Ponarzekałem sobie wczoraj na brak czasu na jazdę, a tu proszę - dziś pojawiła się możliwość wyskoczenia na troszkę :) Po powrocie z pracy szybko wskoczyłem w rowerowe ciuchy i chwilę po 18 byłem już na szosie. Jak to często ze mną bywa, zbytnio ucieszyłem się z tego, że mogę sobie pokręcić i narzuciłem trochę za mocne tempo, co odczułem w drodze powrotnej. Straszyli dziś jakimiś opadami popołudniu, ale pomyślałem, że skoro jest okazja to trzeba skorzystać. Usunąłem więc z roweru 3-tygodniową warstwę kurzu, dzięki czemu znów jest czarny, a nie szary ;) Po drodze spotkałem, a właściwie minąłem 2 szosowców. Czułem niestety te kilka tygodni bez roweru. A może to bardziej prawie pusty brzuch? Jak by nie było, pod koniec czułem się już konkretnie bez sił. Mniej więcej jak po przejechaniu mocnych 100 km. Wychodziłoby więc na to, że jestem 2 razy słabszy niż wcześniej ;) Musiałem jeszcze trochę dokręcić na objazdach z powodu dzisiejszego zarwania się asfaltu na Rondzie Daszyńskiego. Mam nadzieję, że dalsza budowa II linii metra nie spowoduje kolejnych tego typu niespodzianek... ;) Na koniec kolejne zdjęcie zachodu słońca. Czyżby powoli stawało się zasadą, że jeśli z szoski są zdjęcia, to - ze względu na porę jazdy - jest to standardowo zachód słońca? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz