Dla większości ludzi to światowa stolica mody albo miasto zakochanych. Dla tych interesujących się kolarstwem to miejsce, w którym co roku kończy się Wielka Pętla. Mowa oczywiście o Paryżu. Mieliśmy z żoną okazję spędzić w nim kilka dni na początku września i - chociaż nieco ponad miesiąc po zakończeniu setnej edycji wyścigu - i tak było warto!
Jeszcze niedawno Paryż jakoś wyjątkowo mnie nie pociągał. Kojarzył mi się przede wszystkim ze wspomnianym przed chwilą, tradycyjnym już ostatnim etapem Tour de France. Tak naprawdę jednak, im dłużej w nim byliśmy tym bardziej można było poczuć klimat tego miasta i zrozumieć, dlaczego tak wiele osób się nim zachwyca. Uderza na pewno ogromna wielokulturowość oraz mnogość zabytków. Właściwie co chwilę można łapać za aparat i - niczym rodowity mieszkaniec Kraju Kwitnącej Wiśni - trzaskać zdjęcia na każdym kroku. Zrobiliśmy ich naprawdę sporo, ale że blog jest rowerowy a nie turystyczny, postaram się ograniczyć do wstawienia tylko tych na temat. No, zrobię tylko jeden wyjątek, bo niektórzy być może stwierdzą, że wpis o Paryżu bez słowa o Wieży Eiffla to nie wpis ;) A zatem:
Formalności mamy więc za sobą (chociaż zamiast słowa jest obraz, ale tak było łatwiej ;)), czas przejść do rzeczy. Finisz ostatniego etapu Wielkiej Pętli rozgrywany jest od 1975 r. na Polach Elizejskich (Champs Élysées, znane zapewne bardziej jako szanzelize ;)). Lekko wznosząca się/opadająca, brukowana jezdnia z trzema pasami ruchu w każdą stronę, na której podczas ostatnich metrów etapu zawodowcy wykręcają prędkości w okolicach 75 km/h.
Chociaż rower na koszulce był oczywiście zamierzony, to moja nieco zbyt mało entuzjastyczna postawa na zdjęciu już niekoniecznie. W przeciwieństwie do pogody, którą obecnie mamy w Warszawie, w Paryżu było wówczas niecałe 30°C co, w połączeniu z wieloma godzinami zwiedzania dziennie, mogło powodować pewien spadek formy ;)
W oddali widać Łuk Triumfalny - Arc de Triomphe. Oglądając w telewizji relacje z TdF, Łuk nie wydawał mi się tak duży jak w rzeczywistości, jednak 51 m wysokości na żywo naprawdę robi wrażenie:
Widok z góry jest jeszcze przyjemniejszy:
Przemieszczając się Polami Elizejskimi dalej w stonę Luwru mijamy po drodze jeszcze jeden - praktycznie niewidoczny na powyższym zdjęciu - punkt, który związany jest z końcówką Wielkiej Pętli, a mianowicie Plac Zgody - Place de la Concorde - z charakterystycznym, jednym z najbardziej znanych na świecie obelisków:
Podobnie jak na placu Charles'a de Gaulle'a (na którym znajduje się Łuk Triumfalny), w tym przypadku również mamy tu kilka (nieoddzielonych liniami) pasów ruchu. Ciekawie to wygląda, aczkolwiek nie widzieliśmy żadnej stłuczki, a ruch był naprawdę spory. Nie pamiętam czy na Placu Zgody też, ale pod Łukiem pierwszeństwo (bo i z prawej strony) mają wjeżdżający na rondo, więc odwrotnie jak na zdecydowanej większości skrzyżowań o ruchu okrężnym u nas. Pozytywne jest jednak to, że przejścia dla pieszych przedzielone są w połowie wysepkami, co można wykorzystać chociażby na zrobienie zdjęcia z całkiem przyjemnej (chociaż pewnie nieco nudnej :)) perspektywy.
Tyle o Paryżu pod kątem Tour de France. W ramach podsumowania, zapraszam do obejrzenia jednego z moich ulubionych sprintów w wykonaniu Marka Cavendisha, właśnie na Polach Elizejskich. Pomijając samą prędkość, zawsze zachwycam się tym jak czołówka wchodzi w zakręt zjeżdżając z Placu Zgody na Pola Elizejskie... :> Ciekawe jest też to, że to chyba jedyny etap/wyścig, z którego relacja ostatnich metrów jest z motocykla jadącego równolegle do peletonu. W sklepach z pamiątkami można trafić na tourowe akcenty, takie jak chociażby koszulki, czapki czy kubki, jednak w trakcie wyścigu nie byłem, więc się nie skusiłem. A może trzeba było...? ;)
Skoro już przy sklepach jesteśmy, to tych rowerowych mijaliśmy kilka. Różni je od naszych m.in. to, że na wystawach niejednokrotnie stały carbonowe szosówki czy wręcz maszyny do jazdy na czas, czego u nas jak dotąd niestety nie doświadczyłem. Pewnie za słabo szukałem... Trafiliśmy też na bardziej cywilny sklep jakiego również w Warszawie nie widziałem:
Rowerzystów w Paryżu jest całkiem sporo. Najwięcej chyba tych korzystających z bezobsługowych wypożyczalni rowerów (jak np. nasze Veturilo). Ścieżki rowerowe są zazwyczaj wydzielone z jezdni. Szosowca widziałem tylko jednego, ale z drugiej strony, kręciliśmy się tak naprawdę głównie po mieście. A miasto, jak wiadomo, nie jest wymarzoną scenerią do uprawiania kolarstwa szosowego ;)
Ostatniego dnia natknęliśmy się na jeszcze jeden - bardzo moim zdaniem pomysłowy - akcent rowerowy. Mianowicie, samochód Europcaru, który to jest sponsorem tytularnym jednego z prokontynentalnych zespołów - Team Europcar:
Wyjazd do Paryża - pomimo moich wcześniejszych obiekcji - będę na pewno miło wspominał. Udało nam się naprawdę dużo zobaczyć, pogodę mieliśmy rewelacyjną (może nawet zbyt rewelacyjną ;)). Kto wie, może kiedyś trafimy tam w lipcu?
Na koniec zdjęcie pocztówki, którą przywiozłem z Paryża, a która jest bardzo na temat i świetnie podsumowuje zarówno cały ten wpis jak i mojego skromnego bloga :)
PS. Chciałbym serdecznie podziękować niezastąpionemu Tłumaczowi Google za tytuł wpisu, bo przez cały pobyt nauczyłem się może sześciu słów po francusku... ;)
Jeszcze niedawno Paryż jakoś wyjątkowo mnie nie pociągał. Kojarzył mi się przede wszystkim ze wspomnianym przed chwilą, tradycyjnym już ostatnim etapem Tour de France. Tak naprawdę jednak, im dłużej w nim byliśmy tym bardziej można było poczuć klimat tego miasta i zrozumieć, dlaczego tak wiele osób się nim zachwyca. Uderza na pewno ogromna wielokulturowość oraz mnogość zabytków. Właściwie co chwilę można łapać za aparat i - niczym rodowity mieszkaniec Kraju Kwitnącej Wiśni - trzaskać zdjęcia na każdym kroku. Zrobiliśmy ich naprawdę sporo, ale że blog jest rowerowy a nie turystyczny, postaram się ograniczyć do wstawienia tylko tych na temat. No, zrobię tylko jeden wyjątek, bo niektórzy być może stwierdzą, że wpis o Paryżu bez słowa o Wieży Eiffla to nie wpis ;) A zatem:
W oddali widać Łuk Triumfalny - Arc de Triomphe. Oglądając w telewizji relacje z TdF, Łuk nie wydawał mi się tak duży jak w rzeczywistości, jednak 51 m wysokości na żywo naprawdę robi wrażenie:
Tyle o Paryżu pod kątem Tour de France. W ramach podsumowania, zapraszam do obejrzenia jednego z moich ulubionych sprintów w wykonaniu Marka Cavendisha, właśnie na Polach Elizejskich. Pomijając samą prędkość, zawsze zachwycam się tym jak czołówka wchodzi w zakręt zjeżdżając z Placu Zgody na Pola Elizejskie... :> Ciekawe jest też to, że to chyba jedyny etap/wyścig, z którego relacja ostatnich metrów jest z motocykla jadącego równolegle do peletonu. W sklepach z pamiątkami można trafić na tourowe akcenty, takie jak chociażby koszulki, czapki czy kubki, jednak w trakcie wyścigu nie byłem, więc się nie skusiłem. A może trzeba było...? ;)
Ostatniego dnia natknęliśmy się na jeszcze jeden - bardzo moim zdaniem pomysłowy - akcent rowerowy. Mianowicie, samochód Europcaru, który to jest sponsorem tytularnym jednego z prokontynentalnych zespołów - Team Europcar:
Na koniec zdjęcie pocztówki, którą przywiozłem z Paryża, a która jest bardzo na temat i świetnie podsumowuje zarówno cały ten wpis jak i mojego skromnego bloga :)
No proszę, ale sobie pozwiedzaliście :) Oficjalnie ogłaszam, że zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że wyjazd się Wam udał. Teraz pozostaje tylko zabrać ze sobą rower (lub nawet wyposażyć go w sakwy) i kolejnym razem zwiedzić jeszcze więcej ciekawych miejsc! ;)
Oficjalnie polecam wizytę w Paryżu! ;) Wyjazd faktycznie się udał. Żona "odgraża się", że jeszcze przyjdzie czas kiedy wyjedziemy na jakiś Wielki Tour albo np. Paryż - Roubaix. Kochana, nieprawdaż? :D A kto wie, może i na rowerach kiedyś się gdzieś dalej wybierzemy...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
PS. Tak tak, znowu powiadamianie o komentarzach nie zadziałało...
Oj tak, taka Żona to skarb! Trzymaj ją za słowo i nie puszczaj :D
UsuńZa mną od dłuższego czasu chodzi wyjazd na Ronde van Vlaanderen - mam o tyle dobrze, że mój kolega mieszka obecnie jakieś 60 km od mety. Ale sam wiesz, jak to u mnie teraz jest z czasem - choć z drugiej strony jakiś cel, choćby odległy, trzeba zawsze mieć, żeby nie zwariować :)
Piękna podróż i kapitalna koszulka! Zdecydowanie zazdroszczę (w pozytywnym znaczeniu).
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Maciek (Fizik)
@Wojtek: Zgadza się, nie zamierzam puszczać :D Oj wiem... Mimo wszystko może uda się jeszcze zrealizować ten plan, który - przyznaję - brzmi całkiem smakowicie. Tym bardziej, jeżeli nie musiałbyś się martwić o nocleg.:)
OdpowiedzUsuń@Maciek: Dzięki! O koszulce pisałem parę miesięcy temu - przy okazji wyjazdu do Paryża okazała się jeszcze bardziej "przydatna" ;)