18 stycznia 2015

Szosa 17-01-2015 (50,87 km)

No! Wreszcie wpadły pierwsze kilometry w 2015 roku. Ostatni raz byłem na szosie miesiąc temu. Na początku roku dopadła mnie jakaś zaraza i cały tydzień spędziłem w łóżku, po czym kolejny tydzień dochodziłem do siebie i starałem się wrócić do świata żywych.

Chociaż nie jest jeszcze idealnie to na sobotę zapowiadali ładną pogodę, a wiedziałem, że w kolejny weekend nie pójdę na rower, bo przyjeżdżają do nas znajomi (co jednak również cieszy :)). Trzeba więc było wykorzystać okazję, chociaż gdzieś tam po cichu zastanawiałem się czy nie powinienem jeszcze do końca wyleżeć choroby. Zdecydowałem jednak, że nie wyleżę ale wyjeżdżę to dziadostwo. Poza tym kusił nowy licznik, który znalazłem od choinką. Pokusa była więc podwójna ;) No i pojechałem.

Nie miałem konkretnej trasy w głowie, planowałem przejechać jakieś 40, 50 km spokojnym tempem i przekonać się, ile zostało z zeszłorocznej formy, którą chciałem utrzymać przez zimę, a w czym przeszkodziło mi wspomniane choróbsko (przy okazji uciekło mi też niecałe 3 kg...). Rewelacji się nie spodziewałem, ale myślałem, że będzie gorzej. Na szczęście nie wiało też dziś wyjątkowo mocno, stąd też może moje bardziej pozytywne odczucia co do formy. Pojechałem w kierunku Leszna.

Jadąc Spacerową zatrzymałem się na parę minut żeby zrobić kilka zdjęć wspomnianego licznika (o dziwo, zza chmur wyszło nawet na chwilę słońce!). W pewnym momencie zauważyłem jadącego w moim kierunku rowerzystę w znajomo wyglądającej żółtej, odblaskowej kurtce (tak tak, bo znam wszystkich rowerzystów w żółtych odblaskowych kurtkach ;)). Miałem dobre przeczucie i okazało się, że to Paweł - kolega, z którym jechałem właśnie miesiąc temu. Nie umawialiśmy się wcześniej, bo nie wiedziałem, czy w ogóle będę gdzieś wczoraj jechał. Widać jednak dane nam było się spotkać, a skoro się spotkaliśmy to dalej pojechaliśmy razem.

Skierowaliśmy się na Zaborów i pogadaliśmy trochę jadąc spokojnym tempem. Przed rondem w Zaborowie umówiliśmy się, że Paweł zawróci i będzie jechał DW580 w stronę Warszawy, a ja przycisnę sobie na podjeździe koło stawów, zawrócę i zaraz do niego dołączę. Tak też zrobiłem, ale jadę tą 580-tką, jadę, a Pawła nie ma. Cisnąłem sobie z lekką pomocą wiatru te 35 - 40 km, a żółtej kurtki dalej nie było widać. Pomyślałem, że może odbił gdzieś wcześniej... Dojechałem do Borzęcina Dużego i zatrzymałem się na parę minut żeby zadzwonić. Paweł nie odbierał, więc stwierdziłem, że chyba ciężko będzie się znaleźć i pojechałem w stronę Warszawy. Odbiłem jeszcze na Stare Babice i w tym momencie zadzwonił Paweł. Powiedział, że jechał cały czas prosto, więc wygląda na to, że jednak za cienki jestem i peleton nie dogonił ucieczki ;) Może gdybym nie stał kilku minut w Borzęcinie tylko zasuwał dalej to jeszcze byśmy się spotkali... Sikorskiego pojechałem jeszcze przez Mościska, odbijając w Estrady i Radiową.

Nogi pod koniec już troszkę osłabły, ale i tak spodziewałem się czegoś gorszego po miesięcznej przerwie, w trakcie której przez tydzień nie wstawałem z łóżka. Ruskie EPO czyni cuda! ;)

Kilometrów wpadło co prawda tylko trochę, ale cieszę się, że w końcu się ruszyłem, bo pół stycznia minęło i wymuszona przerwa zaczynała mi powolutku działać na nerwy. Po drodze spotkałem kilku szosowców (w tym Artura, z którym miałem okazję jechać parę razy wpadając na starobabicką ustawkę). Pogoda była świetna (8°C w styczniu!), więc kręciło się naprawdę fajnie. Co prawda czasem czuję jeszcze lewą dłoń po grudniowym upadku, ale i tak jest już lepiej. RTG na szczęście nie wykazało nic złego, więc mam nadzieję, że wkrótce całkowicie zapomnę o temacie.

Teraz pozostaje mi czekać na kolejną okazję do jazdy. Styczeń i tak nie będzie raczej obfitował w dużą ilość kilometrów - trzeba będzie nadrobić w kolejnych miesiącach ;)

6 komentarzy:

  1. A gdzie zdjęcie licznika? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie i to niejedno, ale w osobnym wpisie - proszę o cierpliwość ;)

      Usuń
    2. To czekam cierpliwie. Dzięki za odpowiedź i pozdrawiam.

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że nie wystawię Twojej cierpliwości na zbyt ciężką próbę ;) Być może w przyszłym tygodniu skleję parę zdań.

      Pozdrawiam i dzięki za odwiedziny!

      Usuń
  2. No ja na koncie mam w tym roku już 400 km według licznika - do pracy i z powrotem. Jak lubię jeździć, tak na wycieczki o tej porze roku ani trochę mnie nie ciągnie. Syndrom jazdy turystycznej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję, u mnie na razie straszna kilometrowa bieda - wszystko przez styczniową chorobę i brak czasu w ciągu ostatnich dni. A w zimie też może być przyjemnie, kwestia odpowiedniego ubioru i można kręcić ;)

      Pozdrawiam!

      Usuń