Ponieważ wszystko wskazywało na to, że w weekend nie będzie czasu na rower, pozostało mi wprowadzenie w życie planu awaryjnego:
Budzik zadzwonił o 3:55, o 4:20 byłem już na szosie :)
Wczoraj wieczorem zmieniłem i nasmarowałem łańcuch, więc dziś wszystko przyjemnie pracowało. A cichutko pracujący napęd, gładki asfalt i puste drogi to zdecydowanie to, co szosowe tygryski lubią najbardziej ;) Było przyjemne 18°C, ale całość psuła wysoka wilgotność powietrza. W nocy musiało coś popadać, bo w Koczargach Starych asfalt był mokry i zalegały jeszcze jakieś kałuże. Na szczęście tylko tam, bo inaczej kolejny raz sprawdziłby się mój osobisty przesąd, że jak tylko świeżo nasmaruję łańcuch, musi mnie w trakcie pierwszej jazdy dopaść jakiś deszcz albo zło w innej postaci ;) Wschód słońca nie był dziś niestety wyjątkowo spektakularny i romantyczny ;) z powodu sporego zachmurzenia, ale i tak parę skusiłem się na parę banalnych widoczków:
Zdecydowanie ładniej było prawie rok temu, kiedy też zrobiłem sobie parę kilometrów o świcie.
Dojechałem do skrętu na Radzików za stawami w Zaborowie i zawróciłem. Tak więc, był dziś lekko zmodyfikowany standardowy Tour de Zaborów ;) Jechało mi się całkiem nieźle, chociaż brakowało trochę lekkości w nogach. Wróciłem do domu, wziąłem prysznic i w świetnym nastroju udałem się do pracy z postanowieniem, że nic mi go nie popsuje. I mogę chyba nawet stwierdzić, że się udało... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz