12 października 2014

Szosa 11-10-2014 (201,24 km)

Po ostatnich wypadach do Góry Kalwarii i dookoła Kampinosu postanowiłem pójść za ciosem i skorzystać z - być może ostatniej w tym roku - okazji, kiedy mogłem poświęcić na rower trochę więcej czasu niż zazwyczaj, i kiedy pogoda była naprawdę przyjemna. Tak naprawdę, dwusetka chodziła mi już po głowie od dłuższego czasu, ale albo brakowało paru wolnych godzin albo formy. Albo tego i tego jednocześnie... :)

Miałem pewien dylemat z tym, jak się ubrać - rano jest już dość jesiennie, ale zapowiadali nieco ponad 20°C w późniejszych godzinach. Na rowerze miałem spędzić sporą część dnia, więc musiałem znaleźć jakiś kompromis. Stanęło na krótkim rękawie, ale na nogi założyłem nogawki, z zamiarem ich późniejszego zdjęcia. I muszę przyznać, że wyszło w sam raz.

Ponieważ zależało mi przede wszystkim na dystansie, postanowiłem nie szukać od nowa, a rozbudować trasę sprzed tygodnia o brakujące 50 km. Stanęło na Bolimowie, który od Sochaczewa oddalony jest o 25 km. Ostatecznie wyszło więc tak: Warszawa - Wieruchów - Pilaszków - Leszno - Gawartowa Wola - Zawady - Sochaczew - Bolimów - Sochaczew - Śladów - Secymin Polski -  Nowiny - Leoncin - Kazuń Polski - Cybulice Duże - Krogulec - Janówek - Czosnów - Łomianki - Warszawa. Uff, może czas pomyśleć o mapkach na blogu...? ;)

Wyruszyłem parę minut przed 9. Termometr pokazywał niecałe 14°C, więc nogawki były mile widziane. Słońce zaczynało dopiero wychodzić zza chmur i robiło się coraz przyjemniej. W optymistycznym nastroju opuściłem teren zabudowany ;)


Nad polami unosiła się jeszcze poranna mgła. Czasem na tyle gęsta, że widoczność była ograniczona do jakichś 200 m i naokoło niewiele było widać poza drogą i kawałkiem pola. Kiedy słońce chowało się akurat za chmurami, szybko robiło się naprawdę jesiennie:


Jak by nie było, do Sochaczewa kolejny raz jechało mi się bardzo przyjemnie. Ani się obejrzałem, a byłem na miejscu. Sam przejazd przez miasto i wyjazd z niego był niestety taki sobie, głównie ze względu na stan dróg (wiem wiem, jeździ na szosówce i marudzi :)) i samochody. Skierowałem się na DW705, która prowadziła prosto do Bolimowa. Tu już asfalt był całkiem przyjemny i choć jest dość wąsko (brak pobocza), to ruch był naprawdę niewielki i jechało się dobrze.


Ten odcinek też jakoś szybko mi minął i po przejechaniu mostu nad Rawką, znalazłem się w Bolimowie:



Na bolimowskim rynku spędziłem jakieś 5 minut (na zdjęciu pomnik ku pamięci partyzantów Gwardii Ludowej poległych podczas walki z hitlerowcami w 1943 r.). Nogawki powędrowały z nóg do kieszonki i ruszyłem z powrotem w stronę Sochaczewa. Ciągle jechało mi się naprawdę fajnie.


Ani się obejrzałem, a już dojeżdżałem do Sochaczewa. Na liczniku pojawiło się 100 km. Muszę przyznać, że chyba jeszcze nigdy setka nie minęła mi tak błyskawicznie... Tym razem jednak pojawiło się nieco dziwne uczucie związane z tym, że zazwyczaj po mniej więcej takim dystansie byłem już w domu, a teraz przede mną było jeszcze drugie tyle. Nie wpłynęło to jednak jakoś miażdżąco na moje morale ;) bo w planach było przecież 200, a nie 100 km, a poza tym czułem się ciągle naprawdę dobrze.

Przejazd przez Sochaczew znowu troszkę mnie spowolnił, ale od ronda Jana Pawła II - skrzyżowanie DW705 i DW580 - ponownie można było rozwinąć skrzydła i lecieć dalej w stronę Śladowa. Na zdjęciu poniżej Bzura, płynąca w pewnym momencie wyjątkowo blisko drogi:


Poleciałem dalej DW705 i skręciłem w skrytykowaną tydzień temu :) za stan nawierzchni DW575. Znowu mnie solidnie wytrzepało i tempo niestety trochę spadło. W Gorzewnicy zatrzymałem się na moment w sklepie po coś do picia i pojechałem dalej. Droga do Leoncina minęła mi znacznie szybciej niż tydzień temu i dojechałem do skrzyżowania z DW899, w którą (zgodnie z radą pana Darka - Encyklopedii Mazowieckich Tras ;)) tym razem nie skręciłem. Odbiłem za to w Sadach w stronę Kazunia Polskiego, przez który dojechałem do DW579 prowadzącej do Leszna. Na liczniku 150 km, a mi ciągle fajnie się jedzie. Coś musi być nie tak... :)

Przejechałem przez KPN do Czosnowa, gdzie znowu zatrzymałem się na momencik żeby uzupełnić bidon. Potem już standardowo pojechałem Rolniczą w stronę Warszawy, przejeżdżając przez Łomianki i Stare Babice, gdzie słońce powolutku zbierało się do ucieczki za horyzont.


Tak naprawdę, dopiero na ostatnich 10 - 15 kilometrach zacząłem czuć jakieś większe zmęczenie. Podejrzewam, że dlatego, że od KPNu nie wrzuciłem już niczego do brzucha. Po prostu nie miałem za bardzo ochoty jeść, chociaż trochę się obawiałem, że potem mogę tego żałować. Nie było jednak tragedii. Kręciło mi się już trochę słabiej, ale nie było to typowe odcięcie prądu, kiedy to ciężko utrzymać chociażby 20 czy 25 km/h. No i wróciłem do domu. Uśmiechnięty i lżejszy o 3 kg... ;)


Muszę przyznać, że te dodatkowe 50 km sprawiało przed wyjazdem, że zastanawiałem się jak będzie? czy dam radę? itd. Podejrzewałem, że całość zajmie mi ok. 8 godzin, może więcej. Okazało się, że 200 km przejechałem szybciej (tzn. nie w krótszym czasie, ale z wyższą średnią) niż ubiegłotygodniowe 150 km :) Po 100 km (przejeżdżając drugi raz przez Sochaczew) średnia wynosiła 31,5 km/h, a po 150 km (w Kazuniu) 30 km/h. Ostatecznie, licznik pokazał 29,52 km/h (cały dystans przejechałem w 6h 49'), czyli sporo więcej niż zakładałem. Szkoda, że zabrakło troszkę do okrągłej trzydziestki, ale na pewno nie zamierzam się z tego powodu samookaleczać - do średniej nie przywiązuję jakiejś ogromnej wagi i z pewnością nie ona była celem wczorajszego wypadu. Po prostu miłe zaskoczenie.

Bardzo się cieszę, że udało mi się przejechać te dwie stówki. Chociaż w tygodniu nie było czasu na jazdę, na pewno sporo dały mi ostatnie dwa sobotnie wypady, bo dotychczas jednak zdecydowanie więcej było dystansów kilkudzięsięcio-, czy stukilometrowych. Na dodatek, pogoda była wczoraj właściwie idealna. Wszystko jakoś pomyślnie złożyło się w całość w postaci fajnej końcówki sezonu. Końcówki, a nie końca, bo dopóki będzie starczało czasu i warunki za oknem będą jakkolwiek pozytywne, tak naprawdę nie zamierzam go kończyć :)

9 komentarzy:

  1. Tak, było naprawdę fajnie :) Zastanawiam się czy jak będę kolejny raz na rowerze i przejadę "standardowe" kilkadziesiąt kilometrów, nie pojawi się w głowie myśl "kurczę, coś za krótko"...? ;)

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno się pojawi. Zawsze tak jest, że chcemy więcej i to jest fajne. To teraz jaki następny limit w głowie? 250km? :)
    Gratuluje i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadza się - jeszcze niedawno myślałem, że 150 km będzie ciężkie, a potem okazało się, że bez większych problemów przeżyłem 200 km... :) Powiedzmy, że w głowie coś tam się pojawia, ale będzie zapewne problem z realizacją. Jak by jednak nie było, wyjazd był sam w sobie fajny, ale pozwolił mi też przekonać się, że tak naprawdę ten dystans jest jak najbardziej do przejechania, a co więcej - nieco dłuższy zapewne też. Wszystko jest wg mnie kwestią regularnego kontaktu z rowerem i posiadania odpowiedniej ilości czasu na jazdę. U mnie niestety różnie z tym bywa, dlatego też te dwie setki tym bardziej mnie cieszą :)

    Dzięki za odwiedziny i komentarz, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie! :) 200 km to już nie przelewki, a przejechane z tak wysokim morale to już prawdziwy powód do zadowolenia. Gratuluję!

    WG

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękne dzięki! I za gratulacje i za sam komentarz, bo wiem, że z czasem u Ciebie od pewnego czasu słabo.

      Trzymaj się, a ja trzymam kciuki... :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Wow, nieźle, 200 km, to jest coś. Gratuluję! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. 200 km to naprawdę sporo, przynajmniej z mojego punktu widzenia. A więc wyszło niemal 7 godzin. W tyle bym przejechał 140 km :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z mojego punktu widzenia też wydawało się sporo (w sumie wciąż tak mi się wydaje, jednak już w nieco innym, lepszym świetle ;)), ale jest to jak najbardziej do przejechania. Kwestia czasu :) A 140 km to też ładny wynik.

      Usuń