19 maja 2011

Szosa 19-05-2011 (51)

Przed wyjściem wchłonąłem banana i w drogę. Godzina była trochę kiepska, bo powoli zaczynały robić się korki i to nie tylko w mieście. Utknąłem chwilowo na wyjeździe z Warszawy w stronę Sochaczewa. Ponieważ w każdą stronę jest tam 1 pas, to próbowałem się jakoś przemieszczać chodnikiem, co w przypadku szosówki tak sobie się sprawdza. Ale chyba i tak lepsze to niż stanie w upale i czekanie aż coś na drodze drgnie. Tak jak wcześniej jechało się te 3x km/h, tak przez koreczek zmuszony byłem ograniczyć się do kilkunastu km/h. Potem jednak samochody samochody zaczęły się już w miarę normalnie przemieszczać, więc można było pomknąć trochę szybciej. Myślałem, że po tej kilkudniowej przerwie nogi będą trochę zastane, ale najgorzej nie było. Drugą, powrotną połowę trasy jechałem właściwie cały czas na dużej tarczy i cyferki na liczniku praktycznie nie pokazywały mniej niż 35 km/h. A wiatru w plecy nie było, więc troszkę się musiałem namachać, ale w pewnym sensie taki był przecież cel ;) Mogę już chyba oficjalnie stwierdzić, że problemy z kolanami minęły, co mnie bardzo cieszy, bo to by oznaczało, że jeszcze trochę jest mi dane pojeździć ;) Chętnie bym sobie jeszcze dłużej pokręcił, ale dobre i te 51 km, bo zawsze to jakiś kontakt z rowerem, a i jednak trochę nauki mi jeszcze na jutro zostało. Drugim minusem godziny, o której pojechałem było to, że na dzisiejszym (12.) etapie Giro uciekał Michał Gołaś, a ja nie oglądałem relacji, heh. Widzę też, że po bodajże trzeciej jeździe w pełnym słoneczku dobiera się już do mnie rowerowa opalenizna (jak by nie było, mam wrodzoną skłonność do szybkiego łapania słońca ;)). Ech, M będzie zła... :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz