17 lipca 2014

Szybka wizyta po drugiej stronie Wisły

Na authorze nie jeździłem od dłuższego czasu. Dłuższego, czyli ładnych kilku miesięcy, bo tyle upłynęło od ostatniej jazdy w nieco innej scenerii. Tak się jakoś złożyło, a i szosa ma raczej priorytet ;) W ostatni poniedziałek trafiła się jednak okazja żeby wsiąść na wysłużony sprzęt i sprawdzić czy jeszcze żyje...

Miałem do załatwienia jedną sprawę po drugiej stronie Wisły, kawałek przed Markami. Zamiast samochodu wybrałem więc rower, bo jazdy ostatnio było niewiele, a mogło wpaść przy okazji trochę kilometrów. Trasa właściwie prosta jak drut. Początkowo jechałem ścieżkami rowerowymi, ale po kilku kilometrach dość szybko przypomniałem sobie, dlaczego od pewnego czasu ich unikam. Kostka, dziury, studzienki, słupki, piesi, światła i ogólna trudność z rozwinięciem jakiejś sensownej prędkości przez dłuższy czas. Dlatego też, po odpuszczeniu sobie ścieżek odżyłem i odezwał się we mnie szosowy duch ;) Tak naprawdę, od Alei Solidarności aż do celu nie schodziłem poniżej 30 km/h, a właściwie przez większość trasy na liczniku było ok. 37 km/h. Byłem pozytywnie zaskoczony, bo dawno nie rozwijałem na authorze takich prędkości, ale jak widać w sandałach i na slickach 1.75" też się da ;) Kawałek za Dworcem Wileńskim wyprzedził mnie ktoś na MTB. Moja ambicja przyszłego zwycięzcy Tour de France ;) nie pozwoliła zostać w tyle, dokręciłem do tych 40 km/h i dogoniłem kolegę. Kawałek pojechałem sobie na kole, na którychś światłach musieliśmy się zatrzymać, więc chwilkę porozmawialiśmy, po czym w mojej gestii leżało narzucenie 40 km/h ;) Naprawdę fajnie mi się kręciło, nawet pomimo nieco zaniedbanego i trzeszczącego łańcucha, co zazwyczaj wywołuje u mnie skrajnie negatywne emocje ;) Muszę też zajrzeć do tylnej przerzutki, bo nie mogłem zrzucić łańcucha na najmniejszą zębatkę, przez co i ciężej było wykręcić jeszcze większe cyferki na liczniku. Tak czy inaczej, miałem okazję się przekonać, że wcale nie potrzeba super zaawansowanego technologicznie sprzętu żeby móc się z czystym sumieniem ujechać... :) Podziękowaliśmy sobie za kawałek wspólnej jazdy, po czym przy M1 ja odbiłem w lewo, a kolega pojechał dalej w stronę Marek.

Załatwiłem co miałem załatwić i udałem się w drogę powrotną. Jechałem już troszkę wolniej, ale i tak udawało mi się utrzymywać powyżej 30 km/h, więc do domu wróciłem w pełni usatysfakcjonowany ;) Wpadło 40 km, a i mogłem coś przy okazji załatwić, więc fajnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz