30 grudnia 2017

Wielki-niewielki powrót

Stało się. Po prawie rocznej przerwie udało mi się znowu wyruszyć na szosę! Tak jak ostatni raz miałem okazję złapać trochę szosowych kilometrów 31 grudnia 2016 roku, tak jedenaście miesięcy musiało minąć zanim kolejny raz wsiadłem na scotta. Ale od początku...

Od narodzin Natalki powrót na szosę ciągle siedział mi gdzieś tam z tyłu głowy. Na tym się jednak kończyło i codzienność brutalnie weryfikowała moje plany. Chociaż plany to chyba za duże słowo, bo byłem świadomy tego jak wygląda rzeczywistość i ile malutka wymaga opieki. Z czasem jednak sytuacja zaczęła powoli wychodzić na prostą (największą zmianą był chyba fakt, że Natalka zaczęła przesypiać całe noce) i perspektywa szosy zaczynała się coraz wyraźniej rysować, nawet jeśli miało to być tylko trochę symbolicznych kilometrów.

Pod koniec listopada postanowiłem, że najwyższa pora wyczyścić scotta, który od wspomnianego grudnia stał samotnie w komórce z warstwą rocznego brudu i czekał, aż łaskawie ktoś się nim w końcu zajmie. No i się doczekał. Pewnej nocy wziąłem szmatki, narzędzia i smar i między 1:30 a 3:00 doprowadziłem biedaka z powrotem do stanu używalności. Połowa planu była więc wykonana.


Następnego dnia, a właściwie też nocy, parę minut przed północą wskoczyłem w równie dawno nieużywane rowerowe ciuchy i zaliczyłem pierwsze obroty szosowymi korbami po przerwie. Co z tego, że było ciemno, zimno i mokro?

W kwestii ciemności warto wspomnieć o nowości w moim rowerowym arsenale - rozwiązaniem okazał się MacTronic Scream 02 (400 lumenów) kupiony parę dni wcześniej. Lampka znana i lubiana, opisywana niejednokrotnie w innych miejscach, więc chyba nie ma co się zbyt długo rozpisywać. Dla mnie najważniejsze jest to, że jazda w nocy wreszcie jest komfortowa (o ile można tak napisać) i ciemność nie stanowi już jakiejś wyjątkowej przeszkody w kwestii jazdy na szosie. Wcześniej niejednokrotnie ubolewałem nad poprzednią lampką, która była zdecydowanie pozycyjna i drogi nie oświetlała praktycznie wcale. Obecnie, przy jakimkolwiek innym oświetleniu z zewnątrz (latarnie) wystarcza najsłabszy tryb żeby z grubsza widzieć czy nie czeka nas spotkanie z dziurą w drodze czy innym złem. Natomiast w przypadku całkowitej ciemności włączam po prostu najmocniejszy tryb i mam oświetlony praktycznie cały pas ładnych parę metrów do przodu, więc jest naprawdę ok.

Nie ukrywam, że przez pierwsze kilometry czułem się mocno niepewnie. Ostatni raz jeździłem na authorze albo Veturilo, a to trochę inna bajka. I chociaż na szosie przejechałem przecież wcześniej ileś tam tysięcy kilometrów, czułem się prawie tak jakbym siedział na scottcie po raz pierwszy. Sytuację pogarszał fakt, że jak wspomniałem, droga była mokra (tu z pomocą przyszły błotniki Crud Mk2, z których korzystam od kilku sezonów), co chociażby w przypadku zakrętów sprawiało, że pokonywałem je z naprawdę dużym marginesem bezpieczeństwa. Długa przerwa od jazdy to jedno, drugie to to, że gleba i ewentualna kontuzja kompletnie nie współgra z posiadaniem małego dziecka ;) Ponieważ od początku i tak planowałem zrobić za pierwszym razem kilka rozruchowych kilometrów, ruszyłem na trasę Pętli S8, gdzie samochodów praktycznie nie ma, jest jakiekolwiek oświetlenie, a nawierzchnia jest równa. Po jakichś 15 kilometrach postanowiłem opuścić wiadukty i przejechałem pętlę przez Klaudyn, Janów, Stare Babice i Lipków. Na koniec wpadłem jeszcze na moment z powrotem na wiadukty i tym sposobem wróciłem do domu jeszcze przed 2:00 w nocy po przejechaniu prawie 43 kilometrów.


Nie wiem czy nogi miałem bardziej z drewna czy ołowiu, ale do stali to im zdecydowanie daleko. Z formy z ubiegłego roku nie zostało kompletnie nic, ale właściwie nie ma się co dziwić... Praktycznie zero jazdy, mało snu, normalnego jedzenia czy czasu na odpoczynek.

Idąc za ciosem, wyskoczyłem też na szosę dwa dni później. Znowu w nocy, ale nieco wcześniej, bo około 22. Tym razem było już sucho, więc jechało się nieco lepiej, a poza tym po poprzednim wypadzie czułem się już nieco pewniej. Na początek też wiadukty przy S8, potem natomiast przez Strzykuły do Starych Babic i z powrotem przez Janów i Klaudyn do domu - razem 31 kilometrów. Na Sikorskiego miałem okazję spotkać dzika i sarnę - na szczęście w odpowiedniej odległości ;) Nogi oczywiście dalej słabe, ale najbardziej cieszyło mnie to, że znowu mogłem zrobić trochę kilometrów.

Potem niestety w pracy zrobił się dym i przez dwa, trzy tygodnie praktycznie codziennie siedziałem po nocy, więc na rower nie było za bardzo czasu... Tak dużo się chyba jeszcze nigdy nie działo na raz, ale mam nadzieję, że to wyjątkowa sytuacja związana z końcówką roku i teraz będzie już spokojniej.

Dziś natomiast poszedłem o krok dalej. Nie dość, że udało mi się wyskoczyć na chwilę na rower, to owo radosne wydarzenie miało miejsce rano i w towarzystwie pełnego słońca! :) Co jak co, ale jazda w dzień wygląda zupełnie inaczej...


Wpadły co prawda tylko 33 kilometry, ale kolejny raz cieszyłem się przede wszystkim z tego, że w ogóle coś wpadło. W obecnej sytuacji nie spodziewałem się ani nie planowałem jakichś dużych (czy nawet średnich) dystansów. A że na rower miałem dziś tylko godzinę z kawałkiem, cieszę się, że udało mi się ją w taki sposób wykorzystać.

Chociaż słońce pięknie świeciło to upału nie było i termometr pokazywał 2°C. Miejscami drogi były mokre, a częściowo też troszkę oblodzone. Zaświeciła mi się lampka zwiększonej ostrożności, ale przynajmniej jadąc wzdłuż lasu można było podziwiać kątem oka chociażby zamarznięte bagna ;)


I tyle szosy... Jutro kończy się 2017 rok, kilometrów już zapewne więcej nie wpadnie, więc może wykorzystam okazję do zrobienia króciutkiego rowerowego podsumowania - dużo tego nie ma.

W tym roku przejechałem - uwaga, uwaga - aż 550 kilometrów! To mój dotychczasowy rekord - mniej nie przejechałem chyba jeszcze nigdy. Nie warto robić nawet jakiegoś wykresu, który zazwyczaj pojawiał się w tym miejscu. Już chyba w roku, w którym braliśmy z żoną ślub i urządzaliśmy mieszkanie udało mi się przejechać całe 1500... Mam jednak dobre usprawiedliwienie, więc nie zamierzam się targnąć na swoje życie z powodu tak skromnego rocznego dystansu ;) Tak naprawdę, większość kilometrów pochodzi z dojazdów do pracyVeturilo, zakupów czy innych komjutów - na szosie byłem w tym roku tylko te całe trzy razy i łącznie uzbierałem w ten sposób setkę, czyli tyle ile normalnie można jednorazowo przejechać w jakieś 3 godziny :) W związku z dojazdami do pracy, author dostał nowe części i sakwy. Poza tym kilka razy wyskoczyłem pobiegać, ale tego też było tyle co nic...

Żadnych noworocznych postanowień nie robię, nie liczę też na nie wiadomo jaki wzrost liczby szosowych kilometrów w przyszłym roku. Zobaczymy jak będzie - w końcu każdy etap życia dziecka rządzi się ponoć swoimi prawami ;)

Mam jednak nadzieję, że przynajmniej Wam udało się sporo wykręcić w tym roku i że w przyszłym będzie jeszcze więcej!

9 komentarzy:

  1. Brawa za powrót i nocny serwis :) W 2018 życzę dużo zdrowia dla Córki i spokojnej głowy, a wtedy forma sama wróci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki! Życzenia zaraz przekażę i jestem pewien, że się spełnią :) Głowa faktycznie potrzebuje czasem resetu, a w tym przypadku rower przydaje się jak nigdy... Najlepsze życzenia również dla Ciebie!

      Usuń
  2. O kurczę, dzięki, bardzo mi miło :) Tak naprawdę starałem się go nie „zawieszać”, ale jak jest każdy widzi - 8 wpisów w ciagu roku to zapewne nie ilość, która zachęca do regularnych odwiedzin... Trzymam kciuki za ultramaratony! Jak tam początki? 10 kkm to już naprawdę elegancki dystans, dla mnie za bardzo nieosiągalny, więc gratulacje! Bardzo chętnie bym się spotkał. Muszę tylko złapać jakąkolwiek formę (co może odwlec spotkanie o pewien czas ;)) i mieć wolną chwilę - będę jednak pamiętał! :)

    Pozdrawiam serdecznie i dużo zdrówka w 2018!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czas najwyższy! Nareszcie będzie co poczytać w blogosferze :))) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Wojtek, aczkolwiek obawiam się, że to zbyt daleko idące wnioski... :D

      Usuń
  4. Nie ważne, że tylko 550km :) Ważne, że nadal z pasją i perspektywą na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pasją na pewno, ale na razie znowu na perspektywie się kończy... ;)

      Usuń
  5. U mnie też wielki niewielki powrót - rower wrócił od mechanika :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to dobre wieści :) Mam nadzieję, że spędził u niego mniej czasu niż mój od początku roku w ciemnej komórce...? ;)

      Usuń