Parę dni temu powróciła dyskusja na temat zakazu używania komunikacji radiowej w trakcie wyścigów. Zaczęło się (tym razem) od wypowiedzi Philippa Gilberta, który na pierwszej w tym sezonie konferencji prasowej Omega Pharma-Lotto poparł zakaz, uzasadniając to tym, że więcej zależy od komunikacji z kolegami z zespołu niż z dyrektorem sportowym. Na przykładzie zeszłorocznych Mistrzostw Świata w Geelong stwierdził, że da się jeździć bez słuchawki, czuć wyścig, myśleć i działać samodzielnie w zależności od sytuacji. Z drugiej strony jednak jest kwestia informowania zawodników o niebezpieczeństwach na trasie, sytuacji w innej części peletonu, możliwości zgłoszenia przez zawodnika jakiegoś problemu ze sprzętem, upadku itd. Takie podejście popiera Jonathan Vaughters, który jest obecnie dyrektorem sportowym Garmin-Cervelo. Dodaje też, że brak obecności komunikacji radiowej sprawia, że wyścigi w zbyt dużym stopniu zależą od szczęścia i że bez radia w peletonie panuje chaos. Podkreśla też, że kolarstwo jest sportem drużynowym i komunikacja powinna być w takim przypadku podstawą.
Sam nie wiem, co o tym myśleć, bo są i wady i zalety. Dla mnie najbardziej irytującym zjawiskiem związanym z korzystaniem z radia jest 99% sprawdzalność schematu podczas płaskich etapów dla sprinterów. Mianowicie, na początku albo w trochę późniejszej części wyścigu odjeżdża ucieczka. Wiadomo, trzeba pokazać logo sponsora, siebie itd., może uda się coś ugrać. W peletonie mało kto reaguje na ucieczkę, bo dyrektorzy sportowi ekip już dawno policzyli, z jaką prędkością grupa musi jechać, żeby dogonić najmniejszym nakładem sił tych kilku, którzy wcześniej uciekli. W znacznej większości tego typu wyścigów wszystko się sprawdza, zawodnicy z ucieczki zdychają żeby dojechać przed peletonem, ale ekipy sprinterów nadają takie tempo, że praktycznie z góry wiadomo, że i tak wszystko zakończy się finiszem z grupy. Jakieś emocje jeszcze są (pomijając sam sprint), jeśli okaże się, że ktoś z ucieczki zachował jeszcze resztki sił i wygra wyścig przyjeżdżając na metę np. 200 m przed peletonem. Przeważnie jednak uciekinierzy są wchłaniani parę kilometrów przed metą i cała ucieczka ma sens tylko w kwestii marketingowej. Przez to, dajmy na to, 4-godzinne relacje w TV są emocjonujące przez ostatnie paręnaście kilometrów (przy łącznej długości etapu 1xx albo i więcej), kiedy w końcu zaczyna się coś dziać w peletonie. Przez resztę czasu, oczy próbuje nam zamknąć krążący nad peletonem helikopter, będący źródłem ultrausypiającego, monotonnego dźwięku obracającego się wirnika. Na ratunek przychodzą komentatorzy Eurosportu, ale nawet to nie zawsze pomaga... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz