Pogodowi wizjonerzy mieli rację i w nocy zaczął padać śnieg. Żeby było zabawniej, w ciągu dnia mu się nie odechciało i skończyło się tym, że zima zaskoczyła drogowców. Zanim uaktywniły się wszelkiej maści służby odśnieżające, na ulicach znalazły się masy rozjeżdżonego śniegu, a chodniki wyglądały raczej jak zaspy. Ale, żeby tchnąć nieco optymizmu w tą jakże ponurą wizję, należy wspomnieć, że było cieplutko, bo ok. 0°C. Czyli w sam raz na rower :) Musiałem dziś podjechać w kilka miejsc, które ułożyły mi się w trasę z jednego końca miasta do drugiego, z kilkoma przystankami po drodze. Po założeniu kilku strategicznych warstw ciuchów mniej lub bardziej rowerowych, wyruszyłem w trasę. Ścieżki rowerowe/chodniki wyglądały mniej więcej tak:
Po świeżym, trochę rozdeptanym śniegu jechało się wyjątkowo ciekawie. Prędkość oscylowała przeważnie w okolicach 5 - 10 km/h, przy czym często więcej było jazdy na boki niż do przodu ;) Jazda po śniegu genialnie ćwiczy równowagę. Tym bardziej, jeśli jedzie się na gładkich oponach... ;) Oj, żałowałem dziś, że nie mam czegokolwiek z bieżnikiem, chociażby jakichś prostych semislicków. Przednie koło latało w każdą stronę jak szalone, ale jestem z siebie dumny, bo ani razu nie leżałem ;) Żeby zdążyć do wieczora, postanowiłem potem korzystać w miarę możliwości z bardziej odśnieżonych odcinków, chociaż niestety zbyt wiele ich nie było. Owszem, zabawnie jest pokręcić sobie po śniegu, ale czas jakoś szybko leciał, a mi wciąż zostawało sporo do przejechania ;) Do tego przypinanie/odpinanie roweru, zdejmowanie plecaka, lampek, chowanie, wyciąganie, zakładanie wszystkiego z powrotem itd. też trochę zamieszania wprowadzało. Dla urozmaicenia, z powodu ciągłej jazdy po mniejszych lub większych wertepach, przedni błotnik postanowił się poluzować :) Na szczęście nie wypadł, ale swobodnie obracał się na boki. Na jednym z przystanków musiałem więc się nim zająć. Na szczęście to nie jakaś poważniejsza operacja, więc po jako takim odśnieżeniu całości, trzeba było tylko rozpiąć hamulec, zdjąć koło, błotnik, dokręcić adapter i złożyć wszystko do kupy. Potem udawało mi się już jechać w miarę odśnieżonymi ulicami (zrezygnowałem ze ścieżek/chodników ;)), więc tempo trochę wzrosło. Jak by nie było, przejechałem dziś 40 km ze średnią... 16 km/h :D Śnieg walił po oczach, ale na szczęście kierowcy byli wyjątkowo wyrozumiali ze względu na trudne warunki - dla odmiany od codzienności wyprzedzali zjeżdżając na drugi pas, nikt się jakoś nie spieszył, nie trąbił itd. Jak widać - można :) Ponieważ jechałem trochę szybciej, a buty i nogawki miałem już przemoczone (gratis dostawałem zmieszanym z błotem śniegiem spod kół wyprzedzających samochodów ;)), zaczynało się robić zimno - standardowo w stopy i dłonie. Jakoś jednak wróciłem do domu i chociaż mi się podobało, to taka jazda jest zdecydowanie mało fajna dla napędu. Jeszcze niedawno błyszczące kaseta i łańcuch przeszły chrzest bojowy, a na tym drugim pojawiły się jakieś zalążki rdzy. Trzeba to będzie w miarę szybko wyczyścić i przywrócić do życia. Mam też trochę kiepskie warunki w domu żeby jakoś sensownie wyczyścić albo chociaż osuszyć rower po takiej jeździe, więc szybko pojawiły się zabarwione na czarno kałuże w przedpokoju ;) Jakoś to jednak opanowałem, ale chyba z następną jazdą poczekam, aż śniegu będzie troszkę mniej... ;) Rower i trasa, praktycznie od początku do końca wyglądały dziś tak (chociaż przez jaki czas okolice suportu wyglądały jeszcze bardziej imponująco, bo właściwie nie było widać przedniej przerzutki ;)):
od początku marca ma nie schodzić poniżej +10stC! ;)
OdpowiedzUsuńtb
No no, to w sumie dobra wiadomość :) Jednak aby nie było zbyt różowo, z wiadomych powodów :) nie wiem za bardzo w co ręce (albo i nogi) włożyć - dzień zlatuje nie wiadomo kiedy, a ciągle jest coś do załatwienia. Ale są rzeczy ważne i ważniejsze... ;)
Usuń