13 czerwca 2015

Szosa 13-06-2015 (81,63 km)

Musieliśmy dziś z żoną podjechać w kilka miejsc w ciągu dnia, więc na rower zostały godziny popołudniowe. Właściwie może to i lepiej, biorąc pod uwagę dzisiejszą temperaturę, która wynosiła 30°C w cieniu. Tyle, że cienia za wiele nie było, bo słońce waliło jak opętane ;) Upałów za bardzo nie lubię - wolę jak jest te 20 - 25°C. Tym bardziej, jeśli chodzi o rower. No ale pogody się nie wybiera i nie ma co marudzić. Dobrze, że nie padało... ;)

Ubiegły tydzień był dość męczący, a dzisiejsza temperatura i jeżdżenie po mieście skutecznie spotęgowały mój stan, który najlepiej opisać można jako nic mi się nie chce. Miałem iść na rower po obiedzie, ale byłem tak padnięty, że musiałem się zdrzemnąć chociaż te 15 minut. Nawet trochę pomogło, chociaż tak naprawdę najchętniej spałbym dalej. Wtedy jednak pewnie żałowałbym, że nie poszedłem na rower. Zebrałem swoje zwłoki z łóżka i około 18:30 ruszyłem. Po głowie chodziło mi jakieś 60 kilometrów, bo weny do jazdy jakoś brakowało, ale jak już wyszedłem to trochę energii wróciło i stwierdziłem, że przed zmrokiem dam radę przejechać nieco więcej. Stanęło więc na pętli przez Czosnów, Kampinoski Park Narodowy (Janówek, Wiersze) i Leszno. W sumie jakieś 80 kilometrów.

Na początku byłem jeszcze trochę zamulony po krótkiej drzemce, ale sukcesywnie wracałem do normy ;) Jechało mi się dziś całkiem dobrze, bo na szczęście wiatr nie dawał się bardzo we znaki.

Po dotarciu do drogi prowadzącej przez KPN moją uwagę zwróciła linia oddzielająca pas rowerowy od reszty jezdni. Stara linia była już mocno wytarta, a teraz panowie drogowcy się postarali i została ona odmalowana. I to nie byle jak. Użyto farby, którą stosuje się m.in. na drogach szybkiego ruchu. Nie wiem jak to się fachowo nazywa, ale linia nią namalowana jest wypukła i ma kropkowaną fakturę - jadąc po niej czuć (i słychać) drgania, dzięki czemu kierowca wie, że zjeżdża tam, gdzie nie powinien. Chociaż nie miałem okazji sprawdzić w praktyce, wydaje mi się, że farba zawiera też odblaskowe cząsteczki. Fajnie.



Wystarczyło, że zatrzymałem się dosłownie na moment żeby zrobić zdjęcia, a po chwili byłem już cały mokry. Słońce jeszcze dawało o sobie znać i chociaż powoli zachodziło, to wciąż było naprawdę ciepło.


Wyjechałem na DW579. Ciągle jechało mi się całkiem nieźle i na szczęście ruch nie był zbyt duży. Słońce było coraz niżej, dzięki czemu temperatura trochę spadła.


Dojechałem do Leszna i dla odmiany (bo ostatnio jeździłem przeważnie do drogi prowadzącej przez Białutki i Pilaszków) skręciłem w lewo na Zaborów. Na rondzie skręciłem w Leśną i dalej poleciałem już standardowo przez Mariew na Stare Babice i Warszawę. Załapałem się na lekko zachmurzony zachód słońca.


Tak jak wspomniałem na początku, cieszę się, że się zebrałem, bo gdybym został w łóżku, potem bym pewnie żałował, że okazja do jazdy przepadła. Odeśpię po śmierci... ;) Może jednak nawet nie będę musiał tyle (oby to rzeczywiście było tyle ;)) czekać z tym odsypianiem, bo zbliża się kilka dni urlopu. Prawdopodobnie wpadnie kilka szosowych kilometrów, jednak pewnie bez szaleństw, bo w planach są też inne rzeczy. Równowaga musi być :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz