Miłe zaskoczenie, bo dziś też dałem radę wyskoczyć na chwilkę. Dosłownie na chwilkę, ale... lepszy rydz niż nic ;) Chciałem tylko dokręcić kilometry do jakiejś okrągłej liczby, żeby łatwiej było liczyć sumę przejechanych w nadchodzącym, albo i już obecnym, sezonie (chociaż w moim przypadku słowo sezon ma niepełne znaczenie, bo ja skromny amator jestem - nie mam pulsometru, planów treningowych, kalendarza startów ani innych ciekawostek związanych z treningiem jako takim ;)). Oprócz tego, musiałem się trochę obudzić, bo po dzisiejszych zajęciach i ostatnich kilku zarwanych nocach do najprzytomniejszych nie należałem. Warunki do budzenia się były jak najbardziej sprzyjające - wg termometru 5*C, ale w rzeczywistości było mi cieplej niż wczoraj (niby 7*C). Pojechałem nawet bez ocieplaczy na buty (swoją drogą, wymagają lekkiej renowacji, bo wzmocnienie pod palcami ma chyba poważne zamiary oddzielenia się od reszty). Miło było, ale się skończyło - teraz trzeba wracać do roboty, bo jest jeszcze trochę do zrobienia...
Na 1. etapie TDU Matt Goss kolejny raz (po wcześniejszym Cancer Council Classic) wygrał sprint, wyprzedając Greipela i McEwena. Gość ma 24 lata, a wygrywa z takimi nazwiskami, no no ;) Ciekawe, kto w tym sezonie wpadnie na dopingu...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz