03 listopada 2011

Szosa 03-11-2011 (70)

Po 2 dniach przerwy przyszła kolej na wstępne zakończenie sezonu. Dokręciłem dziś do postanowionych niedawno 300 km i na liczniku są już upragnione cyferki. Nie jest to duża liczba, ale i tak cieszę się, że udało mi się chociaż tyle przejechać. Straciłem trochę czasu przez pogodę/studia/składanie roweru/inne... Zazwyczaj nie kończę oficjalnie sezonu, ale teraz sytuacja jest nieco inna, o czym w następnym wpisie. Dziś jechało się całkiem miło. Ponieważ w planie było 70 km, sprawa była prosta - kierunek: Czosnów ;) Wiał dziś lekki wiatr, który pomagał jechać w tamtą stronę cały czas ponad 35 km/h i nie przeszkadzał na tyle, żeby nie jechać z powrotem tych 30 km/h. Kolejny raz byłem zadowolony z moich chudych nóżek, które pracowały całkiem solidnie ;) Najbardziej chyba mi żal tego, że jak już kolejny raz złapałem jakąkolwiek formę, to muszę na jakiś czas odstawić rower. Chyba jakieś fatum nade mną wisi ;) Droga do Czosnowa minęła dziś błyskawicznie, nawet nie wiem kiedy. A kręciło się tym przyjemniej, że słońce wyszło zza chmur i pogoda zrobiła się naprawdę sympatyczna, chociaż temperatura i chłodny wiatr i tak nie zachwycała. W porównaniu z ostatnimi dniami, kiedy to dominował ponury nastrój i gęste mgły, było to fajną odmianą. A zresztą... Dziś rano przecież też jeszcze tak było. W Czosnowie kolejne miłe zaskoczenie. Dziurawe dotąd skrzyżowanie ul. Rolniczej z Warszawską przekształciło się w rondo z równiutkim asfaltem (nowy asfalt jest też na Warszawskiej, z której to zrobiłem zdjęcie - Rolnicza odchodzi w lewo):


Teraz zawrócenie będzie jeszcze prostsze ;) Jak już napisałem, z powrotem jechało się nieco ciężej, ale bez tragedii. Pomimo świecącego słońca, mgła i tak jeszcze sobie wisiała tu i ówdzie. Co prawda poniższe zdjęcie zrobiłem prawie idealnie pod słońce, a i w rzeczywistości ładniej się to prezentowało, ale będę sobie mógł powspominać w zimie ;)


Nie, nie zasłoniłem 1/3 obiektywu palcem - to pole ;) Dalsza droga bez większych niespodzianek. Też całkiem szybko minęła, aż byłem zdziwiony. Sporo dziś jechałem na dużej tarczy i w dolnym chwycie. O tym, że nogi już się rozkręciły miałem kolejną okazję przekonać się na pseudopagórkach w Łomiankach, które to przejechałem na dużej tarczy. Ach, fajnie jak można sobie troszkę mocniej pocisnąć ;) No i super, że od pewnego czasu jest tam wreszcie równiutki asfalt, a nie te betonowe płyty. Miło dziś było, ale się skończyło ;)

Cóż, na razie muszę zrobić przerwę od roweru. Mam jednak nadzieję, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i świat się nie zawali... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz