Jak kiedyś wspomniałem, do Gawartowej Woli czuję pewien sentyment z powodów, powiedzmy sobie, rodzinnych. Co prawda byłem w niej zaledwie kilka razy (na dodatek tylko przejazdem i - o zgrozo - samochodem), jednak za każdym razem kiedy przejeżdżałem rowerem przez Leszno, moje myśli automatycznie uciekały w tamte okolice.
Dzisiaj uciekły nie tylko myśli, ale też koła, choć nieco przypadkiem. Ze względu na ostatni dzień wolnego i piękną pogodę, pomimo próbującego mnie rozłożyć kataru postanowiłem wyskoczyć sobie na szosę. Chciałem dojechać tylko do Leszna, m.in. po to żeby przekonać się, czy ostatnie korekty ustawienia bloków i siodełka przyniosły oczekiwany rezultat. Pod kask Buff i tym razem na dłonie również rękawiczki, bo prognozy zapowiadały tylko jakieś 6°C. W rzeczywistości były praktycznie drugie tyle, więc całkiem przyjemnie jak na listopad.
Pomimo silnego wiatru w twarz, nogi pracowały naprawdę fajnie i jakoś bardzo go nie odczuwałem. Za Zaborowem przesunąłem minimalnie blok w lewym bucie i odtąd kręciło się jeszcze lepiej. Droga do Leszna minęła wyjątkowo szybko, pomyślałem że szkoda już zawracać. W Grądach żądza kilometrów ;) okazała się jeszcze silniejsza i - nie znając za bardzo tamtejszych tras - odbiłem w lewo w poszukiwaniu nowych asfaltów.
Praktycznie od razu zadałem sobie pytanie dlaczego dopiero teraz znalazłem tę drogę?! Równiutki asfalt, samochodów właściwie brak, naokoło tylko pola, drzewa i jakieś pojedyncze zabudowania. Jak dla mnie rewelacja. Przejechałem przez Grądki, Czarnów i - nieco niespodziewanie - dotarłem do Gawartowej Woli:
Nie miałem ze sobą mapy ani telefonu, więc nie do końca wiedziałem gdzie dokładnie jestem i dokąd dojadę, ale ciągle żal mi było zawracać. Podświadomie chciałem zrobić pętlę i wrócić na drogę 580. Pojechałem jeszcze kawałek dalej. Nawierzchnia i widoki wciąż świetne:
Dotarłem do Trzcińca i tu już rozsądek wziął górę ;) W planach miałem tylko Leszno, mniej więcej na taki dystans byłem przygotowany jedzeniowo, a i nie chciałem też narażać żony na niepotrzebny stres spowodowany moją zbyt długą nieobecnością :)
Chwilę po tym jak zawróciłem, dołączył do mnie Mariusz. Nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej, ale co szosa to szosa, prawda? ;) Ostatni raz miałem okazję jechać z kimś/w grupie bodajże ponad dwa lata temu z Kolegami z AGK Pruszków - jeszcze w czasach kiedy tak naprawdę grupa dopiero powstawała. Jadąc sobie spokojnie (tym razem już z wiatrem) 30 km/h pogadaliśmy m. in. o okolicznych trasach, oponach, carbonie, policji na drodze 580, Tour de Pologne i... starzeniu się ;) Kilometry szybko uciekały. Nie wróciliśmy na drogę 580, ale pojechaliśmy przez Białutki, Pilaszków i Umiastów aż do ronda w Wieruchowie, na którym się rozdzieliliśmy - Mariusz odbił na Ursus, ja na Babice.
Część dróg, którymi jechaliśmy była dla mnie nowa, ale to tylko lepiej - zawsze będzie szansa na jakieś urozmaicenie w przyszłości. Tak naprawdę, nie mogę się doczekać kiedy będę miał okazję kolejny raz odwiedzić asfalty w okolicach Gawartowej Woli. Podejrzewam, że były jakiś czas temu położone na nowo, bo nie kojarzę, aby w tamtych rejonach były takie drogi. Jak jednak wspomniałem na początku, zbyt rzadko i dawno tam byłem żeby coś dokładniej pamiętać. Tak czy inaczej, teraz jest świetnie i kusi mnie już traska również do Pawłowic, z którymi też jestem w pewien sposób emocjonalnie związany (ależ ze wrażliwy człowiek ;)). Zobaczyłem właśnie na mapie, że właściwie niewiele mi zabrakło do realizacji mojej wyimaginowanej pętli do drogi 580 - jadąc jeszcze kawałek dalej za Trzciniec mógłbym w Podkampinosie odbić w prawo do Kampinosu i stamtąd już prosto do Warszawy. W sumie jednak bardzo dobrze się stało, że zawróciłem.
Mogę chyba śmiało stwierdzić, że to jeden z przyjemniejszych szosowych wypadów jakie ostatnio zaliczyłem. Świetna pogoda i świetna trasa. Poza tym - chociaż nie chcę zapeszać - wygląda chyba na to, że wreszcie udało mi się znaleźć odpowiednie ustawienie bloków i siodełka - kolana ani w trakcie jazdy ani po powrocie nie bolały, a pedałowało mi się naprawdę dobrze. Mam nadzieję, że nic się nie pojawi z opóźnieniem i że to nie kwestia tego, że droga powrotna nie była właściwie męcząca. Uzbierało się jednak trochę tych pozytywów (i szosowców mijanych na trasie - trzynastu!) - dzięki temu nawet powrót do pracy po kilkunastodniowej przerwie wydaje się nie być taki straszny... ;)
Chwilę po tym jak zawróciłem, dołączył do mnie Mariusz. Nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej, ale co szosa to szosa, prawda? ;) Ostatni raz miałem okazję jechać z kimś/w grupie bodajże ponad dwa lata temu z Kolegami z AGK Pruszków - jeszcze w czasach kiedy tak naprawdę grupa dopiero powstawała. Jadąc sobie spokojnie (tym razem już z wiatrem) 30 km/h pogadaliśmy m. in. o okolicznych trasach, oponach, carbonie, policji na drodze 580, Tour de Pologne i... starzeniu się ;) Kilometry szybko uciekały. Nie wróciliśmy na drogę 580, ale pojechaliśmy przez Białutki, Pilaszków i Umiastów aż do ronda w Wieruchowie, na którym się rozdzieliliśmy - Mariusz odbił na Ursus, ja na Babice.
Część dróg, którymi jechaliśmy była dla mnie nowa, ale to tylko lepiej - zawsze będzie szansa na jakieś urozmaicenie w przyszłości. Tak naprawdę, nie mogę się doczekać kiedy będę miał okazję kolejny raz odwiedzić asfalty w okolicach Gawartowej Woli. Podejrzewam, że były jakiś czas temu położone na nowo, bo nie kojarzę, aby w tamtych rejonach były takie drogi. Jak jednak wspomniałem na początku, zbyt rzadko i dawno tam byłem żeby coś dokładniej pamiętać. Tak czy inaczej, teraz jest świetnie i kusi mnie już traska również do Pawłowic, z którymi też jestem w pewien sposób emocjonalnie związany (ależ ze wrażliwy człowiek ;)). Zobaczyłem właśnie na mapie, że właściwie niewiele mi zabrakło do realizacji mojej wyimaginowanej pętli do drogi 580 - jadąc jeszcze kawałek dalej za Trzciniec mógłbym w Podkampinosie odbić w prawo do Kampinosu i stamtąd już prosto do Warszawy. W sumie jednak bardzo dobrze się stało, że zawróciłem.
Mogę chyba śmiało stwierdzić, że to jeden z przyjemniejszych szosowych wypadów jakie ostatnio zaliczyłem. Świetna pogoda i świetna trasa. Poza tym - chociaż nie chcę zapeszać - wygląda chyba na to, że wreszcie udało mi się znaleźć odpowiednie ustawienie bloków i siodełka - kolana ani w trakcie jazdy ani po powrocie nie bolały, a pedałowało mi się naprawdę dobrze. Mam nadzieję, że nic się nie pojawi z opóźnieniem i że to nie kwestia tego, że droga powrotna nie była właściwie męcząca. Uzbierało się jednak trochę tych pozytywów (i szosowców mijanych na trasie - trzynastu!) - dzięki temu nawet powrót do pracy po kilkunastodniowej przerwie wydaje się nie być taki straszny... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz