Dobrze się złożyło, że sporą część poniższego wpisu przygotowałem sobie wcześniej. Od kilku dni leżę bowiem w łóżku i zmagam się z jakąś bliżej niezidentyfikowaną zarazą, której mam już serdecznie dość. Tym bardziej, że chorować zdarza mi się moooże raz w roku (zakładam więc, że jak wyzdrowieję, to limit na 2015 będę miał wyczerpany!), a i patrząc na całkiem rowerową (choć zimową) aurę za oknem wolałoby się raczej nabijać pierwsze noworoczne kilometry niż zalegać w łóżku. Taki sobie początek roku, ale do rzeczy...
Nad tym, że czas szybko leci i nie wiem za bardzo kiedy minął kolejny rok umieszczania wpisów na blogu chyba też nie będę się zbytnio rozwodził. Chociaż kolejny raz jest ich nieco mniej niż w roku ubiegłym to i tak jestem z takiej ilości całkiem zadowolony. Mówią, że nie liczy się ilość, ale jakość, ale w moim przypadku chyba jednak nie będę ryzykował używania tego typu stwierdzeń ;) Tak naprawdę, większość wpisów z 2014 roku była poświęcona moim skromnym szosowym wypadom, a to by sugerowało, że okazji do jazdy było całkiem sporo, skoro nie starczyło czasu na pisanie w takim samym stopniu na inne rowerowe tematy. Ale o tym za chwilę. Na blogu jako takim wiele się nie zmieniło, poza niedawnym wizualnym odświeżeniem, z którego też jestem całkiem zadowolony. Większych zmian w formacie raczej nie planuję (chociaż przyznam, że chodzi mi czasami po głowie kwestia opisywania każdego wypadu), dlatego też już teraz chciałbym podziękować za wytrwałość wszystkim Odwiedzającym! ;)
Czas na cyferki...
Żeby zaspokoić Waszą ciekawość i oszczędzić cierpienia Waszym kalkulatorom oraz innym ekselom, informuję, że w 2014 roku łącznie wykręciłem 3692,46 km. Może się wydawać mało. Ba, właściwie to nawet jest mało, ale ta liczba bardzo mnie cieszy. Gdzieś tam w ciągu roku pewnie zdarzało mi się smęcić, że chciałoby się więcej, ciągle mało tych kilometrów itd., ale patrząc z perspektywy czasu i biorąc pod uwagę, że na jazdę starałem się wykorzystywać prawie każdą okazję, jestem z tego wyniku bardzo zadowolony. Podsumowując rok 2013, gdzieś tam w głowie założyłem sobie, że w 2014 przejadę minimum 3000 km (mimo różnych ambicji starałem się być realistą :)). Ostatecznie, wyszło prawie 700 km więcej. W wykręceniu tej ilości na pewno pomogła pogoda (i cierpliwość mojej żony, której chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować! :)), która w ubiegłym roku naprawdę sprzyjała rowerowaniu. Kilka razy wyskoczyłem też sobie na rower o świcie (albo i przed - zależy jak interpretować 4:30 :)) - ciekawe urozmaicenie, a i zawsze to parę kilometrów w nogach więcej. Do tego pozytywna energia w pracy.
Cieszę się też, że udało mi się w tym roku uniknąć jakichś dłuższych, powiedzmy kilkutygodniowych przerw od jazdy (z przyczyn niezależnych od operatora), przez co jakąkolwiek formę udało mi się utrzymać przez większość czasu i nie musiałem się w kółko rozkręcać od nowa, jak to miewało miejsce w latach ubiegłych.
Najlepiej będę chyba wspominał przełom września i października. W trzy kolejne soboty mogłem sobie czasowo pozwolić na nieco dłuższe niż zazwyczaj wypady i tak udało mi się przejechać kolejno 120, 150 i 200 km. 120 km - Góra Kalwaria - wiatr i trzy hopki, które dały mi nieco w kość i tym samym zasiały we mnie chęć do kręcenia też bardziej w pionie, a nie tylko w poziomie (przez co potem zacząłem częściej bywać na Oboźnej ;)). 150 km - pętla wokół Kampinoskiego Parku Narodowego - znowu trochę wiało, miejscami kiepska nawierzchnia, ale miło wspominam. No i 200 km - ponownie pętla wokół KPN, jednak rozszerzona o wcześniejszą wizytę w Bolimowie. Piękna pogoda, kręciło mi się naprawdę fajnie i przejechałem cały dystans ze średnią wyższą niż wcześniejsze 150 km :) Podobna okazja pewnie nieprędko się powtórzy, dlatego tym bardziej się cieszę, że udało mi się wtedy wyskoczyć. Będę naprawdę miło wspominał.
Na pewno fajnym urozmaiceniem w ubiegłym roku bywała też jazda w grupie z ekipą ze Starych Babic. To już trochę inna bajka i niejednokrotnie inne tempo niż w przypadku samotnego kręcenia, ale nie żałuję żadnego wspólnego wypadu, nawet jeśli zdarzało mi się w jego trakcie marzyć tylko o tym żeby wreszcie zsiąść z roweru. W późniejszej części sezonu miewałem niestety problemy żeby zgrać się godzinowo z chłopakami, ale mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda nam się zrobić wspólnie parę kilometrów.
Za sprawą wspomnianego wcześniej wypadu do Góry Kalwarii, zacząłem też odwiedzać Powiśle i jego okolice, gdzie można natknąć się na kilka podjazdów. Najwięcej czasu spędziłem na Oboźnej - długość nadrabia nachyleniem i chociaż daleko jej do np. Mur de Huy, to i tak można się na niej sympatycznie skatować. Zresztą jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ;)
W sprzęcie pojawiła się niewielka zmiana - wymieniłem kierownicę, owijkę i opony.
Co się jeszcze działo? Zacząłem oddawać krew, miałem okazję być na lotnej premii w Starych Babicach wyznaczonej na trasie 2. etapu 71. Tour de Pologne, zaliczyłem pierwszą glebę... :)
Jak napisałem wcześniej, rok 2014 z czystym sumieniem mogę uznać za rowerowo - i nie tylko - udany. W 2015 będę ponownie próbował wykręcić coś w okolicy tych skromnych 3000 km, a co z tych planów wyjdzie - czas pokaże. Na razie fajnie byłoby wreszcie wyzdrowieć.
Chociaż z lekkim opóźnieniem, to chyba właśnie głównie zdrowia chciałbym Wam życzyć na ten rok. Bo tak jak bez pracy nie ma kołaczy, tak bez zdrowia nie ma kręcenia (niestety już się tak fajnie nie rymuje). Czirs!
Cieszę się też, że udało mi się w tym roku uniknąć jakichś dłuższych, powiedzmy kilkutygodniowych przerw od jazdy (z przyczyn niezależnych od operatora), przez co jakąkolwiek formę udało mi się utrzymać przez większość czasu i nie musiałem się w kółko rozkręcać od nowa, jak to miewało miejsce w latach ubiegłych.
Najlepiej będę chyba wspominał przełom września i października. W trzy kolejne soboty mogłem sobie czasowo pozwolić na nieco dłuższe niż zazwyczaj wypady i tak udało mi się przejechać kolejno 120, 150 i 200 km. 120 km - Góra Kalwaria - wiatr i trzy hopki, które dały mi nieco w kość i tym samym zasiały we mnie chęć do kręcenia też bardziej w pionie, a nie tylko w poziomie (przez co potem zacząłem częściej bywać na Oboźnej ;)). 150 km - pętla wokół Kampinoskiego Parku Narodowego - znowu trochę wiało, miejscami kiepska nawierzchnia, ale miło wspominam. No i 200 km - ponownie pętla wokół KPN, jednak rozszerzona o wcześniejszą wizytę w Bolimowie. Piękna pogoda, kręciło mi się naprawdę fajnie i przejechałem cały dystans ze średnią wyższą niż wcześniejsze 150 km :) Podobna okazja pewnie nieprędko się powtórzy, dlatego tym bardziej się cieszę, że udało mi się wtedy wyskoczyć. Będę naprawdę miło wspominał.
Na pewno fajnym urozmaiceniem w ubiegłym roku bywała też jazda w grupie z ekipą ze Starych Babic. To już trochę inna bajka i niejednokrotnie inne tempo niż w przypadku samotnego kręcenia, ale nie żałuję żadnego wspólnego wypadu, nawet jeśli zdarzało mi się w jego trakcie marzyć tylko o tym żeby wreszcie zsiąść z roweru. W późniejszej części sezonu miewałem niestety problemy żeby zgrać się godzinowo z chłopakami, ale mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda nam się zrobić wspólnie parę kilometrów.
Za sprawą wspomnianego wcześniej wypadu do Góry Kalwarii, zacząłem też odwiedzać Powiśle i jego okolice, gdzie można natknąć się na kilka podjazdów. Najwięcej czasu spędziłem na Oboźnej - długość nadrabia nachyleniem i chociaż daleko jej do np. Mur de Huy, to i tak można się na niej sympatycznie skatować. Zresztą jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ;)
W sprzęcie pojawiła się niewielka zmiana - wymieniłem kierownicę, owijkę i opony.
Co się jeszcze działo? Zacząłem oddawać krew, miałem okazję być na lotnej premii w Starych Babicach wyznaczonej na trasie 2. etapu 71. Tour de Pologne, zaliczyłem pierwszą glebę... :)
Jak napisałem wcześniej, rok 2014 z czystym sumieniem mogę uznać za rowerowo - i nie tylko - udany. W 2015 będę ponownie próbował wykręcić coś w okolicy tych skromnych 3000 km, a co z tych planów wyjdzie - czas pokaże. Na razie fajnie byłoby wreszcie wyzdrowieć.
Chociaż z lekkim opóźnieniem, to chyba właśnie głównie zdrowia chciałbym Wam życzyć na ten rok. Bo tak jak bez pracy nie ma kołaczy, tak bez zdrowia nie ma kręcenia (niestety już się tak fajnie nie rymuje). Czirs!
Udanego 2015 roku. Żeby i kilometrów i wpisów było więcej. No i jeszcze zdrowia, bo po co zalegać w łóżku :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Zaleganie w łóżku faktycznie daje mi się już nieco we znaki, ale pociesza mnie to, że może dzięki temu wkrótce wskoczę na szosę ;)
UsuńPozdrawiam!
'2014 roku łącznie wykręciłem 3692,46 km. Może się wydawać mało'- hmm czy to mało??Oj nie!:)
OdpowiedzUsuńP.S Widzę, że zestawienie kolorów czerwonego i czarnego jest Twoim ulubionym:)
Pozdrawiam!
N.
Napisałem to w odniesieniu do ludzi robiących po 8, 10 czy więcej tysięcy rocznie :) Aczkolwiek tak jak wspomniałem, jestem z tych moich 3,7 tys. jak najbardziej zadowolony. Co do kolorów to cóż ja mogę napisać... Tak właśnie jest i chyba nic na to nie poradzę ;)
UsuńPozdrawiam!