek nie padało, więc nie można było narzekać.

Jechaliśmy obok siebie spokojnym tempem i gadaliśmy o różnych rzeczach - o jeździe w górach (oj, szacuneczek dla Maćka - wysłuchałem dziś kilku budzących respekt historii... ;)), ciężkich momentach na trasie, trenażerach, carbonie i kilku innych, głównie rowerowych kwestiach. Droga szybko mijała, dziś na szczęście nie wiało tak mocno jak wczoraj, a i zaliczyliśmy dziś - jadąc w kierunku Czosnowa - odcinek przez Krogulec i Janówek, prowadzący przez środek Puszczy Kampinoskiej, o którym pisałem przy okazji poniedziałkowej jazdy.

Mniej więcej od połowy Rolniczej Maciek dał nieco szybszą zmianę. Od Cmentarza Północnego jechaliśmy sobie już bardziej rozjazdowym tempem (podejrzewam, że dla Maćka tempo w ogóle było dziś raczej rozjazdowe :)) i na Powstańców Śląskich pożegnaliśmy się po przejechaniu wspólnie 70 km. A jak było? Tak było! ;)


Dzięki uprzejmości Maćka ;) też załapałem się na zdjęcie - jedno z naprawdę niewielu, które mam na rowerze. Będzie dla potomnych... ;)


Ponieważ miałem jeszcze trochę czasu, a teoretycznie w planach na dziś była setka, postanowiłem dokręcić sobie parę kilometrów. Pojechałem w kierunku Lipkowa, gdzie na Trakcie Królewskim spotkałem Damiana - kolejnego szosowego killera z okolicy ;)


Damian jechał akurat na starobabicką ustawkę, która dziś ruszała o 11:00. Zawróciłem i razem pojechaliśmy w stronę kościoła. Pogadaliśmy jadąc obok siebie, po czym na kilka kilometrów schowałem się na kole Damiana, bo nogi dawały już o sobie trochę znać. Kiedy kawałek przed kościołem wrzucił swoje bardziej standardowe tempo, zostałem nieco z tyłu, bo niestety nie dałem już rady utrzymać się w 35 - 40 km/h. Odpadłem z jego koła również w ubiegłą sobotę kiedy chciał dociągnąć mnie do grupy po tym jak chwilę się zagadaliśmy ;) Wtedy było jednak jeszcze mocniejsze tempo... Minimalnie za mało dziś zjadłem przed jazdą, dwa banany w trakcie też nie okazały się w stu procentach wystarczające, a i zaczynało być mi nieco chłodno, przez co pewnie straciłem po drodze jeszcze więcej energii. Trafiliśmy akurat na odjeżdżającą spod kościoła grupę - było dziś ok. dziesięciu osób. Damian dołączył do reszty, ja zaś ze stu kilometrami w nogach skierowałem się w stronę domu.

Chociaż nogi miałem dziś nieco ciężkie to bardzo fajnie, głównie ze względu na towarzystwo, mi się jechało. Super, że pogoda dopisała i zarówno wczoraj jak i dziś udało mi się wyskoczyć na szosę. Weekend można uznać za rowerowo udany :)

05 kwietnia 2014

Szosa 05-04-2014 (82,36 km)

Dziś pod kościołem w Starych Babicach stawiło się łącznie siedem osób, czyli nieco mniej niż tydzień temu. Ruszyliśmy chwilę po 9:00. Na początku było nieco spokojniejsze niż ostatnio tempo - ok. 30 km/h - więc i parę zdjęć dało radę zrobić ;)




Rano było jakieś 8°C (ostatecznie temperatura dobiła do 12°C) i powoli zza chmur przebijało się słońce, więc bez tragedii. Pogodowi szamani zapowiadali na dziś solidny wiatr, który miał ponoć osiągać nawet 50 km/h. Dość szybko mogliśmy się przekonać, że całkiem nieźle im ta prognoza wyszła ;) Jadąc z wiatrem można było bez większych problemów trzymać prędkość ok. 40 km/h. A z wiatrem jechaliśmy w tamtą stronę, więc powrót rysował się raczej kiepsko. Po dojechaniu do drogi 580 przed Zaborowem dwie osoby zawróciły, więc dalej jechaliśmy w pięciu. Ustaliliśmy, że na bieżąco zobaczymy ile kilometrów dziś zrobimy. Wstępnie zapisaliśmy się z Jackiem do grupetto ;) Planowaliśmy odbić sobie w Białutkach i wrócić spokojnym tempem. Od wyjścia z domu miałem dziś trochę zamulone nogi i jakoś ciężko mi się kręciło, więc taka opcja - biorąc jeszcze pod uwagę mocny wiatr wiejący w drodze powrotnej w twarz - jak najbardziej mi odpowiadała. Wspólnie zdecydowaliśmy jednak, że pojedziemy dziś trochę krótszą niż ostatnio trasą i wrócimy razem.

Wracając pod wiatr było już zdecydowanie mniej przyjemnie... :) Chociaż utrzymywaliśmy te ok. 30 km/h to wystarczyło na chwilę puścić koło żeby znaleźć się w kiepskiej sytuacji. Na chwilę zwolniliśmy z Jackiem i zostaliśmy trochę z tyłu, ale koledzy widząc to elegancko zaczekali żebyśmy z wiatrem męczyli się w pięciu a nie dwóch. W tym miejscu warto zaznaczyć, że dzisiejsze męczarnie sponsorował (jak zwykle? ;)) Maciek z Arturem, którzy dawali naprawdę solidne i długie zmiany pod równie solidny wiatr. Ja może gdzieś tam na moment pojawiałem się z przodu chcąc dać cokolwiek od siebie, ale w porównaniu z robotą wykonaną przez chłopaków... no, jeszcze trochę pracy przede mną :) Na szczęście nogi zdążyły mi się już trochę rozruszać i pracowały nieco lepiej niż na samym początku.

Grupka zmniejszyła się nam o 20% kiedy Maciek koło stawów pod Zaborowem pocisnął pod górę i pod wiatr prawie 45 km/h :> Z tyłu został niestety Jacek. Udało mi się jakoś utrzymać na kole Maćka i od zaborowskiego ronda jechaliśmy już we czterech w stronę Warszawy, odbijając jeszcze na Mariew i Lipków. Przez kilka kilometrów dobierał się do mojej prawej łydki jakiś perfidny skurcz, ale jakoś się na szczęście wybroniłem. Miałem po drodze jeszcze kilka słabszych momentów, ale że kiepsko byłoby odpaść tak blisko od domu, starałem się nie odpuszczać ;)

Na Hubala-Dobrzańskiego Artur odbił w swoją stronę i we trzech z Maćkiem i Przemkiem pojechaliśmy dalej Bolimowską do Kocjana. Tam się rozdzieliliśmy i pojechałem sobie jeszcze na króciutki rozjazd.

Chociaż z wiatrem jechało się dziś super, to powrót dał mi się nieco we znaki. Korzystając z kół kolegów udało mi się jednak dojechać w jednym kawałku do domu. Jutro w planach też jest rower, aczkolwiek spece od pogody straszą ponoć jakimiś niewielkimi opadami. Oby tym razem nie mieli racji ;)