26 czerwca 2015

Szosa 20-06-2015 (83,39 km)

O ubiegłotygodniowym urlopie już właściwie zapomniałem. Został mi jednak jeszcze do opisania trzeci, ostatni szosowy wypad - parę dni co prawda minęło, ale w głowie coś jeszcze zostało, więc do dzieła... ;)

W sobotę miałem sobie właściwie odpuścić rower. Pogoda była mocno niepewna. Całe niebo zasnute chmurami, na termometrze tylko kilkanaście stopni (a jak wspomniałem w ostatnim wpisie - miałem ze sobą tylko krótkie ciuchy). Wahałem się właściwie przez większość dnia, ale skoro ciągle nie padało, a tylko straszyło to założyłem, że tak już zostanie i na pewno nie zmoknę ;)

Ruszyłem dopiero przed 17. Zamierzałem przejechać troszkę więcej niż w trakcie dwóch wcześniejszych wypadów i jednocześnie chciałem powtórzyć trasę na Sadowne, bo naprawdę przypadła mi do gustu. Dorzuciłem do niej więc odcinek DK50 od Sadownego do Broku. Dodatkowych kilometrów w tym przypadku było w sam raz, bo nie chciałem też wracać zbyt późno (tak, lampek też ze sobą nie wziąłem na działkę zakładając, że będą same piękne, długie i słoneczne dni... ;)).

Cóż, upału faktycznie nie było. Słońce jednak sporo daje w czasie jazdy, jednak tym razem mogłem o nim zapomnieć. Na początku trochę zmarzłem, ale narzuciłem sobie trochę wyższe tempo i nieco się rozgrzałem.

Jadąc przez Brzuzę, przy skrzyżowaniu z drogą na Szumin, po trawie bezceremonialnie przechadzały się dwa bociany.


Spróbowałem podejść bliżej żeby zrobić lepsze zdjęcie, jednak musiały się na tyle przestraszyć jakiegoś gościa w obcisłych ciuchach i z kawałkiem styropianu na głowie, że postanowiły wzbić się w powietrze i odlecieć na bezpieczną odległość. Nie to nie... ;)

Pojechałem dalej i mina mi nieco zrzedła, bo z kierunku, w którym jechałem nadciągały mało sympatyczne chmury.


Tak naprawdę, czy miałbym jechać w deszczu dziesięć minut czy dwie godziny, było mi wszystko jedno, bo i tak po chwili byłbym cały mokry, a rower usyfiony. Tyle tylko, że marzłbym nieco dłużej. Nie zamierzałem więc zawracać ;) Ostatecznie jednak, z chmur nie spadła ani jedna kropla deszczu (a przynajmniej na mnie nie). I dobrze.

Dojechałem do DK50 i z bólem serca ;) skręciłem w nią w kierunku Broku. TIRów - jak zwykle - nie brakowało, ale przez te kilka kilometrów zdarzały się też mniej zatłoczone fragmenty.


Pobocza tam tak naprawdę za bardzo nie ma, a nawierzchnia też nie zawsze jest idealna. TIRy były dodatkową atrakcją i czasem trzeba było naprawdę mocniej trzymać kierownicę, kiedy kilkanaście ton jechało z naprzeciwka kilkadziesiąt kilometrów na godzinę. Jakoś jednak udało mi się przeżyć. Na bardziej otwartych przestrzeniach trochę wiało. W sumie żadna niespodzianka... ;)


Po chwili dotarłem jednak do mostu nad Bugiem, czyli tak naprawdę do Broku.




Wiatraki mogą nieco mylić - wbrew pozorom nie jest to jakaś historyczna osada ;) W samym Broku za długo nie zabawiłem. Na pierwszym skrzyżowaniu zawróciłem i udałem się w drogę powrotną. Ta minęła całkiem nieźle i chociaż było ponuro i aura do końca nie sprzyjała, to udawało mi się trzymać całkiem fajne tempo. Nawet miejscami niesprzyjający wiatr nie stanowił jakiegoś morderczego utrudnienia. Podejrzane ;)

Bez wątpliwości, przyjemniej jechałoby się w słońcu. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak mi się podobało. Chociaż nie starałem się bić nie wiadomo jakich rekordów prędkości, wykręciłem całkiem wysoką jak na mnie średnią - 33 km/h, czyli wyższą niż na krótszych dystansach przejeżdżanych wcześniej. Mimo to, jadąc ze starobabicką ekipą pewnie i tak szybko zostałbym z tyłu ;) Niemniej jednak, fajnie było wyskoczyć w czasie urlopu na rower te trzy razy. Czuć różnicę w porównaniu do tego jednego, ewentualnie dwóch razy w normalnym tygodniu. Było, minęło, teraz trzeba polować na kolejną okazję do jazdy! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz