04 sierpnia 2014

Szosa 02-08-2014 (103,60 km)

W sobotę wpadła kolejna setka. Od pozostałych różniła się tym, że nie startowałem z domu tylko z działki i że było ciepło. Bardzo ciepło... :)

Błąd (jak by nie było, świadomy, bo inna godzina mi nie pasowała ;)) polegał na tym, że wyruszyłem przed południem. Pogodowi szamani zapowiadali na weekend upały i tym razem mieli rację. Miało był ok. 33°C, jednak moje źródła nie do końca się z tym zgadzały:


Po przejechaniu 15 km zacząłem się zastanawiać czy naprawdę chcę jechać dalej, a po 30 wiedziałem, że będzie ciężko. Właściwie to już było, więc 70 km w tą czy tamtą nie powinno zrobić większej różnicy... ;)

Chciałem pojechać do Małkini Górnej. Po części dlatego, że wcześniej nie miałem za bardzo czasu żeby przygotować sobie jakąś specjalną traskę w okolicach działki, a po części dlatego, że nieodmiennie kojarzy mi się ona z moim pamiętnym wyjazdem do Treblinki, kiedy to zamiast 60 km przejechałem 160 km :)

Pojechałem więc przez Gwizdały, Łochów, Sadowne (kolejny raz przekonałem się, że DK50 to taka sobie atrakcja - wąsko i sporo TIRów) i Brok. W Małkini nawrotka i z powrotem identyczna trasa.

W tamtą stronę sporo było wiatru w twarz. W połączeniu z wysoką temperaturą jechało się naprawdę średnio - powietrze było ciężkie, gorące i nie było zbytnio czym oddychać. Przez pierwsze kilkanaście kilometrów nogi w ogóle jakoś ociężale kręciły. Później na szczęście trochę się rozruszały i chociaż rewelacji wciąż nie było to jakoś się toczyłem przed siebie. Troszeczkę ochłodzenia zaznałem w Broku na moście nad Bugiem:



Gość na drugim zdjęciu to nie ja - chodziło mi tylko o trochę chłodniejszy powiew powietrza nad rzeką ;)

Walczyłem dalej z wiatrem i myślałem sobie jak przyjemnie będzie jechać z powrotem, kiedy będzie wiało w plecy... Dotarłem do torów kolejowych w Małkini i tam zawróciłem. Po drodze zahaczyłem o sklep (swoją drogą ten sam, przy którym w 2005 r. łatałem dętkę), w którym kupiłem puszkę CocaColi i 0,5 litra wody. Zimnej! 3/4 trafiły do bidonu, 1/4 na głowę. Jakie to było przyjemne...! :) Temperatura mojej pustej głowy niestety szybko wróciła do normy, ale chociaż przez chwilę było chłodniej...

Równie szybko musiałem też zweryfikować swoje prognozy odnośnie jazdy z wiatrem w plecy. Cóż, znowu wiało od frontu... Biednemu zawsze wiatr w oczy, a zmęczonemu w twarz :) Kilometry wyjątkowo wolno uciekały, ale dystans do domu systematycznie się zmniejszał. Prędkości nie powalały, ale od Łochowa jechało mi się już nieco lepiej i na liczniku były okolice 35 km/h. Żeby nie było jednak zbyt różowo, kilka kilometrów przed działką dopadły mnie skurcze w lewej nodze. No ale nie lubimy się poddawać, prawda? :)


Ostatecznie, wróciłem na działkę w jednym (aczkolwiek nagrzanym :)) kawałku. 38°C nie jest raczej wymarzoną temperaturą na rower, przez co po raz kolejny, wypad w okolice Treblinki był dla mnie rowerową drogą przez mękę ;) Cieszę się jednak, że pojechałem - zawsze to stówka w kieszeni w nogach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz